Miniona noc dała nam kilka wyrównanych starć. Sacramento Kings dopiero po dogrywce odnieśli swoje drugie z rzędu i dopiero piąte w sezonie zwycięstwo w starciu z Timberwolves, którzy przegrali mecz na własne życzenie w ostatnich minutach czwartej kwarty – już drugi raz z rzędu. Miami Heat z powracającym do gry Tylerem Herro do ostatnich minut walczyli o zwycięstwo z Dallas Mavericks. Poza tym dostaliśmy zaskakuująco wyrównane derby Nowego Jorku, Indianę stawiającą ostre warunki liderom wschodu, ale też wysokie zwycięstwo Raptors, umacniających pozycję w konferencji.
Indiana Pacers – Detroit Pistons 117:122
- Obie drużyny mierzyły się ze sobą tydzień temu i wówczas górą byli rozpędzeni Detroit Pistons. Dziś “Tłoki” również były oczywistymi faworytami, stanęły też przed szansą na wygranie 13. meczu z rzędu, co stanowiłoby rekord organizacji. Mimo wielu urazów Indiana Pacers nie złożyli jednak broni, lecz próbowali postawić się rywalom i przeszkodzić im w osiągnięciu celu.
- Przez pierwsze kilka minut meczu ekipa z Indianapolis grała jak równy z równym, jednak po chwili miał miejsce drobny przestój w skuteczności Pacers, co błyskawicznie wykorzystali przyjezdni z Detroit, zaliczając serię 12:0. Dzięki dobrej grze między innymi T.J. McConnella gospodarzom udało się jeszcze nadrobić stratę i złapać kontakt, w czym dużą rolę odegrały rzuty trzypunktowe.
- Gra “punkt za punkt” nie trwała jednak zbyt długo, bo Pistons finalnie zademonstrowali swój poziom, przytłaczając drużynę z Indiany serią 25:6, w której ważnymi postaciami byli: Ausar Thompson czy Duncan Robinson. Dzięki temu “Tłoki” zeszły do szatni z solidną przewagę (71:55).
- Po powrocie na parkiet obraz gry nie uległ zmianie a różnica punktów wynosiła około 15 punktów. W okolicach połowy trzeciej odsłony Pacers zerwali się do odrabiania strat i zanotowali imponującą serię 18:7 z Jaracem Walkerem w roli głównej. Zbliżyli się wtedy do Pistons na pięć “oczek”, jednak podopieczni J.B. Bickerstaffa w porę zwiększyli obroty i ponownie odskoczyli z wynikiem (101:88).
- Pacers napędzani przez McConnella próbowali jeszcze raz zbliżyć się do rywali, jednak tym razem zespół z Detroit był uważniejszy. Mimo tego heroizm gospodarzy przyniósł efekty, bo po kilku trójkach i rzutach wolnych strata zmalała do trzech punktów (117:120). Bennedict Mathurin nie trafił jednak próby zza łuku i ostatecznie Pistons, nie bez problemów, ale wygrali 13. mecz z rzędu.
- W zwycięskiej drużynie aż sześciu zawodników miało na koncie dwucyfrową zdobycz punktową. Double-double zanotował: Cade Cunnigham, autor 21 punktów, 11 zbiórek i sześciu asyst oraz Jalen Duren (17 “oczek” i 12 zbiórek). Z kolei w Pacers solidny mecz rozegrał Pascal Siakam (24 punkty) czy T.J. McConnell (16 “oczek” i pięć asyst). Świetnie spisał się też Jarace Walker, autor 21 punktów, które zdobył na skuteczności 8/9 z gry (5/5 zza łuku).
autor: Antoni Wyrwiński
Toronto Raptors – Cleveland Cavaliers 110:99
- Starcie tych dwóch ekip, to jedno z ciekawszych wydarzeń dzisiejszej nocy. Drużyny okupują kolejno drugą i trzecią lokatę Wschodu, a temperaturę przed meczem dodatkowo podkręcał fakt, że w bieżących rozgrywkach Toronto Raptors już dwa razy ograli Cleveland Cavaliers, którzy z pewnością będą chcieli się zrewanżować.
- Początek meczu przypominał rozpoznanie rywala, to znaczy: obie ekipy skutecznie punktowały, jakby sprawdzając możliwości przeciwników. Żaden zespół nie zyskał znaczącej przewagi, w związku z czym po pierwszej kwarcie Cavs prowadzili tylko 32:29.
