Los Angeles Lakers nie podtrzymali serii zwycięstw i musieli uznać wyższość Minnesota Timberwolves. Z niżej notowanym rywalem nie poradzili sobie również Utah Jazz, którzy przegrali z San Antonio Spurs. W jednym z najciekawiej zapowiadających się pojedynków Golden State Warriors pokonali Boston Celtics, a dobry mecz rozegrał Stephen Curry. Swój zespół do zwycięstwa poprowadził też Damian Lillard. Jego Portland Trail Blazers zdeklasowali Charlotte Hornets, choć w końcówce zrobiło się jeszcze gorąco. Wpadkę zaliczyli natomiast Milwaukee Bucks, którzy bez Giannisa Antetokounmpo i Khrisa Middletona przegrali w Nowym Orleanie z Pelicans.
Orlando Magic – Miami Heat 105:115
- Orlando Magic to jedna z najbardziej zdziesiątkowanych protokołem zdrowotnym ekip w NBA. Kierownictwo zespołu musiało sięgnąć po aż czterech zawodników z G League, by móc rywalizować w dzisiejszym pojedynku. Miami Heat z kolei oprócz dalszej absencji Jimmy’ego Butlera i Bama Adebayo musieli radzić sobie bez Tylera Herro.
- Pomimo swoich problemów grający ostatnio w kratkę Heat lepiej weszli w mecz i od początku dali do zrozumienia, że nie bez powodu są faworytem dzisiejszego pojedynku. Po raz kolejny dobrze prezentował się Dewayne Dedmon, swoje zza łuku dołożył też Duncan Robinson, choć z drugiej strony skutecznie odpowiadali Franz Wagner czy Gary Harris (22:31).
- Na początku drugiej „ćwiartki” groźnie wyglądającego urazu nabawił się Wendell Carter Jr. Środkowy Orlando zwijał się z bólu, trzymają się jednocześnie za swoje kolano. Tego wieczoru nie powrócił już do grgy, choć w obecnej sytuacji najważniejsze jest jego zdrowie.
- Jak się później okazało, pierwsza odsłona była niezwykle istotna w kwestii końcowego rozstrzygnięcia. W trzech kolejnych kwartach różnica punktowa wynosiła zaledwie jeden punkt (35:35, 26:27, 22:22). Podopieczni Erika Spoelstry mieli jednak lepsze momenty, jeszcze przed przerwą zdołali odskoczyć nawet na 13 oczek (33:46), a swoją prawdziwą siłę pokazali dopiero w ostatniej „ćwiartce”. Wówczas właśnie po serii kolejnych trafień Maxa Strusa, PJ Tuckera i Omera Yurtsevena przyjezdni powiększyli swoją przewagę do 18 punktów, czym w dużej mierze przesądzili i losach spotkania.
- Pod nieobecność największych gwiazd Heat ciężar zdobywania punktów ponownie wzięli na swoje barki Gabe Vincent (27 pkt) oraz wchodzący z ławki rezerwowych Max Strus (32 pkt). Double-double popisał się z kolei Kyle Lowry (11 punktów, 15 asyst). Na wyróżnienie zasłużyli też Omer Yurtseven (5 punktów, 12 zbiórek), PJ Tucker (15 pkt) czy Dewayde Dedmon (11 pkt).
- Grę rozbitych kadrowo Magic napędzał przede wszystkim Franz Wagner, zdobywca 27 punktów i 6 zbiórek. Gary Harris dołożył 20 oczek, a po 18 dołożyli Robin Lopez i Chuma Okeke.
- Dla Orlando jest to już 7. porażka z rzędu. Ekipa Magików wciąż plasuje się na 14. miejscu w tabeli konferencji wschodniej z bilansem 5-25. Heat z kolei umacniają się na 5. pozycji (18-12).
Atlanta Hawks – Denver Nuggets 115:133
- Kluczowa dla losów spotkania okazała się druga kwarta, którą Nuggets wygrali 15 punktami (43:28). Po pierwszej połowie różnica punktów wynosiła osiemnaście oczek (72:54) na korzyść gości. W kolejnych 24 minutach gracze Denver mogli spokojnie kontrolować wydarzenia na parkiecie.
- Pięciu koszykarzy Denver Nuggets zanotowało dwucyfrowy wynik punktowy. Najwięcej oczek (24) rzucił pierwszoroczniak, Bones Hyland, dla którego był to rekord kariery. Trzy punkty mniej (21) uzyskał Monte Morris, a po 20 punktów zdobyli Nikola Jokić i Jeff Green. Obaj gracze trafili 16 z 25 rzutów z gry (64%). Lider Nuggets do dorobku punktowego dodał 10 zbiórek i 7 asyst i 3 przechwyty.
