Za nami kolejna noc z NBA pełna emocji i wrażeń. W niezwykle ciekawie zapowiadającym się pojedynku na szczycie Oklahoma City Thunder pokonali Boston Celtics, choć goście byli o krok od odrobienia 18-punktowej straty i wyszarpania zwycięstwa z rąk Grzmotów. Świetny mecz rozegrał Joel Embiid, a jego Philadelphia 76ers nie mieli żadnych problemów z ograniem Chicago Bulls. Kolejną porażkę zaliczyli San Antonio Spurs Jeremy’ego Sochana, którzy tym razem musieli uznać wyższość Memphis Grizzlies. Swój mecz wygrali również Golden State Warriors, a Brandin Podziemski drugi raz z rzędu rozpoczął mecz z ławki rezerwowych.
Philadelphia 76ers – Chicago Bulls 110:97
- Mecz był w dużej mierze rozstrzygnięty już po pierwszej kwarcie. Philadelphia 76ers fantastycznie weszli w spotkanie i po zaledwie 12 minutach prowadzili aż 43:18. Niemal cały zespół gospodarzy był świetnie dysponowany i błysnął skutecznością (66,7% z gry, 63,6% zza łuku), podczas gdy Chicago Bulls mieli ogromne problemy z finalizacją ataków i rzutami za trzy (0/10).
- Sytuacja zmieniła się nieco w drugiej odsłonie, ale to wciąż Sixers byli stroną dominującą. Nieco lepiej w ataku wyglądał Coby White, a dzięki Andre Drummondowi Byki miały zapewnioną swego rodzaju gwarancję na tablicach, jednak nie do zatrzymania był Joel Embiid, który zdobył wówczas 15 punktów (73:42).
- Kiedy po przerwie środkowy Philly miał problemy ze skutecznością (1/6 z gry, choć 7/10 z linii) to na wysokości zadania stanęli Tobias Harris i Tyrese Maxey. Bulls zdołali nieznacznie zmniejszyć swoją stratę (98:72), ale w dalszym ciągu nie potrafili wstrzelić się zza łuku (7/37 w całym meczu).
- W ostatniej części pojedynku Nick Nurse postawił na zawodników drugoplanowych, ale 76ers całkowicie się pogubili. Zmiennicy prezentowali się wyjątkowo kiepsko (3/17 z gry) i zdobyli jedynie 12 „oczek”, pozwalając tym samym Chicago na zmniejszenie rozmiarów porażki.
- Joel Embiid nie zwalnia tempa w wyścigu o tytuł MVP. Tym razem środkowy odnotował triple-double w postaci 31 punktów, 15 zbiórek i 10 asyst, dokładając do tego dwa bloki. Tyrese Maxey dorzucił 21 „oczek”, z kolei Tobias Harris 20.
- Po stronie Bulls najlepszym punktującym był DeMar DeRozan, który nie zaliczy jednak tego występu do najlepszych (16 punktów, 4 zbiórki). Ayo Dosunmu dorzucił 15 „oczek”, z kolei Andre Drummond wypracował podwójną zdobycz (11 punktów, 17 zbiórek).
Memphis Grizzlies – San Antonio Spurs 106:98
- San Antonio Spurs nie byli w stanie przerwać swojej serii porażek, choć na stanęli naprzeciwko radzącym sobie kiepsko w tym sezonie Memphis Grizzlies. Do składu Niedźwiedzi powrócił jednak niedawno Ja Morant, który i tej nocy zrobił różnice i miał ogromny wpływ na końcowy rezultat.
- W pierwszej kwarcie wynik przez cały czas oscylował w granicach remisu. Gospodarze nie byli w stanie odnaleść swojego rytmu strzeleckiego, a rzut za rzutem pudłowali m.in. wspomniany Ja Morant czy Jaren Jackson Jr. „Ostrogi” nie grzeszyły co prawa skutecznością, ale przeciętna dyspozycja rywala pozwoliła im utrzymywać się na prowadzeniu (20:23).
