Tej nocy z NBA czekały nas tylko dwa spotkania. Orlando Magic z Miami Heat oraz Toronto Raptors z New York Knicks. Oba w ramach ćwierćfinałów NBA Cup (tzw. pucharu ligi). Toronto Raptors kontynuują serię porażek. Z kolei drużyna z Orlando miała w swojej dzisiejszej rywalizacji długą przeprawę.
Orlando Magic – Miami Heat 117:108
- Miami Heat zaczęli mecz z wysokiego C, prowadząc wynikiem 20 do 4, co wówczas dawało im 83,3% (!) prawdopodobieństwa wygranej wraz z końcową syreną według współczynnika od ESPN. Orlando Magic wzięło się jednak w garść i pierwszy raz wyrównali wynik jeszcze w drugiej kwarcie, a następnie w trzeciej (od tego momentu już nie oddali prowadzenia). W ostatnich 12 minutach mniej więcej utrzymywała się przewaga w postaci dziesięciu „oczek” na korzyść gospodarzy. Przewaga, wypracowana głównie w trzeciej kwarcie, bo w ostatniej zdobyli zaledwie trzy punkty więcej niż ich rywale.
- Heat na 33 próby trafili tyko 24% zza łuku, w czym można upatrywać główny problem. Magic na praktycznie takiej samej próbie mieli skuteczność na poziomie 47%. Różnicę widać gołym okiem.
- Mimo że w Orlando dalej musieli sobie radzić bez Franza Wagnera, to nie Paolo Banchero wziął na siebie ciężar zdobywania punktów, a Desmond Bane. Ten zaliczył 37 punktów przez 38 minut na parkiecie, trafiając przy tym aż sześć na dziewięć oddanych trójek. Dołożył do tego sześć zbiórek i pięć asyst (w stosunku do tylko jednej straty!). Warto też pochwalić występ Jalena Suggsa, który również był bardzo efektywny i został drugim najlepszym punktującym swojej drużyny (20).
- W Heat nie wychylił się wyraźny lider. To czasami jest odczuwalny problem po wymianie Jimmy’ego Butlera (tak, nadal). Oczywiście dalej grają powyżej oczekiwań względem przedsezonowych ocen, ale pamiętajmy, że mają w składzie takie nazwiska jak Bam Adebayo czy Tyler Herro. Czterech z pięciu starterów Miami miało mniej więcej po 20 punktów. Ich rozgrywający (Davion Mitchell) zdobył ich „tylko” 11, ale za to rozdał aż 9 asyst, nie tracąc przy tym prawie wcale piłki.
Toronto Raptors – New York Knicks 101:117
- Tutaj totalna odwrotność w stosunku do pierwszego meczu. New York Knicks byli widocznie lepsi od początku. Co prawda Toronto Raptors wychodzili dwukrotnie na prowadzenie, ale na bodajże maksymalnie pięć punktów i to tylko w pierwszej części spotkania. Nie było z ich strony jakiegoś niesamowitego powrotu do gry. Od końcówki trzeciej kwarty totalna dominacja aż do ostatniego gwizdka czy też dźwięku syreny. 16 punktów różnicy mówi dużo.
- Knicks po raz pierwszy (po trzech podejściach) awansowali do półfinału turnieju. Dotychczas za każdym razem odpadali na etapie ćwierćfinału. „Klątwa” przełamana.
- Raptors wyglądali już nieźle w tym sezonie i byli wysoko w ligowej tabeli, ale ostatnio borykają się ze swoimi problemami, co doszczętnie wykorzystał dzisiaj Jalen Brunson wraz z kolegami. Karl-Anthony Towns z powodów mięśniowych opuścił niedzielny mecz, ale dzisiaj zaliczył double-double (14 punktów i aż 16 zebranych piłek).
- Ultra skuteczne 35 punktów Jalena Brunsona to popis tej nocy. Wszystko wpadało. True Shooting na poziomie 82,5% (na niewysokiego guarda to kosmos) mówi wszystko. Bez dwóch zdań był filarem tego zwycięstwa.
- OG Anunoby rzucił 13 „oczek” przeciwko swojej byłej drużynie. Po stronie Toronto nie zagrał Immanuel Quickley ani RJ Barrett. Ich absencja po raz kolejny jest bardzo odczuwalna. Pierwszy odpowiadania za rozgrywanie (średnio ponad sześć asyst na mecz w tym sezonie) a bez drugiego gra obronna potrafi się trochę „rozjechać”, przysłowiowo mówiąc.
- Brandon Ingram wziął odpowiedzialność za zdobywanie punktów na swoje barki, czyli zrobił to, czego się od niego w zasadzie oczekuje i za ma płacone. Grał aż 39 minut, a mecz zakończył z następującą linijką: 31 punktów, po sześć zbiórek i asyst, dwa przechwyty, 61% z gry i trzy trafienia zza łuku na pięć prób. Nieźle, ale niewystarczająco. Chociaż tu nie zawiódł on a cały kolektyw.
- Wzmianka honorowa — drugoroczniak Jamal Shead zdobył 18 punktów (rekord kariery) i rozdał 8 asyst (w stosunku do jednej straty). Statystyka True Shooting na poziomie prawie 54%.
- Raptors byli niepokonani w fazie grupowej, ale w tym meczu w fatalnej drugiej kwarcie trafili zaledwie pięć z 21 rzutów, przegrywając tę część gry 13:34. Już do przerwy Knicks prowadzili pewnie 69:52. Ponownie górą był ten, kto trafiał więcej za trzy punkty. 46% dla Knicks przeciwko 29% dla Raptors w tej statystyce.









![NBA: Za ten faul Gobert wyleciał. Chciał się… zemścić?! [WIDEO]](https://probasket.pl/wp-content/uploads/2025/12/maxresdefault-9-218x150.jpg)