- Po stronie Atlanta Hawks najwięcej punktów zdobył Trae Young (34). Lider Jastrzębi trafił 12 z 27 rzutów (44%) i miał 10 asyst. Double-double zanotował również John Collins (20 punktów i 10 zbiórek). Podwójną zdobycz należała też do Clinta Capeli (15 punktów i 11 zbiórek).
Autor: Mateusz Malinowski
Boston Celtics – Golden State Warriors 107:111
- Wojownicy rozpoczęli spotkanie od mocnego uderzenia, prowadząc po pierwszej kwarcie w TD Garden ośmioma punktami (26:34). Podopieczni Steve’a Kerra tyle samo punktów zaaplikowali rywalom w kolejnych dwunastu minutach i po pierwszej połowie przewaga wzrosła do 14 punktów (54:68).
- Sytuacja zmieniła się diametralnie w trzeciej kwarcie. Celtowie rzucili 27 punktów, z czego 19 oczek należało do duetu liderów bostońskiej ekipy, Tatum-Brown. Wojownicy pudłowali rzut za rzutem (w całej kwarcie 15), notując zaledwie 14 punktów na tym etapie gry. Po trzech kwartach różnica wynosiła zaledwie 1 punkt na korzyść GSW (81:82).
- Ostatnia kwarta dla Wojowników była już dużo lepsza od poprzedniej (27 punktów), a kluczem do zwycięstwa okazały się dwa celne rzuty wolne Damiona Lee. Obrońca GSW trafiając dwukrotnie ustalił wynik spotkania (107:111). – W czasie pięciomeczowego wyjazdu zwyciężyliśmy na razie trzykrotnie – powiedział trener, Steve Kerr. – Zagwarantowanie nam trzech zwycięstw sprawia, że uznaję serię za udaną – stwierdził.
- Najlepszym graczem spotkania był nie kto inny, jak Stephen Curry, dla którego był to pierwszy mecz od czasu pamiętnego bicia rekordu w Madison Square Garden w meczu przeciwko NYK. Po meczu z Boston Celtics lider Wojowników ma już 2982 celnych trójek w karierze. Curry zdobył dzisiaj 30 punktów (8/21 z gry, 38%) i miał 5 zbiórek, 4 asysty i 6 strat. – Wychodzimy z emocjonalnego rollercoastera. Wiele dzieje się w lidze – powiedział Curry. – Staram się nie rozpraszać rzeczami, które dzieją się poza szatnią – dodał.
- 27 punktów (11 na 20 z gry, 55%) i 6 zbiórek dołożył Andrew Wiggins. Z kolei 12 oczek i 6 asyst zapisał na swoje konto Andre Iguodala. 6 punktów, 5 zbiórek i 8 asyst uzyskał Draymond Green. Dla Golden State Warriors było to 24. zwycięstwo w sezonie i z bilansem 24-5 zajmują pierwsze miejsce w konferencji zachodniej. Przed podopiecznymi Steve’a Kerra zostało ostatnie spotkanie w serii wyjazdowej. Przeciwnikiem GSW będą Toronto Raptors.
- Po stronie Celtics wyróżniał się Jayson Tatum, autor 27 punktów, 8 zbiórek i 6 asyst. 20 oczek i 9 zbiórek dołożył Jaylen Brown. 19 punktów, 6 zbiórek i 8 asyst zanotował Marcus Smart. Natomiast 15 oczek padło łupem Josha Richardsona.
Autor: Mateusz Malinowski
New Orleans Pelicans – Milwaukee Bucks 116:112 (po dogrywce)
- New Orleans Pelicans wykorzystali nieobecność Giannisa Antetokounmpo i Khrisa Middletona i szybko odrobili straty z początku meczu (23:32). Cały zespół gospodarzy wziął się wówczas za zdobywanie punktów, ale na szczególne wyróżnienie zasłużyli Nickeil Alexander-Walker i Jonas Valanciunas. Do końca drugiej odsłony wynik oscylował w granicach remisu (52:49).
- Po przerwie obraz gry nie zmienił się drastycznie, a inicjatywa wciąż była po stronie Pelikanów. Dobra postawa Brandona Ingrama, Herberta Jonesa i Valanciunasa pozwoliła im rozpocząć trzecią kwartę od serii 12:2, ale po drugiej stronie parkietu na wysokości zadania stanął Grayson Allen. Obrońca Milwaukee Bucks odpowiedział bowiem 15 punktami i można powiedzieć, że przed rozpoczęciem czwartej części gry mecz rozpoczął się od nowa (77:77).