- Grizzlies w porę się przebudzili, z kolei w Spurs brakowało wsparcia dla Victora Wembanyamy. Trafienia na bezbłędnej skuteczności dorzucali co prawda Jeremy Sochan (1/1) i Blake Wesley (2/2), ale to zdecydowanie za mało, by móc dotrzymać kroku Memphis (47:40). Spory gry brał na siebie Keldon Johnson, który nie potrafił się wstrzelić (1/6).
- Po przerwie błysnął Desmond Bane, który napędzał ataki swojego zespołu i w obliczu przeciętnej wówczas gry Ja Moranta był ostoją Grizzlies. Odpowiadać zaczął w końcu Keldon Johnson wspierany przez m.in. Juliana Champagnie, ale przewaga Memphis w dalszym ciągu rosła (80:68).
- O losach pojedynku przesądził w dużej mierze duet Santi Aldama – Ja Morant, który fantastycznie rozpoczął czwartą „ćwiartkę” i wypracował 18-punktową przewagę dla gospodarzy. Spurs nie składali jednak broni i rzucili Niedźwiedziom ostatnie wyzwanie. Dobrze w ataku zaczął spisywać się Jeremy Sochan, który był w tej części najlepiej punktującym graczem San Antonio. Ostatecznie „Ostrogom” udało się jedynie zmniejszyć rozmiary porażki.
- Pomimo problemów ze skutecznością Ja Morant zdobył ostatecznie double-double w postaci 26 punktów i 10 asyst. Dobrze dysponowany Desmond Bane dołożył 24 „oczka”. Cenne wsparcie zławki dostarczyli Santi Aldama (13 punktów, 11 zbiórek) oraz Luke Kennard (12 punktów, 5 zbiórek).
- Jeremy Sochan spędził na parkiecie 28 minut i w tym czasie zdobył 12 punktów, dwie zbiórki, jedną asystę i zaliczył dwa bloki (4/6 z gry, 1/2 za trzy; 3/4 z linii). Obok Justina Champagnie (12 punktów, 4 zbiórki) Polak był jedynym starterem Spurs z dodatnim wskaźnikiem +/- (+1). Victor Wembanyama dołożył 20 punktów, siedem zbiórek i cztery bloki, natomiast Keldon Johnson dorzucił 19 „oczek”.
New Orleans Pelicans – Brooklyn Nets 112:85
- Kolejne spotkanie tej nocy, które było w zasadzie rozstrzygnięte jeszcze przed przerwą. New Orleans Pelicans byli zdecydowanie lepiej dysponowanym zespołem i udowodnili to jeszcze w pierwszej kwarcie, tworząc sobie wówczas dwucyfrową przewagę (32:18). Tempa grze nadawali głównie Brandon Ingram i CJ McCollum, choć skutecznie ze swoich obowiązków wywiązywał się też Jonas Valanciunas.
- Kilka chwil później kolejne trafienia Jose Alvarado i Herberta Jonesa dały gospodarzom nawet 27-punktowe prowadzenie (59:32). Brooklyn Nets nie byli w stanie zatrzymać rozpędzonej ofensywy rywala, a sami zaaplikowali im jedynie 16 „oczek”, z czego dziewięć przypadło duetowi Cameron Johnson – Nic Claxton.
- Trzecia i czwarta „ćwiartka” przebiegły w identyczny sposób. Obie strony miały swoje lepsze momenty, a Pelicans w pewnym momencie odskoczyli nawet na 32 punkty, ale większych emocji już tej nocy nie doświadczyliśmy. Podopieczni Willie’ego Greena nieustannie utrzymywali bezpieczną przewagę i bez żadnych problemów dowieźli ją do końcowej syreny, notując tym samym trzecie z rzędu zwycięstwo.
- Co ciekawe, pomimo efektownego zwycięstwa najlepszy punktujący Pelicans – CJ McCollum – zdobył zaledwie 16 punktów. Herbert Jones dorzucił 14 „oczek”, a Brandon Ingram do 10 punktów dołożył pięć zbiórek i pięć asyst. Double-double w postaci 11 punktów i 12 zbiórek odnotował natomiast Jonas Valanciunas.
