Po dobrej grze w drugiej kwarcie, wygranej przez Wizards 35:19, ekipa z Waszyngtonu pokonała bez większych problemów Indianę Pacers 118:104. Bardzo dobry mecz rozegrał John Wall, autor 28 punktów, 8 asyst i 7 zbiórek. W związku z problemami ze zdrowiem po raz kolejny w składzie Wizards zabrakło Marcina Gortata.
Obie ekipy rozpoczęły ten pojedynek bardzo spokojnie, bez zbędnego forsowania ataku. Po dwóch minutach na tablicy widać było skromne 3:2 dla Wizards. W kolejnych akcjach gra była skuteczniejsza, jednak głównie po stronie gości, którzy wyszli na prowadzenie 11:4. Przewaga gości wzrosła jeszcze co prawda do dziewięciu punktów, jednak gospodarze, głównie dzięki Paulowi Geogre’owi (8 pkt w pierwszej kwarcie) zdołali najpierw wyrównać, a później wyjść na trzypunktowe prowadzenie. Taką też różnicą zakończyła się pierwsza część tego pojedynku (27:24).
Druga kwarta, a szczególne jej początek to popis gry Wizards, którzy tę część, mimo chwilowego przestoju w zdobywaniu punktów rozpoczęli od serii 15:2. Dało im to najwyższą jak dotychczas przewagę dziesięciu punktów.
Chwilę później, na pięć minut przed końcem po rzucie z dystansu Garretta Temple prowadzenie wzrosło o kolejne trzy punkty. Honor drużyny starał się ratować George Hill, jednak na nic zdało się jego pięć punktów z rzędu, ponieważ zabrakło wsparcia kolegów z drużyny. Niewidoczny był przede wszystkim Paul George, który w tej odsłonie nie zdobył żadnego punktu. Po wymianie ciosów w samej końcówce kwarty, gospodarze na długą przerwę schodzili przy stracie trzynastu oczek do Wizards.
W przerwie spotkania asystent Franka Vogela, Dan Burke stwierdził: – Trzynaście punktów, to nie taka duża strata. Myślę, że uda nam się to jak najszybciej odrobić.
Drugą połowę, jakby dla potwierdzenia tych słów trójką rozpoczął Paul George. W kolejnych akcjach gospodarze nie byli już jednak tak skuteczni, a John Wall akcją 2+1 wyprowadził swój zespół na piętnaście oczek przewagi. Mimo wielu starań goście w dalszym ciągu nie potrafili wrócić do gry, gdzie przewaga gości utrzymywała się na poziomie piętnastu oczek.
Dobrą pracę pod koszem wykonywał Nene Hilario, który wielokrotnie, po niecelnych próbach kolegów z drużyny ponawiał akcję zbierając piłkę z atakowanej tablicy. W sumie Brazylijczyk zebrał sześć piłek w ataku, a cały zespół miał tych zbiórek 17, przy sześciu zbiórkach Pacers.
Obraz gry do końca kwarty nie uległ zmianie. Goście wyraźnie przeważali utrzymując ponad dziesięć punktów przewagi. Z dobrej strony po trzydziestu sześciu minutach oprócz Nene pokazywali się John Wall, autor 22 punktów oraz Bradley Beal, który miał na koncie 17 oczek.
W ostatniej części, podobnie jak w trzeciej goście spokojnie odpowiadali na każdy punkt Pacers, dzięki czemu nie pozwalali rywalom zbliżyć się do siebie. Po kolejnej ze strat gospodarzy i szybkiej kontrze Ramona Sessionsa Wizards prowadzili już dziewiętnastoma punktami i nic nie wskazywało na to, że mecz zakończy się innym wynikiem niż zwycięstwo zespołu z Waszyngtonu.
Nadzieję na korzystny wynik przywrócił Pacers George Hill. Po jego kontrze na pięć minut przed końcem goście tracili piętnaście punktów i wciąż pozostawała realna szansa na zwycięstwo graczy z Indianapolis. Złudne nadzieje rozwiał dość szybko Beal trafiając po raz kolejny z dystansu powiększając po raz kolejny przewagę swojego zespołu do osiemnastu punktów.
Nadzieję tracili również kibice, którzy zaczęli powoli opuszczać halę. Przy takim rozwoju wydarzeń na trzy minuty przed końcem nadzieję na triumf stracił również Vogel desygnując do gry rezerwowych graczy. Dla Wizards jest to czwarte zwycięstwo z rzędu, dzięki czemu powoli wracają do czołówki Wschodu.
–Czuję się świetnie. Zagrałem najlepiej jak tylko potrafiłem. Duża w tym zasługa kolegów, którzy stawiali dobre zasłony, po których wychodziłem na otwartą pozycję. Czułem się w tym meczu bardzo komfortowo. – Podsumował spotkanie Bradley Beal, autor 22 punktów.
Fot. Keith Allison, Creative Commons
Obserwuj @ignas_slawinski
Obserwuj @PROBASKET