- Na 33 sekundy przed końcową syreną Jrue Holiday po indywidualnej akcji doprowadził do remisu 103:103. Swojej szansy chwilę później nie wykorzystał Josh Hart, przez co po zbiórce Pata Connaughtona ostatnie posiadanie należało do przyjezdnych. Piłka po raz kolejny znalazła się w rękach Holidaya, ale ten nie zdążył oddać swojego rzutu przed upływem czasu. O wyniku miała przesądzić zatem dogrywka.
- W dodatkowym czasie gry Pelicans wyglądali na lepszy zespół, co momentalnie zdołali przełożyć na wynik. Trójka Devonte’ Grahama powiększyła przewagę podopiecznych Willie’ego Greena do pięciu punktów (112:107), choć po chwili na tablicy znów widniał remis. Kluczowe okazało się wykończenie akcji przez Herberta Jonesa, który następnie zebrał piłkę po niecelnym rzucie Holidaya. Bucks musieli ratować się faulami taktycznymi, ale z linii nie pomylił się Graham. Holiday nie trafił również kolejnej próby, czym pogrzebał szansę Milwaukee na zwycięstwo.
- Po raz kolejny kapitalnym występem popisał się Devonte’ Graham. Rozgrywający Pelicans zdobył 26 punktów, trafiając 8 z 12 rzutów za trzy. Jonas Valanciunas dołożył 24 punkty i 7 zbiórek, a Brandon Ingram zapisał na swoje konto 22 oczka, 5 zbiórek i 5 asyst. Bliski triple-double był Josh Hart, który musi jednak zadowolić się podwójną zdobyczą (11 punktów, 15 zbiórek, 8 asyst).
- – Podoba mi się fakt, że Devonte’ Graham gra bardziej agresywnie. Rzuty, które chcemy, żeby oddawał, oddaje z pewnością siebie. Reszta zespołu działa tak samo. Oddajemy więcej rzutów osobitych i częściej je trafiamy? Pracowaliśmy nad tym. Atakujemy kosz, rozciągamy grę, by mieć możliwość wejścia pod obręcz. Mamy tam też Jonasa [Valanciunasa], który sieje spustoszenie – mówił po meczu Willie Green.
- Po stronie Bucks dwoił się i troił Jrue Holiday (40 punktów, 5 zbiórek, 5 asyst), ale w końcówce meczu zabrakło mu skuteczności. Rozgrywającego Kozłów wspierali przede wszystkim Grayson Allen (25 pkt) i Jordan Nwora (14 punktów, 13 zbiórek). Po 9 oczek dołożyli Pat Connaughton i DeMarcus Cousins.
Utah Jazz – San Antonio Spurs 126:128
- Do prawdopodobnie największej niespodzianki tej nocy doszło w Salt Lake City, gdzie Utah Jazz musieli uznać wyższość San Antonio Spurs. Już pierwsza kwarta pojedynku była wyrównana (37:36), ale w drugiej odsłonie podopieczni Quina Snydera zdołali znacząco odskoczyć (73:56). Świetnie prezentowali się wówczas Donovan Mitchell i Mike Conley. Wszystko wskazywało na to, że dla Jazzmanów będzie to spokojna noc, która zakończy się 9. zwycięstwem z rzędu.
- Inne plany mieli jednak Keldon Johnson, Derrick White czy Jacob Poeltl. Przyjezdni minuta po minucie odrabiali straty, w czym pomogła im mizerna skuteczność Jazz (37,5% z gry; 20% za trzy). Goście nie tylko odrobili straty (93:93), ale w ostatniej „ćwiartce” zdołali nawet objąć 6-punktowe prowadzenie (107:113).
- Na nieco ponad 33 sekundy przed końcową syreną Mitchell po indywidualnej akcji wyprowadził Jazz na prowadzenie (126:125). Po chwili z drugiej strony Lonnie Walker IV bez wahania zaatakował strefę Rudy’ego Goberta pod koszem i choć francuski środkowy zdołał wytrącić go z równowagi, to po rzucie piłka i tak odnalazła drogę do kosza. Czasu zostało jednak wiele i to do Jazz miało należeć ostatnie posiadanie. Pomylił się jednak Mitchell, a po rzutach z linii Dejounte Murraya gospodarze nie mieli już możliwości, by odpowiednio przygotować ostatnią próbę.