- Druga odsłona nie przyniosła przełomu, choć przez moment wydawało się, że Cavaliers odskoczą na bezpieczniejszą przewagę. W szeregach Raptors o utrzymanie kontaktu z rywalami zadbał głównie Brandon Ingram oraz Immanuel Quickley, dzięki ich wysiłkom drużyna z Kanady zeszła na przerwę ze skromnym prowadzeniem (57:54).
- Po powrocie na parkiet zespół z Toronto nabrał rozpędu i powiększył przewagę. Kluczową postacią pozostał Ingram, który prezentował się zdecydowanie lepiej niż jego rywal Donovan Mitchell. Skrzydłowy Raptors tylko w trzeciej kwarcie rzucił 15 punktów, czym przytłoczył bezradnych Cavs.
- Wraz z czwartą ćwiartką przebudził się niemrawy do tej pory Mitchell i wspierany przez Jaylona Tysona próbował uratować drużynę. Początkowo jego zryw nie przynosi rezultatów, ale po dwóch celnych trójkach Donovana na tablicy widniał już wynik 99:103, przy prawie pięciu minutach gry. To było jednak najwięcej, na co stać było zawodników Kenny’ego Atkinsona, ponieważ Raptors nie pozwolili rywalom zdobyć ani punktu więcej.
- Nietrudno wskazać najlepiej dysponowanego zawodnika na parkiecie, czyli Brandona Ingrama. Skrzydłowy rzucił 37 punktów, na skuteczności 15/30 celnych rzutów, zbierając przy tym siedem piłek. Scottie Barnes zanotował 18 “oczek”, 11 zbiórek i sześć asyst. Po stronie Cavaliers duet gwiazdorów spisał się mocno przeciętnie: Donovan Mitchell uzbierał 17 punktów i osiem asyst, ale trafił jedynie 6/20 rzutów z gry, w efekcie wskaźnik plus/minus przy jego nazwisku wyniósł -22, w przypadku Evana Mobleya było to -21. Na pochwałe zasługuje natomiast dwóch skrzydłowych z Cleveland: Jaylon Tyson (15 punktów i dziewięć zbiórek) oraz Nae’Qwan Tomlin (14 “oczek”).
autor: Antoni Wyrwiński
Brooklyn Nets – New York Knicks 110:113
- Chyba nikogo nie dziwi, że faworytem tej odsłony derbów Nowego Jorku byli New York Knicks. Niedawno ograli już Brooklyn Nets, za co gospodarze dzisiejszego meczu z pewnością chcieli się zrewanżować i odnieść pierwsze zwycięstwo w sezonie przed własną publicznością.
- Pierwsza kwarta nie oddawała różnicy poziomów między drużynami. Pomimo dobrej postawy Jalena Brunsona, Nets byli w stanie grać przeciwko zawodnikom Mike’a Browna jak równy z równym, a nawet wygrać tę odsłonę 26:24. Początkowe minuty drugiej odsłony także należały do gospodarzy, jednak gdy Knicks przełamali rywali i objęli prowadzenie, nie oddali go już do końca meczu. Najważniejszym powodem dobrych minut drużyny z Brooklynu był świetnie dysponowany Noah Clowney.
- Nets spróbowali jeszcze jednego zrywu, którego efektem było doprowadzenie do remisu po pierwszej połowie (50:50). Po przerwie przeważali już Knicks, a w szczególności Karl Anthony-Towns, który rzucił w tym fragmencie 20 punktów. Nets nie byli w stanie złapać kontaktu z rywalami, ale nie pozwalali im odskoczyć na gigantyczną przewagę, a zatem jak na standardy ekipy z Brooklynu był to całkiem udany pojedynek.
- Po stronie Knicks najlepszym strzelcem był Karl Anthony-Towns, który zgromadził na swoim koncie 37 punktów na bardzo dobrej skuteczności (14/20) oraz 12 zbiórek. Drugi gwiazdor Nowojorczyjów – Jalen Brunson zanotował 27 “oczek”, a 16 dorzucił Mikal Bridges. Z kolei w drużynie Nets wyróżnił się wspominany Noah Clowney, który popisał się zdobywając 31 punktów, trafiając w tym 7/13 trójek.
autor: Antoni Wyrwiński
Miami Heat – Dallas Mavericks 106:102
- Najciekawszym wątkiem meczu był powrót do składu składu Miami Heat największej gwiazdy zespołu z South Beach – Tylera Herro. Nie wiadomo było jak wracający po urazie zawodnik wpasuje się w nowy schemat ofensywny drużyny.
- Pierwsze punkty meczu padły po ponad dwóch minutach gry, a otwierająca mecz odsłona zakończyła się wynikiem 20:19 dla Heat: jak na najszybszy i najlepszy atak ligi nie był to nawet przyzwoity wynik.