- Po stronie Nets wyróżnili się przede wszystkim wspomniani wcześniej Cam Johnson (17 punktów, 4 zbiórki) oraz Mikal Bridges (13 punktów). Bliski odnotowania podwójnej zdobyczy był Day’Ron Sharpe (12 punktów, 9 zbiórek). Pod względem skuteczności zawiedli całkowicie Cam Thomas (0/11 z gry), Spencer Dinwiddie (0/6), Royce O’Neale (0/6) i Dorian Finney-Smith (1/6).
Oklahoma City Thunder – Boston Celtics 127:123
- Zdecydowanie najciekawiej zapowiadający się tej nocy pojedynek nie rozczarował. Od początku spotkania obie strony prezentowały wysoki poziom. Ofensywę Boston Celtics napędzał Kristaps Porzingis, z kolei po stronie Oklahoma City Thunder nie do zatrzymania byli Shai Gilgeous-Alexander i Josh Giddey (31:29).
- Grzmoty świetnie rozpoczęły drugą odsłonę, a trafienia Jalena Williamsa, Luguentza Dorta oraz zmienników Vasilije Micicia i Aarona Wigginsa pozwoliły im na zbudowanie przewagi (41:32). Celtowie momentalnie wzięli się jednak za odrabianie strat i po chwili znów mieliśmy remis. Wynik oscylował w tych granicach niemal do samego końca tej części, ale w kluczowych momentach na wysokości zadania stanął Jayson Tatum, dzięki czemu to Boston schodził do szatni z przewagą (58:61).
- Trzecia kwarta okazała się kluczowa dla końcowego rezultatu. Thunder wrzucili wówczas wyższy bieg w ofensywie i dali prawdziwy popis swoich umiejętności. Ponownie świetnie wypadli Shai (16 punktów) oraz Giddey (11 punktów) i Oklahoma City znów mogli cieszyć się dwucyfrowym prowadzeniem (98:86).
- Jaylin Williams, Cason Wallace oraz Jalen Williams dali Thunder 18-punktowe prowadzenie na początku czwartej części i wówczas wydawało się, że losy spotkania są już przesądzone. Celtics zaprezentowali jednak świetną koszykówkę i zdołali niemal zniwelować wszelkie straty. Trójka Derricka White’a na 41 sekund przed ostatnią syreną doprowadziła do stanu 121:119.
- Thunder złapali chwilę oddechu po trafieniu Jalena Williamsa, po czym na linii stanął Kristaps Porzingis. Łotysz wykorzystał dwie próby, ale w jego ślady poszedł Josh Giddey, który również się nie pomylił (125:121). Boston miał 12 sekund na rozegranie kolejnej akcji, którą na 3,1 sekundy przed syreną skutecznie wykończył Porzingis. Zimną krew zachował jednak Gilgeous-Alexander, który wyegzekwował dwa kolejne osobiste i przypieczętował tym samym zwycięstwo OKC.
- Shai Gilgeous-Alexander po raz kolejny udowodnił, że jego kandydatura do tytułu MVP powinna być brana poważniej. Rozgrywający zdobył tej nocy 36 punktów, siedem asyst i sześć zbiórek. Świetnie wypadł też Josh Giddey, autor 23 punktów, ośmiu zbiórek i sześciu asyst. Chet Holmgren zaaplikował rywalom 14 „oczek”, siedem asyst i cztery bloki.
- Po stronie Celtics double-double popisali się Kristaps Porzingis (34 punkty, 10 zbiórek) oraz Jayson Tatum (30 punktów, 13 zbiórek, do tego 8 asyst). Derrick White dołożył 19 punktów (5/9 za trzy) i sześć asyst. Rozczarowali nieco Jaylen Brown (4/18 z gry, 0/8 za trzy; 15 punktów) oraz Jrue Holiday (7 punktów, 7 asyst; 2/8 z gry).
Golden State Warriors – Orlando Magic 121:115
- Drugi mecz z rzędu trener Steve Kerr podjął decyzję o wystawieniu w pierwszej piątce Trayce Jacksona-Davisa, który w poprzednim meczu zastąpił tam Brandina Podziemskiego. Wybrany z 57. numerem Draftu 2023 Amerykanin wykorzystał daną mu szansę i zdobył wówczas 17 punktów, czym zapracował na zaufanie sztabu szkoleniowego i kolejną okazję do gry od pierwszej minuty.