- Aż siedmiu zawodników Spurs zakończyło ten mecz z dwucyfrowym dorobkiem punktowym. Najwięcej skompletował Keldon Johnson, autor 24 oczek i 8 zbiórek. Derrick White dołożył 22, a wchodzący z ławki Lonnie Walker IV 19. Triple-double zapisał na swoje konto Dejounte Murray (16 punktów, 11 asyst, 11 zbiórek). Jacob Poeltl dorzucił 14 punktów, Devin Vassell 13, a Doug McDermott 11.
- Po stronie Jazz prym wiódł przede wszystkim Donovan Mitchell. Lider Utah zdobył 27 punktów, ale miał problemy ze skutecznością zza łuku (3/11). Wspierał go przede wszystkim rezerwowy Jordan Clarkson, który dołożył 21 oczek. Double-double w postaci 16 punktów i 14 zbiórek zanotował Rudy Gobert, z kolei Mike Conley dorzucił 18 punktów, 6 zbiórek i 6 asyst.
Minnesota Timberwolves – Los Angeles Lakers 110:92
- Jeszcze w czwartek amerykańskie media informowały, że na szerokiej liście zawodników objętych protokołem zdrowotnym znalazł się Russell Westbrook. Kilka godzin przed meczem z Minnesota Timberwovles Shams Charania z The Athletic poinformował jednak, że rozgrywający dołączył do zespołu i znajdzie się w składzie ne mecz z Wilkami. Tyle szczęścia nie miał Anthony Edwards. Chris Finch nie mógł skorzystać dziś z usług 20-latka.
- Problemy Jeziorowców rozpoczęły się już w pierwszej kwarcie. Od początku świetnie prezentował się bowiem Karl-Anthony Towns, a kilka minut później na deskach parkietu Target Center w bólach zwijał się Anthony Davis, który po ataku strefy podkoszowej Minnesoty nabawił się prawdopodobnie urazu prawej kostki, po czym udał się do szatni. W międzyczasie debiut w nowych barwach zaliczył Isaiah Thomas, który podpisał z LAL 10-dniowy kontrakt. Jego obecność nie wpłynęła jednak znacząco na grę. Obie strony katastrofalnie radziły sobie ze skutecznością (Minny – 37% z gry, 5/26 za trzy; Lakers – 37,8% z gry; 4/20 za trzy), przez co do przerwy Timberwolves prowadzili jedynie 54:45. Wcześniej do gry powrócił Davis.
- Jeziorowcy niemrawo rozpoczęli trzecią odsłonę (61:47), przez co o przerwę na żądanie poprosił Frank Vogel. Na odpowiedź gości nie trzeba było jednak długo czekać. Kolejne trafienia Kenta Bazemore’a, Wayne’a Ellingtona i Anthony’ego Davisa pozwoliły Los Angeles Lakers na serię 11:0 i zniwelowanie strat (61:58), choć w międzyczasie środkowy znów łapał się za kolano z grymasem bólu i ponownie udał się do szatni. Timberwolves nie pozostawali dłużni i odpowiedzieli w ten samo sposób. Tercet Patrick Beverley, Malik Beasley, KAT w mgnieniu oka pozwolił gospodarzom ponownie odskoczyć (72:58). Choć LAL przełamali niemoc strzelecką, to Minnesota kontynuowali swoją dominację do końca „ćwiartki” (85:65).
- Ostatnia odsłona to już jedynie kontynuacja jednostronnego pojedynku. Lakers nie potrafili znaleźć sposobu, by nawiązać jeszcze walkę z Timberwolves. Pod koniec meczu rozkręcił się debiutujący Isaiah Thomas, ale strata Lakers nie spadła już poniżej 16 oczek.
- Co ciekawe, to właśnie Isaiah Thomas był dziś najlepszym punktującym Jeziorowców. Doświadczony rozgrywający zdobył 19 punktów (w tym 10 w 4. kwarcie). LeBron James wywalczył double-double w postaci 18 punktów i 10 zbiórek. Russell Westbrook dołożył 14 punktów, a borykajacy się z urazem przez większość wieczoru Anthony Davis zaledwie 9.
- Po stronie Timberwolves nie do zatrzymania był Karl-Anthony Towns, autor 28 punktów, 10 zbiórek i 4 asyst. Po 17 oczek dołożyli D’Angelo Russell i Malik Beasley. O double-double otarł się jedynie Patrick Beverley (9 punktów, 9 zbiórek, 7 asyst), z kolei wchodzący z ławki Jaylen Nowell dorzucił 14 punktów.
Portland Trail Blazers – Charlotte Hornets 125:116
- Portland Trail Blazers podeszli do tego spotkania po serii siedmiu porażek z rzędu, a jednocześnie 10 na przełomie ostatnich 11 meczów. W nieco lepszej sytuacji byli grający w kratkę Charlotte Hornets. Do składu Szerszeni po nieobecności związanej z protokołem zdrowotnym powrócił LaMelo Ball.
