W koszykówce, jak w życiu, są niepisane zasady, których się nie łamie. Tak jak nie podrywa się żony przyjaciela, tak samo nie podstawia się specjalnie nogi zawodnikowi, który właśnie wyskoczył, albo nie fauluje się z zamiarem zrobienia komuś krzywdy. Niepisane zasady dotyczą także rywalizacji sportowej. Ich złamanie naraża nas na krytykę, dezaprobatę, a czasem nawet wykluczenie z danego środowiska. Czy Kevin Durant złamał właśnie niepisaną zasadę w NBA? Jak historia zapamięta jego przejście do Golden State Warriors?


jordan-pistons W 1990 roku Chicago Bulls przegrali drugi z rzędu finał konferencji wschodniej z Detroit Pistons. Michaelowi Jordanowi przez myśl nie przeszło, aby przestać się męczyć i przeprowadzić do stanu Michigan. Gdyby ktoś go wtedy o to zapytał, w najlepszym przypadku, zignorowałby rozmówcę. Dlaczego? Bo takim pytaniem poczułby się obrażony. Takie samo wrażenie mieliby rywalizujący ze sobą Larry Bird i Magic Johnson. Odwieczni rywale z legendarnych Boston Celtics i Los Angeles Lakers.

Piszę o tym, ponieważ to ważne, aby zrozumieć, kto w ocenie wielu osób nadał ton lidze. To za ich karier i w dużej mierze dzięki nim NBA stała się najlepszą ligą świata. To oni ustalili standardy i niepisane zasady, których większość przetrwała do dziś.

Jedną z tych zasad był duch rywalizacji największych gwiazd NBA. Jordan nie przeszedł do Pistons, a Charles Barkley do Bulls. Zasada była prosta, jeśli chcesz być liderem – „superstarem” i mistrzem, to wokół ciebie ma powstać drużyna, która to osiągnie.

Jeśli jednak sięgniemy dalej do historii, to znajdziemy przypadki, kiedy gwiazdy NBA przechodziły do mocniejszych klubów. Wilt Chamberlain z 76ers do Lakers, Kareem AbdulJabbar z Bucks do Lakers albo Moses Malone z Rockets do Sixers. Nawet w ostatnich 20 latach zdarzało się to częściej niż tylko „the decisionLeBrona Jamesa z 2010 roku. Shaquille O’Neal opuścił Orlando, aby zdobyć trzy mistrzostwa z Lakers, a Kevin Garnett zostawił Wolves na rzecz Celtics.

Większą akceptacją cieszyły się jednak transfery gwiazd, które przez lata próbowały sięgnąć po mistrzostwo w drużynie budowanej wokół nich, a dopiero potem, najczęściej po 30-stce, decydowały się na taki ruch. Tak jak w przypadku Clyde’a Drexlera (z Blazers do Rockets) czy nieudanej próbie dołączenia do Houston przez Barkleya.

Koniec romantyzmu

Krzysztof Sendecki, dziś radio TOK FM, a wcześniej m.in. komentator koszykówki w Orange sport, napisał na Twitterze: Czasy romantyzmu skończyły się na panach Magic/Larry/MJ, a od „Decyzji” LeBrona wolno już wszystko 😉

I nawet jeśli uznamy Michaela Jordana za wyznacznik, a Kobe Bryanta za kontynuatora tradycji, to niestety ma sporo racji. LeBron, który skrzyknął się z dwoma innymi gwiazdami NBA, że teraz zbudują razem drużynę mistrzowską w Miami, złamał tę zasadę. Dziś już nie pamiętamy, ale szczególnie forma „the decision” była żenująca. LBJ nie zrobił jednak tego, co właśnie uczynił Kevin Durant. LeBron, Wade i Bosh rozpoczęli wspólnie budowę drużyny od zera. Szybko się przekonali, że bez zawodników o określonych rolach i wartościowych zmienników oraz sprawnie działającego systemu gry, łatwo mistrzostwa nie zdobędą. Dopięli jednak swego i nikt im ich mistrzowskich pierścieni nie odbierze.

