Dzisiejszej nocy oczy NBA zwrócone były na Las Vegas, gdzie rozpoczęły się rozstrzygające zmagania o tegoroczny puchar NBA Cup. Pierwsi do walki o finał turnieju stanęli Orlando Magic i New York Knicks. Mecz był zaciętym pojedynkiem dwóch walecznych drużyn, jednak ostatecznie to Nowojorczycy mieli w drużynie więcej koszykarskiego talentu, szczególnie w osobie Jalena Brunsona, który dziś zdominował rywali i zapewnił ekipie z Wielkiego Jabłka awans do finału turnieju wewnątrz sezonowego. Zachodni półfinał był jednak zdecydowanie bardziej wyczekiwanym starciem. Historycznie świetna Oklahoma City Thunder miała zmierzyć się z San Antonio Spurs, w składzie których pierwszy raz od dawna pojawił się Victor Wembanyama. Powiedzieć, że Francuz zrobił różnicę to zdecydowanie zbyt mało, młody gwiazdor był jedynym czynnikiem, który pozwolił “Ostrogom” powalczyć z kolosem, jakim są w obecnym sezonie “Grzmoty”, a po zaciętej końcówce Spurs udało się nawet wyrwać to jakże satysfakcjonujące zwycięstwo, zatem drużyna z San Antonio, z Wembym na czele, zagra w tegorocznym finale NBA Cup.
Orlando Magic – New York Knicks 120:132
- Mecz od początku był świetnym widowiskiem. Obie drużyny dały popis umiejętności ofensywnych, trafiając powyżej 60% rzutów z gry w pierwszej kwarcie, jednak żadna ekipa wyraźnie nie przeważała. Zespoły na zmianę notowały lepsze momenty, które wyprowadzały je na krótkotrwałe prowadzenie. Po stronie Orlando Magic już wtedy wyróżniał się Jalen Suggs, który razem z Desmondem Bane’em napędzał atak swojej drużyny. Kilka celnych prób zza łuku pozwoliło ekipie z Orlando odskoczyć z kilkupunktową przewagą, jednak wtedy sprawy w swoje ręce wziął Jalen Brunson, który zredukował stratę, a otwierająca kwarta zakończyła się prowadzeniem Magic 36:33.
- Na drugą odsłonę New York Knicks wyszli z kompletnie nową energią, którą wniósł głównie rozdający piłki Tyler Kolek i napędzający ofensywę swoimi atakami na kosz Josh Hart. Dzięki ich zaangażowaniu drużyna z Nowego Jorku rozpoczęła ten fragment od zdobycia ośmiu punktów z rzędu, a po kilku minutach podopieczni Mike’a Browna mogli pochwalić się już serią 15:2.
- Wypracowana przez Knicks przewaga okazała się trudna do zniwelowania, szczególnie gdy kontrolę nad ofensywą Nowojorczyków przejął świetnie dysponowany Brunson, który po pierwszej połowie miał już na koncie 25 punktów. Schodząc na przerwę tyle samo “oczek” uzbierał Suggs, jednak jego wysiłki nie wystarczyły, by złapać kontakt z rywalami i połowa zakończyła się rezultatem 61:64. Powód przewagi Knicks był prosty, skuteczniej trafiali do kosza, bo z fenomenalną skutecznością 63%.
- Początek trzeciej kwarty sugerował, że prowadzenie drużyny z Wielkiego Jabłka jedynie wzrośnie, ponieważ Magic nadal pozostawali w tyle, a Brunson konsekwentnie punktował. Ekipa z Florydy wykorzystała jednak przestój ofensywny Knicks i pod przewodnictwem Paolo Banchero oraz Bane’a nadrobiła straty, a nawet wyszła na prowadzenie (89:85). Knicks nie pozwolili jednak rywalom na więcej i ponownie zanotowali udany fragment, w konsekwencji którego wynik po trzeciej odsłonie wyniósł 100:92.
- Magic nie byli już w stanie dogonić rywali, tym bardziej, że parkiet opuścić musiał Jalen Suggs, któremu uraz uniemożliwił dalszą grę. Po świetnej pierwszej połowie, w drugiej rzucił zaledwie jeden punkt, co znacząco ograniczyło możliwości ofensywne podopiecznych Jamala Mosleya. Banchero próbował niemalże w pojedynkę pokonać Knicks, jednak udało mu się tylko zmniejszyć stratę do sześciu punktów (110:116), po czym Nowojorczycy i tak zameldowali się w finale NBA Cup.
- Najlepszym zawodnikiem na parkiecie był dziś Jalen Brunson, który zakończył mecz z dorobkiem 40 punktów, czterech zbiórek i ośmiu asyst, trafiając 16/27 (59%) rzutów z gry. Drugi gwiazdor Knicks, Karl-Anthony Towns rzucił 29 “ocze” i zebrał osiem piłek, a OG Anunoby dołożył 24 punkty, sześć zbiórek, cztery asysty i trzy przechwyty. Duży wpływ na grę wywarł Josh Hart, autor 12 “oczek”, sześciu zbiórek, sześciu asyst i trzech przechwytów. Godny wyróżnienia jest również Tyler Kolek, którego wskaźnik plus/minus wyniósł imponujące +18 w 15 rozegranych minut.
- Po stronie Magic najlepszym strzelcem był dziś Jalen Suggs, który 25 ze swoich 26 punktów zdobył w pierwszej połowie. Tylko w sferze domysłów pozostaje pytanie, co by było, gdyby rozgrywający mógł dograć mecz do końca w pełni sił. Paolo Banchero uzbierał solidną linijkę: 25 punktów, osiem zbiórek i trzy asysty, jednak nie był w stanie w pojedynkę dorównać produktywności ofensywnej Knicks. Niezły mecz ma za sobą również Desmond Bane, który zanotował 18 “oczek”, sześć zbiórek i siedem asyst.