- Od pierwszych minut spotkania świetnie prezentował się Damian Lillard, który tylko w pierwszej kwarcie zdobył 17 punktów i wyprowadził swój zespół na 20-punktowe prowadzenie (41:21). Z dobrej strony pokazali się też Norman Powell czy Larry Nance Jr., którzy wykorzystywali nadarzające się okazje. W drugiej odsłonie Blazers nie zwolnili tempa i trafiali ponad 60% swoich rzutów, zarówno z gry, jak i zza łuku. Hornets nie wyglądali źle w ofensywie, ale nie byli w stanie znaleźć odpowiedzi na ataki gospodarzy pod własnym koszem (81:55).
- Wydawało się wówczas, że mecz jest już przesądzony. Po przerwie Blazers przez długi czas kontrolowali spotkanie, ale w ostatniej „ćwiartce” po raz pierwszy zrobiło się naprawdę gorąco. Po trafieniach LaMelo Balla i Oubre Jr’a. przewaga gospodarzy stopniała do zaledwie 6 oczek (118:112). Grający świetne zawody Ben McLemore nie pozwolił jednak, by Szerszenie wyszarpały zwycięstwo w ostatniej minucie. Jego trójka oraz skutecznie egzekwowane rzuty osobiste przez Nance’a Jr’a. i Lillarda zamknęły spotkanie.
- Kapitalnym występem popisał się Damian Lillard, który zakończył mecz z dorobkiem 43 punktów, 4 zbiórek i 8 asyst (12/19 z gry). Świetny mecz zaliczył również rezerwowy Ben McLemore, który dorzucił 28 punktów (rekord sezonu). Norman Powell dołożył 14 oczek, a Larry Nance Jr. i Jusuf Nurkic po 10.
- Pomimo dłuższej absencji w dobrej formie jest wciąż LaMelo Ball. Rozgrywający zdobył 27 punktów, 4 zbiórki i 5 asyst, trafiając 11 z 17 rzutów z gry. Double-double dołożył Miles Bridiges (14 oczek, 11 asyst). Na wyróżnienie zasłużyli jednak przede wszystkim zmiennicy. Kelly Oubre Jr. dołożył bowiem 18 punktów, PJ Washington sypał zza łuku i skompletował 16 oczek, a Cody Martin świetnie odnajdywał swoim partnerów, notując 5 asyst i 16 punktów.
Sacramento Kings – Memphis Grizzlies 105:124
- Zdziesiątkowani protokołami zdrowotnymi Sacramento Kings roztrwonili przewagę, którą zbudowali sobie w drugiej kwarcie. Świetnie dysponowani Harrison Barnes i Tyrese Haliburton przy wsparciu Maurice’a Harklessa i Buddy’ego Hielda zdołali odskoczyć z wynikiem na 15 oczek (50:35). Szybko odpowiedzieli jednak Desmond Bane, Dillon Brooks, De’Anthony Melton i Kyle Anderson, dzięki czemu Memphis Grizzlies jeszcze przed przerwą objęli skromne prowadzenie (56:58).
- Trzecia odsłona okazała się kluczowa dla losów spotkania. Wyższy bieg wrzucili Tyus Jones i Desmond Bane, podczas gdy Kings mieli spore problemy ze skutecznością z gry (31,8%). Przyjezdni odskoczyli z wynikiem i do końcowej syreny pielęgnowali swoją przewagę. Dla Niedźwiedzi jest to już piąte z rzędu zwycięstwo, a zarazem 10. na przełomie 11 ostatnich występów. Podopieczni Taylora Jenkinsa nie odczuwają braku Ja Moranta, który od 26 listopada pozostaje poza grą.
- Desmond Bane i Dillon Brooks napędzali dziś ofensywę Grizzlies, zdobywając kolejno 24 i 23 punkty. Dobrze wypadł też Jaren Jackson Jr. (21 punktów, 6 zbiórek), a także wchodzący z ławki rezerwowych De’Anthony Melton (19 pkt). Aktywny na tablicach był Steven Adams, który zebrał 12 piłek, ale dorzucił jedynie 5 oczek.
- Po stronie Kings na wyróżnienie zasługują przede wszystkim zawodnicy wyjściowej piątki. Double-double popisali się Chimezie Metu (18 punktów, 11 zbiórek) i Tyrese Haliburton (21 punktów, 10 asyst). Harrison Barnes dołożył 20 oczek, Buddy Hield 15, a Tristan Thompson 12.