Ucieczka od odpowiedzialności

W ocenie wielu osób Durant postąpił jeszcze gorzej niż LeBron, bo dołącza do drużyny, która została już zbudowana. Przychodzi na gotowe. Oczywiście, teraz czekają Warriors zmiany nie tylko kadrowe, ale też w systemie grania, ale to mistrzowie NBA z 2015 roku, wicemistrzowie z 2016 i najlepsza drużyna w historii, która wygrała w tym sezonie 73 z 82 meczów. Durant dołącza do drużyny Curry’ego, Thompsona i Greena. Nie buduje z nimi od zera. To spora różnica.

KD to obok LeBrona i Stepha największa gwiazda NBA i zamiast walczyć z OKC lub podjąć próbę budowania mistrzowskiej drużyny np. w Nowym Jorku, on idzie na łatwiznę i ucieka od odpowiedzialności, bo w przypadku przegranej oczy będą zwrócone na Curry’ego – to jego zespół.

Trudno to inaczej odebrać. Durant gra w NBA od dziewięciu lat, a we wrześniu skończy dopiero 28 lat. Nie jest weteranem, który niedługo zakończy karierę. Jest czterokrotnym królem strzelców NBA, MVP sezonu zasadniczego 2013/14, mistrzem olimpijskim i mistrzem świata. Jeśli podejmuje decyzję o dołączeniu do zespołu, który mimo prowadzenia Thunder 3-1 w finale konferencji zdołał pokonać jego zespół 4-3, to można to odebrać jak próbę wycofania się z ogromnej odpowiedzialności.

Internet nie zapomina

W lipcu 2010 roku Kevin Durant pisał na Twitterze na temat rywalizacji z Heat i Lakers, w których każdy chciał wtedy grać. Ten cytat szybko został mu przypomniany.

Albo mistrzem albo nikim?!

Jeff Van Gundy słusznie zauważył, że dziennikarze i kibice mają dziś ogromne oczekiwania, a dzięki mediom społecznościowym często radykalne stwierdzenia nadają ton dyskusjom. Wytworzona została atmosfera, gdzie liczy się tylko mistrzostwo, a wszyscy inni to przegrani. Być może zawodnicy też zaczęli czuć tę presję i dążyć do zdobycia pierścieni za wszelką cenę.

Kiedyś nikt nie powiedziałby, że Charles Barkley, Patrick Ewing czy Karl Malone i John Stockton nie są wybitni, bo nie zdobyli mistrzostwa. Owszem, nie zdobyli, ale są to wielcy koszykarze – legendy.

W NBA jest 30 drużyn i tylko jedna co roku wygrywa mistrzostwo. Czy to znaczy, że pozostałe 29 powinno spisać sezon na straty? Oczywiście, że nie. Celem każdego jest progres, bycie lepszym, ale trzeba pamiętać o realiach i sytuacji w jakiej się jest. Durant miał swoje powody, aby opuścić OKC, ale przejście do Warriors odebrano zostało jako jego słabość.

Warriors pewniakiem do mistrzostwa?

Na pewno będą liderem u bukmacherów, ale koszykówka jest zbyt skomplikowana, zbyt wiele czynników wpływa na wynik końcowy, aby mówić, że mistrzostwo w 2017 roku mają w kieszeni. Presja będzie ogromna, a jedna kontuzja może zniszczyć wszystko.

Poza tym bardzo ciekawe, jak Steve Kerr wkomponuje do gry Warriors Duranta, bo wciąż jego gracze będą mieli tylko jedną piłkę do dyspozycji. Jeśli jednak uda się zdobyć tytuł, to czy będzie smakować tak samo, jakby zrobił to z inną drużyną i w innych okolicznościach?