- W drugiej kwarcie sytuacja uległa poprawie, a drużyna Erika Spoelstry przeważała i powiększyła prowadzenie, które w momencie zejścia do szatni wyniosło osiem punktów (44:52). Po przerwie Heat tylko zwiększali przewagę, która w szczytowym momencie, w połowie trzeciej ćwiartki, osiągnęła 13 punktów. Od tego momentu Mavericks rozpoczęli mozolną, lecz konsekwentną próbę odrobienia strat. Wykazał się wówczas P.J. Washington czy Klay Thompson.
- Mavs dogonili rywali w połowie czwartej kwarty, jednak prawdziwe zwieńczenie powrotu miało miejsce na 1:04 przed końcem, gdy po dwóch celnych rzutach wolnych Coopera Flagga na tablicy widniał wynik 102:102. Mavericks nie popisali się jednak w końcówce, ponieważ w kluczowym momencie stracili piłkę, w efekcie czego Herro trafił rzut dający gospodarzom prowadzenie. Los dał jeszcze szanse zawodnikom Jasona Kidda, ponieważ analogiczną stratę popełnili gracze Heat, jednak Washington chybił potencjalny rzut na zwycięstwo.
- W szeregach Heat najlepiej spisał się wracający po kontuzi Tyler Herro, który zapisał na swoim koncie 24 punkty (12/17 trafionych rzutów) i siedem zbiórek. Kel’el Ware popisał się double-double (20 “oczek” i 18 zebranych piłek), a Bam Adebayo uzbierał przeciętne 17 punktów. Po stronie Mavericks bardzo dobry mecz ma za sobą P.J. Washington, autor 27 punktów (10/20 z gry) oraz ośmiu zbiórek. Max Christie dorzucił 15 “oczek”, a po 12 punktów uzbierał Brandon Williams i Cooper Flagg (5/14 celnych rzutów).
autor: Antoni Wyrwiński
Memphis Grizzlies – Denver Nuggets 115:125
- Jeszcze dwa tygodnie temu Denver Nuggets prawdopodobnie nie mieliby żadnych trudności z pokonaniem dzisiejszych rywali. Tymczasem Memphis Grizzlies odbudowują formę w trakcie chwilowej absencji Ja Moranta i chociaż ostatecznie odnieśli dziś porażkę, tak jednak ich postawa może napawać sympatyków “Niedźwiadków” delikatnym optymizmem.
- Grizzlies trzymali się na powierzchni w pierwszej kwarcie, kiedy wynik oscylował w okolicach remisu. Szczególnie ważny dla drużyny z Tennessee był w tym fragmencie drugoroczniak Jaylen Wells. Otwierająca odsłona zakończyła się co prawda niekorzystnym rezultatem dla ekipy z Memphis (23:27), jednak dawała nadzieje na wyrównane starcie.
- Za sprawą trzech rzutów trzypunktowych na początku drugiej kwarty Nuggets odskoczyli z wynikiem i mimo wysiłków chociażby Jocka Landale’a “Niedźwiadki” nie zagrozili poważniejprzyjezdnym z Denver. Najbliżej zawodnicy Tuomasa Iisalo byli na pół minuty przed końcem trzeciej odsłony, kiedy po punktach Santiego Aldamy strata zmalała do trzech punktów (85:88). Entuzjazm Grizzlies ostudził Nikola Jokić oczywiście, trafiając rzut z połowy boiska równo z syreną kończącą kwartę.
- Najlepszym strzelcem na parkiecie był Jamal Murray, który zakończył mecz z 29 punktami i ośmioma asystami na koncie. Drogę do kosza znalazło 11/21 jego rzutów, w tym 6/9 oddanych zza łuku. Trzykrotny MVP Nikola Jokić po raz kolejny zapisał przy swoim nazwisku triple-double (17-10-16). Skorzystał z jego usług między innymi Peyton Watson, który świetnie spisał się w roli zawodnika wyjściowej piątki i zanotował 27 “oczek”, trafiając pięć trójek.
- Po stronie Grizzlies imponujące double-double uzbierał Jock Landale, autor 26 punktów i 10 zbiórek. Dobre zawody rozegrał też Jaylen Wells (22 “oczka”) i Cam Spencer (18 punktów). Gwiazdor drużyny – Jaren Jackson Jr. uzbierał 16 punktów, ale trafił tylko 1/8 prób trzypunktowych, a jego wskaźnik plus/minus wyniósł najgorsze w zespole -27.
autor: Antoni Wyrwiński
Milwaukee Bucks – Portland Trail Blazers 103:115
- Portland Trail Blazers wykorzystali kryzys Milwaukee Bucks i odnieśli przekonujące zwycięstwo 115:103, zadając „Kozłom” piątą porażkę z rzędu. Blazers przez niemal cały czas kontrolowali wynik spotkania, w drugiej połowie robiąc z tego meczu kontrolowany blowout.
