Golden State Warriors rozpoczęli nowy sezon od kilku poważnych potknięć. Steve Kerr szuka rozwiązań i wygląda na to, że znalazł co najmniej jedno. W ostatnich spotkaniach Draymond Green spędza na parkiecie więcej czasu z rezerwowymi, co przypomina nieco przypadek Russella Westbrooka.
Nie tak początek sezonu wyobrażali sobie sympatycy Golden State Warriors. Po 19 rozegranych spotkaniach podopieczni Steve’a Kerra legitymują się ujemnym bilansem 9-10 i dopiero 11. miejscem w tabeli Konferencji Zachodniej. Najwięcej problemów Wojownicy mają w spotkaniach wyjazdowych. Z 10 tego typu spotkań wygrali zaledwie jedno, kiedy to ich wyższość musieli uznać będący na etapie przebudowy Houston Rockets.
Steve Kerr dwoi się i troi, by odnaleźć przyczyny słabej gry swoich podopiecznych i sposoby na ich rozwiązanie. Uwagę Anthony’ego Slatera z The Athletic przykuła przede wszystkim statystyka dotycząca różnicy punktów z i bez Stephena Curry’ego na parkiecie. Okazuje się bowiem, że jak dotąd w bieżących rozgrywkach Warriors zdobyli 121 „oczek” więcej od rywala, kiedy 34-letni rozgrywający przebywał na parkiecie (588 minut). Kiedy jednak znajdował się na ławce rezerwowych (329 minut), przeciwnicy byli od GSW lepsi o 145 punktów.
Slater sugeruje, że po miesiącu prób i błędów szkoleniowiec zespołu finalnie odnalazł złoty środek, który zaprezentował między innymi w zwycięskim spotkaniu z Los Angeles Clippers. W rolę lidera drugiego garnituru wcielił się Draymond Green, który tamto spotkanie zakończył z dorobkiem 9 punktów, 12 asyst i 7 zbiórek. Skrzydłowy wciąż ma swoje miejsce w wyjściowej piątce, więc nie można tu mówić o identycznej sytuacji jak w przypadku Russella Westbrooka, ale w starciu z ekipą z Miasta Aniołów spędził na parkiecie wyraźnie więcej czasu z rezerwowymi.
– Jako drugi skład twoim zadaniem nie jest zbudowanie przewagi. Twoim zadaniem jest jej utrzymanie. Jeśli pierwszy garnitur nie zdoła jej wypracować, wtedy musisz zwolnić grę. Na tym się mniej więcej skupiałem. Chciałem po prostu pomóc rezerwowym grać najbardziej bezbłędną koszykówkę, jak to tylko było możliwe – komentował ostatni mecz Green.
Dziennikarz The Athletic podkreślił, że pierwsza wyraźna zmiana nastąpiła we wspomnianym już meczu z Houston Rockets. W czwartą kwartę, którą zwykle rozpoczynają rezerwowi, Warriors weszli z ustawieniem Jordan Poole, Donte DiVincenzo, Andrew Wiggins, Anthony Lamb oraz Draymond Green, który zastąpił tutaj Kevona Looney’a.
– Dobrze to wygląda. Będziemy dalej to robić – opisywał ten manewr Steve Kerr.
– Co robię? Po pierwsze, staram się zwolnić grę drugiego składu. Nie powinien on grać tak szybko, jak pierwszy. Powinno być to bardziej metodyczne, z większą liczbą ustawionych akcji. Powinno być tam więcej schematycznego poruszania się zamiast losowych ruchów i losowej ofensywy. Po drugie, najważniejsze, upewniam się, że ten skład dobrze broni – rozwnął Green.
Nie ma wątpliwości, że w większości przypadków to od dyspozycji Stephena Curry’ego zależy, czy dany wieczór będzie dla Warriors udany. W 17 występach w tym sezonie rozgrywający notuje średnio fantastyczne 31,6 punktu, 6,6 zbiórki, 7,2 asysty oraz 1,1 przechwytu na mecz, trafiając 52,4% wszystkich rzutów z gry (na ten moment rekord kariery) oraz 44,4% zza łuku.
Dyspozycja Greena przy grze z drugim składem może być jednak kluczowa dla przyszłych wyników GSW. Ekipę z San Francisco czeka wkrótce kilka spotkań z kategorii „must-win”, w tym starcia z Utah Jazz, ponownie Houston Rockets czy Indiana Pacers. Następnie (od 11 do 26 grudnia) Wojownicy staną w szranki m.in. z Boston Celtics, Milwaukee Bucks, Philadelphia 76ers, Brooklyn Nets czy Memphis Grizzlies, co może być ostatecznym testem nowo-funkcjonującej rotacji zespołu.