KD jest sobą

Nic nie zmieni tego, że Kevin Durant jest jednym z najlepszych koszykarzy NBA w XXI wieku. Był czterokrotnym królem strzelców, MVP sezonu zasadniczego i grał w finale NBA. Spędził wspaniałe osiem lat w Oklahoma City (pierwszy rok w Seattle) i być może zrobił dla tego miasta więcej niż ktokolwiek wcześniej. Jego aktywność i praca dla lokalnej społeczności jest nie do przecenienia. Tego nie wolno zapominać. Durant, tak jak zresztą LeBron, należy do grupy zawodników określanych mianem „nice guys”, czyli miłych, przyjacielskich, otwartych, po prostu pozytywnych. W 2011 roku w szatni w Los Angeles przed meczem z Lakers, kiedy dziennikarze przestali już zadawać pytania, spytał mnie skąd jestem, co tu robię itd. Nie musiał, ale chciał być miły, bo taki właśnie jest.

Podobno jedną z rzeczy, których obawiał się najbardziej przed podjęciem decyzji był „hejt”, który wiedział, że go spotka. Po Westbrooku by to spłynęło. Po nim nie.

Historia oceni

Można mówić, że Durant złamał niepisaną zasadę. Poszedł inną drogą niż ta, którą wytyczyły legendy NBA. Zrobił jednak to, co uznał, że w danej chwili będzie dla niego najlepsze. Zamknął jeden rozdział, aby otworzyć zupełnie nowy. Jeśli zdobędzie mistrzostwo, to sam odpowie sobie na pytanie, czy o to mu właśnie chodziło? A może za rok zobaczymy go w zupełnie innej drużynie? Durant idzie swoją ścieżką i być może, kiedyś będziemy mówić, że to LeBron i Durant wyznaczyli nowe zasady. Na razie KD realizuje swoje motto, które ma w opisie na Twitterze: I AM ME, I DO ME, AND I CHILL.

Są sądzisz o decyzji Kevina Duranta?

View Results

Loading ... Loading ...

Wspieraj PROBASKET

  • Robiąc zakupy wybierz oficjalny sklep adidas.pl
  • Albo sprawdź ofertę oficjalnego sklep Nike
  • Zarejestruj się i znajdź świetne promocje w sklepie Lounge by Zalando
  • Planujesz zakup NBA League Pass? Wybierz nasz link
  • Zobacz czy oficjalny sklep New Balance nie będzie miał dla Ciebie dobrej oferty
  • Jadąc na wakacje sprawdź ofertę polskich linii lotniczych LOT
  • Lub znajdź hotel za połowę ceny dzięki wyszukiwarce Triverna




  • Poprzedni artykułTBL: Piotr Stelmach wraca do Koszalina
    Następny artykułNBA: Wade wraca do Chicago!
    Michał Pacuda
    Założył PROBASKET w 2001 roku. Pisał o koszykówce w Dzienniku Metro i Onet.pl. Od 12 roku życia trenował kosza. Studiował w USA, gdzie grał z drużyną Junior College'u w mistrzostwach Stanów Zjednoczonych. Po powrocie do Polski przez cztery lata był trenerem na poziomie kadetów i juniorów. Skomentował ponad 100 meczów NBA i WNBA w Orange sport i Canal+ Sport oraz Igrzyska Olimpijskie w nSport HD. W latach 2013-2016 pełnił rolę rzecznika prasowego reprezentacji Polski koszykarzy. Był z kadrą na dwóch EuroBasketach - współtworzył projekt Kosz Kadra. Przez sześć lat w Polskiej Lidze Koszykówki wdrażał strategię komunikacji (WWW, video i Social Media). Jest specjalistą w dziedzinie Public Relations oraz Marketingu w sporcie. Obecnie prowadzi polskie biuro prasowe Jeremiego Sochana oraz odpowiada za kwestie marketingowe Sochana na Polskę.
    Subscribe
    Powiadom o
    guest
    72 komentarzy
    najstarszy
    najnowszy oceniany
    Inline Feedbacks
    View all comments