Minionej nocy na parkietach NBA działo się naprawdę sporo. Wielce wyczekiwany debiut w barwach Los Angeles Clippers zaliczył Russell Westbrook. Jego zespół przegrał jednak z Sacramento Kings aż 175:176. Oba zespoły zdobyły łącznie 351 punktów, co jest drugim najwyższym wynikiem w historii NBA. Na występ Kevina Duranta w Phoenix Suns musimy jeszcze zaczekać, ale i bez niego Słońca zdołały ograć Oklahoma City Thunder, choć nie obyło się bez problemów. Chicago Bulls urządzili sobie prawdziwy popis i zdemolowali Brooklyn Nets, prowadząc w pewnym momencie różnicą nawet 50 punktów. Bez większych problemów zwyciężyli również Milwaukee Bucks, którzy pokonali Miami Heat, ale po sześciu minutach gry stracili Giannisa Antetokounmpo. Grek opuścił parkiet z kontuzją prawego kolana.
Washington Wizards – New York Knicks 109:115
- Od początku spotkania świetnie dysponowany był Julius Randle, ale fantastyczną pierwszą kwartę rozegrał Kristaps Porzingis, który w 12 minut zdobył 18 punktów (5/5 za trzy). To dzięki niemu Washington Wizards zdobyli 38 punktów i zbudowali sobie dwucyfrową przewagę.
- Radość sympatyków Czarodziei nie trwała jednak długo. W drugiej „ćwiartce” świetna skuteczność New York Knicks (60,9% z gry) pozwoliła im zmniejszyć straty do zaledwie czterech „oczek” (64:60). Po przerwie swoje popisy kontynuował Randle i na minutę przed końcem mieliśmy remis 109:109.
- Sprawy w swoje ręce wzięli wówczas partnerzy Randle’a. Najpierw punkty zdobył Jalen Brunson, a po chwili po spudłowanym przez Porzingisa rzucie kolejne trafienie zaliczył Mitchell Robinson. Wizards razili nieskutecznością i choć Knicks trafili tylko dwa z czterech osobistych w ostatnich sekundach, to dowieźli prowadzenie do końcowej syreny.
- Julius Randle był tej nocy nie do zatrzymania po atakowanej stronie parkietu i w końcowym rozrachunku zdobył 46 punktów (16/29 z gry, 7/14 za trzy). Drugi na liście najlepszych strzelców NYK był rezerwowy Immanuel Quickley (16 pkt). Double-double w postaci 10 „oczek” i 12 zbiórek odnotował Mitchell Robinson, a bliski wywalczenia podwójnej zdobyczy był z kolei Jalen Brunson (13 punktów, 9 asyst; 6/20 z gry).
- Po stronie Wizards wyróżnili się przede wszystkim Kyle Kuzma (23 punkty, 5 zbiórek; 3/12 za trzy) oraz Kristaps Porzingis (23 punkty, 6 zbiórek; 5/9 zza łuku). Skromniejsze zdobycze dołożyli Bradley Beal (16 punktów, 8 asyst) oraz Delon Wright (15 pkt).
Atlanta Hawks – Cleveland Cavaliers 136:119
- Losy spotkania w dużej mierze były rozstrzygnięte jeszcze przed przerwą. Już w pierwszych minutach Atlanta Hawks narzucili tempo gry i przejęli inicjatywę, czego efektem było 49 punktów zdobytych w drugiej kwarcie (81:57). Po przerwie Jastrzębie spuściły nieco z tonu i pozwoliły Cleveland Cavaliers na zwycięstwo zarówno w trzeciej, jak i czwartej odsłonie, ale pozwoliło to przyjezdnym jedynie na zmniejszenie rozmiarów porażki.
- Efektowne zwycięstwo Hawks zawdzięczają przede wszystkim postawie dwóch zawodników. Trae Young otarł się o podwójną zdobycz, kończąc mecz z dorobkiem 34 punktów i dziewięciu asyst (14/15 z linii rzutów wolnych). Bliski triple-double był z kolei Dejounte Murray, autor 25 „oczek”, dziewięciu zbiórek i ośmiu asyst.
- Ofensywę Cavaliers napędzał głównie Darius Garland, który zaaplikował rywalom 33 „oczka”. Donotan Mitchell dołożył 19 punktów, bo nie mógł wstrzelić się w swój rytm (6/17 z gry, 2/10 za trzy). Jarrett Allen do 14 punktów dołożył dziewięć zebranych piłek.