Oklahoma City Thunder – San Antonio Spurs 109:111
- To półfinałowe starcie w Las Vegas było kwintesencją widowiska, jakie fani chcą oglądać. Po jednej stronie Oklahoma City Thunder, która przed dzisiejszym meczem mogła pochwalić się eq aequo najlepszym bilansem w historii (24-1), a po drugiej młodzi i ambitni San Antonio Spurs, którzy wzmocnieni o Victora Wembanyamę – najbardziej wyjątkowego zawodnika NBA – mieli rzucić wyzwanie kolosowi z Oklahomy.
- Pierwsza kwarta od samego początku układała się po myśli podopiecznych Marka Daigneaulta. Thunder szybko wypracowali sobie kilkupunktową przewagę i trzymali rywali na dystans, czekając na moment, by ponownie zwiększyć prowadzenie. Shai Gilgeous-Alexander już w otwierającej odsłonie uzbierał 10 punktów, czym w dużym stopniu przyczynił się do wyniku po pierwszej kwarcie (31:20).
- Druga ćwiartka przyniosła nieprawdopodobną zmianę w dynamice meczu, a wszystko związane było z pojawianiem się na boisku Victora Wembanyamy. Francuski środkowy koncentrował na sobie mnóstwo uwagi defensywy “Grzmotów”, czym ułatwiał kolegom możliwość gry. W związku z tym Spurs zaczęli w szybkim tempie nadrabiać straty, jednak w momencie gdy młody gwiazdor opuścił parkiet, wówczas Thunder ponownie zbudowali 16-punktową przewagę (31:47).
- Trener Mitch Johnson zdecydował się wtedy ponownie wprowadzić na plac gry Wemby’ego. Efekt? Na 14 sekund przed końcem połowy środkowy trafił trójkę, która zmniejszyła stratę “Ostróg” do trzech punktów (46:49). Z takim wynikiem na tablicy drużyny zeszły do szatni, a Wembanyama w siedem minut czasu meczowego zapisał przy swoim nazwisku współczynnik plus/minus +20.
- Po przerwie napędzeni sukcesem w drugiej kwarcie Spurs grali przeciwko Thunder jak równy z równym i taki stan utrzymał się w zasadzie do końca spotkania. Raz jedna drużyna, raz druga obejmowała prowadzenie. W trzeciej kwarcie przez większość czasu przeważała ekipa z San Antonio, którą prowadził De’Aaron Fox. Największe prowadzenie, jakie udało im się osiągnąć wyniosło sześć punktów, jednak za każdym razem OKC z Shaiem na czele byli w stanie wyrównać stan meczu. Kluczowym zawodnikiem dla Thunder okazał się Alex Caruso, który, tak jak w ubiegłorocznych play-offach, pełnił rolę X-faktora po bronionej stronie parkietu, ale także w ofensywie.
- Drużyny naprzemiennie punktowały, obejmując prowadzenie, tak więc po alley-oopie Wembaynamy zza lini końcowej, a następnie rzucie z półdystansu Shaia na tablicy widniał wynik 98:96 dla Thunder. Rzutem trzypunktowym odpowiedział wówczas Devin Vassell, a po chwili trójkę trafił Jalen Williams (101:100). W następnej akcji pomimo świetnej obrony Caruso, Wemby popisał się kapitalnym rzutem z odchylenia.
- Faulowany był Vassell, a następnie Wembanyama i po wykonaniu przez nich rzutów wolnych wynik wynosił 105:101. Niestety dla widzów, wtedy rozpoczął się festiwal rzutów wolnych, w którym Spurs faulowali Thunder, by ci nie mieli szansy na rzut trzypunktowy, a OKC faulowali rywali, licząc na niecelne próby po stronie “Ostróg”.
- Ostatecznie to Spurs okazali się lepsi, a Victor Wembanyama zasłużenie przeżywa chwile chwały. Francuski środkowy zakończył mecz z dorobkiem 22 punktów (6/11 z gry), w tym aż 15 uzbierał w czwartej kwarcie. Warto docenić jego skuteczność rzutów wolnych (9/12), która dziś okazała się kluczowa. Środkowy zebrał dziewięć piłek z tablic, rozdał dwie asysty i zablokował tyle samo rzutów. W niespełna 21 minut na parkiecie jego wskaźnik plus/minus wyniósł +21. Krótko mówiąc: “prawdziwy” kosmita.
- W ekipie Spurs dobrze spisało się również kilku innych graczy. Devin Vassel rzucił 23 punkty, trafiając przy tym 4/9 prób zza łuku, zanotował też pięć zbiórek i cztery asysty. Po 22 “oczka” dołożył De’Aaron Fox i Stephon Castle. Niestety na parkiecie nie pojawił się dziś Jeremy Sochan.
- Pomimo dotkliwej dla Thunder porażki Shai Gilgeous-Alexander zanotował 29 punktów, cztery zbiórki i pięć asyst, jednak zabrakło z jego strony ważnych punktów w końcówce, które zwykł dostarczać swojemu zespołowi. Jalen Williams uzbierał 17 “oczek”, siedem zbiórek, cztery asysty i cztery przechwyty, jednak jego skuteczność była dość mizerna (5/16). Chet Holmgren również zapisał przy swoim nazwisku 17 punktów i siedem zbiórek, jednak w końcówce spudłował niezwykle ważny rzut wolny. Zdecydowanie należy wyróżnić Alexa Caruso, który zanotował 11 “oczek”, osiem zbiórek, trzy asysty i tyle samo przechwytów, a jego wskaźnik plus/minus wyniósł imponujące +22.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!