- Gwiazdą wieczoru był Jerami Grant, który rzucił rekordowe w tym sezonie 35 punktów, trafiając 6/11 za trzy. Blazers, którzy dzień wcześniej przegrali 95:122 w Oklahoma City, tym razem zagrali znacznie lepiej, trafiając przede wszystkim aż 41,9% rzutów za trzy i pokonując Bucks bez Giannisa Antetokounmpo na zbiórkach 48:39. Lider Milwaukee opuścił już trzeci mecz z rzędu z powodu naciągnięcia przywodziciela.
- Obok Granta błyszczeli Deni Avdija (22 pkt) oraz Donovan Clingan (14 pkt, 12 zb). Po stronie Bucks najjaśniejszymi punktami byli rezerwowi: Bobby Portis (22 pkt), Cole Anthony (16) i Kyle Kuzma (15). Myles Turner dołożył 13 punktów i 11 zbiórek, ale to było za mało na dobrze dysponowanych Blazers.
- Bucks grali bez lidera, ale Blazers również byli osłabieni – brakowało Jrue Holidaya, Scoota Hendersona, Shaedona Sharpe’a, Matisse’a Thybulle’a i Blake’a Wesleya. To jednak nie przeszkodziło w odniesieniu pewnego zwycięstwa.
New Orleans Pelicans – Chicago Bulls 143:130
- New Orleans Pelicans wreszcie przełamali fatalną passę dziewięciu kolejnych porażek, pokonując Chicago Bulls 143:130. Było to pierwsze zwycięstwo drużyny od 5 listopada i zarazem premierowy triumf pod wodzą tymczasowego trenera Jamesa Borrego.
- Pelicans prowadzili różnicą 22 punktów już w połowie drugiej kwarty, w której Zion Williamson trafił osiem ze swoich 13 rzutów wolnych. Przez większośc drugiej połowy był to blowout, chociaż Bulls zdołali zmniejszyć stratę do jednocyfrowej różnicy w ostatnich dwóch minutach. Kluczowe trójki Sadiqa Bey’a w końcówce pozwoliły jednak utrzymać prowadzenie Nowego Orleanu.
- Był to szybki mecz, stojący pod znakiem wysokiej skuteczności – obie drużyny trafiły powyżej 50% swoich rzutów. To drużyna z Nowego Orleanu dominowała jednak na deskach, zdobywając 55 zbiórek (tylko 33 Bulls), z czego aż 19 w ataku (10 z nich zebrał Missi). Był to w dużej mierze efekt nieobecności po stronie Bulls Nikoli Vucevicia (kolano).
- Głównym architektem sukcesu był Zion Williamson, który wyrównał swój najlepszy wynik w sezonie, zdobywając 29 punktów. Pelicans zagrali zespołowo – aż ośmiu zawodników osiągnęło dwucyfrową zdobycz punktową. Double-double zaliczyli Saddiq Bey (20 pkt, 14 zb) i Yves Missi (14 pkt, 14 zb). Ten drugi zagrał blisko 30 minut, podczas gdy błyszczący w ostatnich meczach debiutant Derik Queen ropzegrał zaledwie 17 minut. Miejmy nadzieję, że nie jest to ciąg dalszy manipulowania trenerów czasem gry w ramach afery hazardowej.
- Dla Jamesa Borrego, który objął zespół po zwolnieniu Willie’ego Greena (bilans 2-10), pierwsze zwycięstwo przyszło dopiero w szóstym meczu.
Phoenix Suns – Houston Rockets
- Houston Rockets nie dali szans Phoenix Suns, wygrywając 114:92 i odnosząc ósme zwycięstwo w ostatnich 10 meczach. Dla Suns było to przerwanie krótkiej serii trzech zwycięstw. Było to też przerwanie serii meczów rozegranych w tym sezonie przez Kevina Duranta. 15-krotny All-Star nie pojawił się na parkiecie z powodów osobistych. Tym samym odłożono w czasie jego powrót do Phoenix, gdzie spędził poprzednie 2,5 sezonu.
- Suns nie postawili twardych warunków i mecz okazał się mocno jednostronny. Po stronie gospodarzy zabrakło kilku ważnych zawodników: Jalena Greena (ścięgno udowe), Marka Williamsa (kolano), Graysona Allena (mięsień czworogłowy) czy Ryana Dunna (nadgarstek). Rockets prowadzili niemal od początku, ani razu nie oddając prowadzenia po pierwszych minutach.