- Jackson-Davis był jednym z kluczowych elementów ofensywy Golden State Warriors od pierwszych minut i razem ze Stephenem Currym, Andrew Wigginsem i Jonathanem Kumingą wzięli odpowiedzialność za ofensywę na swoje barki. Po drugiej stronie dobrze radzili sobie jednak Franz Wagner czy Cole Anthony, dzięki czemu Orlando Magic dotrzymywali rywalom kroku (30:28).
- W drugiej kwarcie więcej ciężaru dźwignął Curry, który był tej nocy niekwestionowanym liderem ofensywy Wojowników i to dzięki niemu gospodarze schodzili na przerwę z remisem (55:55). Przeniosło się to również na trzecią odsłonę, którą GSW zamknęli już na prowadzeniu (87:81).
- Magic nie zamierzali jednak wywieszać białej flagi i po serii punktowej Anthony’ego, Franza Wagnera, a przede wszystkim Moritza Wagnera to oni objęli prowadzenie (92:93). W kluczowych momentach zabrakło im jednak skuteczności, przez co GSW weszli w ostatnią fazę pojedynku z dwucyfrową przewagą (114:103). Goście próbowali jeszcze odwrócić losy spotkania, ale zabrakło im już czasu.
- W końcowym rozrachunku Stephen Curry zdobył 36 punktów, do czego dołożył sześć asyst i cztery przechwyty (12/20 z gry; 4/9 za trzy). Wspierali go przede wszystkim Jonathan Kuminga (19 punktów, 6 zbiórek), Klay Thompson (15 punktów) i Chris Paul (12 punktów, 5 asyst). Brandin Podziemski odnotował ostatecznie 10 „oczek”, cztery zbiórki, dwie asysty i jeden przechwyt (4/7 z gry; 1/3 za trzy; 1/4 z linii).
- Magic napędzani byli przez Paolo Banchero, który pomimo kiepskiego początku odnotował double-double w postaci 27 punktów i 12 zbiórek. Franz Wagner był dla Orlando równie ważny i dołożył 25 „oczek” oraz 6 zbiórek.
Sacramento Kings – Charlotte Hornets 104:111
- Od początku gry Charlotte Hornets byli wyraźnie skuteczniejsi po atakowanej stronie parkietu i choć Domantas Sabonis i Chris Duarte próbowali odpowiadać na trafienia Milesa Bridgesa i Terry’ego Roziera, to Szerszenie zaczęły budować swoją przewagę (21:25). Proces ten nie nabrał jednak rozpędu i przez długi czas drugiej „ćwiartki” wynik oscylował w granicach remisu. Chwila nieuwagi gospodarzy sprawiła, że Sacramento Kings schodzili na przerwę z zaliczką 5 „oczek” (50:45).
- Kings przez zdecydowaną większość czasu drugiej połowy utrzymywali się na prowadzeniu, ale nie byli w stanie zbudować sobie bezpiecznej przewagi, przez co o końcowym rezultacie rozstrzygnęła końcówka. To właśnie wtedy (na 1:19 przed końcem pojedynku) w szeregi Sacramento wkradła się nieskuteczność, którą Hornets zamienili na serię punktową 10:0. Charlotte punktowali głównie z linii rzutów wolnych, ale to wystarczyło, by odnieść pierwsze zwycięstwo po serii 11 kolejnych porażek.
- Pod nieobecność m.in. LaMelo Balla czy Gordona Haywarda Hornets do zwycięstwa poprowadzili przede wszystkim Terry Rozier (34 punkty, 6 asyst) oraz Miles Bridges (27 punktów, 5 zbiórek). Kluczem okazały się trafienia wchodzącego z ławki P.J. Washingtona, który zaaplikował rywalom 17 „oczek”.
- De’Aaron Fox zdobył 30 punktów, sześć asyst i pięć zbiórek. Wspierał go Domantas Sabonis, który do efektownego double-double w postaci 23 punktów i 18 zbiórek dołożył jednak aż 11 strat i pięć fauli.