- Gwiazdą wieczoru został Amen Thompson – 28 punktów (10/16 z gry), osiem asyst i siedem zbiórek. Houston było wyjątkowo skuteczne z dystansu – zwłaszcza biorąc pod uwagę nieboecność Duranta. Duża w tym zasługa Aarona Holiday’a, który z ławki trafił sześć trójek i skończył z 22 punktami. Alperen Sengun dołożył 18 punktów, pięć zbiórek i pięć asyst, a Jabari Smith 17 punktów i siedem zbiórek.
- Po stronie Suns najskuteczniejszy okazał się Dillon Brooks, autor 29 punktów. Kolejne 18 punktów dorzucił Devin Booker, a 16 z ławki Collin Gillespie. Poza Gillespiem, reszta ławki Suns zdobyła łącznie zaledwie sześć punktów.
Golden State Warriors – Utah Jazz 134:117
- Golden State Warriors wrócili na zwycięską ścieżkę demolując Utah Jazz 134:117 w poniedziałkowy wieczór w Chase Center. Stephen Curry przypomniał, dlaczego jest najlepszym strzelcem w historii – 31 punktów, 6/13 za trzy, 12/24 z gry. To już jego piąty mecz z 30+ punktami w ostatnich sześciu występach. Imponujące jak na 37-latka.
- Po pierwszej porażce u siebie w sezonie (piątek z Portland) Warriors zagrali znacznie lepiej: 49,5% z gry, tylko 10 strat i 14 punktów po 17 przechwytach rywali.
- Obok Curry’ego błyszczał Jimmy Butler, autor 18 punktów, siedmiu asyst i sześciu zbiórek. Rezerwy Warriors znów były bardzo skuteczne: zespół dostał aż 52 punkty z ławki, w tym 20 od Buddy’ego Hielda. Moses Moody dodał 15 punktów i sześć zbiórek, a Gary Payton II grając w pierwszej piątce zanotował aż osiem asyst przy dziewięciu punktach.
- Jazz, którzy dzień wcześniej przegrali u siebie z Lakers, kontynuują złą passę – czwarta porażka z rzędu, piąta w sześciu meczach. Keyonte George walczył dzielnie (28 pkt, 10/17 z gry, siedem asyst, sześć zbiórek), ale reszta drużyny nie dojechała.
Sacramento Kings – Minnesota Timberwolves 117:112 [OT]
- Noc zwieńczyło największe zaskoczenie tej nocy, czyli drugie z rzędu zwycięstwo Sacramento Kings. Po niespodziewanym zwycięstwie nad Denver Nuggets, dziś przyszła wygrana po dogrywce 117:112 przeciwko Minnesota Timberwolves. Zwycięstwo o tyle niespodziewanwe, że Kings przez zdecydowaną większość spotkania przegrywali, momentami dwucyfrową różnicą. Ekipa z Minneaopolis po raz kolejny oddała wygrany już mecz. W poprzednim meczu w ostatniej minucie wypuścili prowadzenie ośmioma punktami. Tym razem wystarczyło im półtorej minuty, żeby wypuścić 10 punktów przewagi.
- Na trzy minuty przed końćem regulaminowego czasu Minnesota timberwolves prowadzili 99:89 po trafionym wolnym Anthony’ego Edwardsa. Do końca meczu spudłowali już wszystkie pięć rzutów z gry, pozwalając jednocześnie na trzy z rzędu trafienia bohatera tego meczu, Malika Monka.
- W dogrywce Kings byli w stanie dowieźć zwycięstwo przeciwko zrezygnowanym już chyba Timberwolves. Kings bardziej chcieli:
- Na nic zdał się świetny występ Anthony’ego Edwardsa, który zdobył aż 43 punkty na dobrej skuteczności 16/29 z gry (55%). Po 17 punktów dołożyli Donte DiVincenzo i Julius Randle. Nie można powiedzieć, że było to zbyt mało, żeby wygrać z Kings – wystarczyłoby, gdyby nie zaprzepaszczone ostatnie minuty czwartej kwarty.
- Bohaterem Kings jest dziś Malik Monk, który zdobył 22 punkty z ławki, w tym aż siedem w kluczowym pościgu w końcówce regulkaminowego czasu. Najlepszym strzlecem Kings był DeMar DeRozan z 33 punktami (15/15 z linii), a 26 punktów i 14 zbiórek dorzucił Keegan Murray. Kings grali bez Domantasa Sabonisa, ale nie odstawali w walce na zbiórkach (58:61).