- Dla Cavaliers jest to już trzecia porażka z rzędu. Podopieczni J.B. Bickerstaffa będą mogli przerwać niefortunną serię w nocy z niedzieli na poniedziałek czasu polskiego, kiedy to zmierzą się przed własną publicznością z Toronto Raptors. Pomimo ostatnich niepowodzeń Cleveland w dalszym ciągu plasują się na 4. miejscu na Wschodzie.
Milwaukee Bucks – Miami Heat 128:99
- Kolejny jednostronny mecz, który zakończył się zdecydowanym zwycięstwem jednego z zespołów. Milwaukee Bucks nie mieli żadnych problemów z pokonaniem Miami Heat, ale w obozie Kozłów z pewnością brakuje optymizmu. Po sześciu minutach gry parkiet z kontuzją opuścił bowiem Giannis Antetokounmpo. W trakcie ataku swojego zespołu skrzydłowy poprosił o przerwę na żądanie i udał się do szatni, po czym nie wrócił już do meczu.
- Pomimo braku swojego lidera Bucks bez większych problemów ograli Heat. Na przerwę schodzili z 17-punktową zaliczką, ale po wznowieniu gry jej obraz się nie zmienił.
- Pod nieobecność Giannisa ofensywę Bucks napędzał przede wszystkim Jrue Holiday, zdobywca 24 punktów i siedmiu asyst. Rozgrywający mógł liczyć na wsparcie od Brooka Lopeza (17 punktów, 7 zbiórek), Bobby’ego Portisa (18 punktów, 11 zbiórek) czy Graysona Allena (16 punktów).
- Po stronie Heat trudno doszukać się większych pozytywów. Podopieczni Erika Spoelstry mieli problemy ze skutecznością z gry (39,1%) i za trzy (22,5%). Wyraźnie przegrali też walkę na tablicach (45-57). Najlepiej zaprezentował się Jimmy Butler, autor 23 punktów (8/10 z gry). Bam Adebayo dołożył 18 „oczek”, a rezerwowy Caleb Martin 17.
- W barwach Heat zadebiutował Kevin Love, który spędził na parkecie 22 minuty. W tym czasie nie zdobył jednak punktów (0/4 z gry i za trzy jednocześnie), choć zebrał osiem piłek i rozdał cztery asysty.
- Zespół z Florydy traci dystans do New York Knicks, którzy zajmują obecnie szóste, ostatnie miejsce premiowane bezpośrednią grą w play-offach. W tym sezonie Heat zmierzą się jednak z NYK jeszcze trzy razy, a rezultat tych spotkań może mieć kluczowe znaczenie dla układu sił na Wschodzie.
Chicago Bulls – Brooklyn Nets 131:87
- O tym meczu sympatycy Brooklyn Nets będą chcieli jak najszybciej zapomnieć. Ekipa z Nowego Jorku fatalnie rozpoczęła to spotkanie, zdobywając kolejno 18 i 11 punktów w dwóch pierwszych kwartach. Niewiele zmieniło się po przerwie, kiedy to przewaga Chicago Bulls sięgnęła nawet 50 punktów (101:51).
- Czwarta kwarta pozwoliła jedynie zmniejszyć rozmiary porażki. Przyjezdni po raz pierwszy zdobyli więcej niż 22 punkty w jednej odsłonie, aplikując wówczas rywalom aż 36 „oczek”. Dla Bulls było to trzecie w tym sezonie zwycięstwo z Nets.
- Swój debiut w trykocie Byków zaliczył Patrick Beverley, który rozpoczął mecz w wyjściowej piątce. Rozgrywający spędził na parkiecie 22 minuty i zdobył osiem punktów, pięć zbiórek oraz sześć asyst.
- – Pat to świetny obrońca, tak jak Alex [Caruso]. Nasza komunikacja w obronie była bardzo dobra i to było kluczem dla tej grupy, która rozpoczęła mecz – mówił na konferencji prasowej Billy Donovan.
- Świetne zawody rozegrał Zach LaVine, autor 32 punktów i sześciu zbiórek (12/17 z gry). Wspierali go DeMar DeRozan i Patrick Williams, którzy dołożyli po 17 punktów. Double-double w postaci 13 „oczek” i 10 zbiórek zanotował z kolei Nikola Vucević.
- Po stronie Nets najlepszymi punktującymi byli tej nocy rezerwowi. Cam Thomas zdobył 22 punkty, z kolei Seth Curry 19. Z wyjściowej piątki najlepiej wypadł Mikal Bridges, autor 13 „oczek”. Każdy ze starterów Brooklynu miał wskaźnik +/- na poziomie co najwyżej -22 (najgorzej: -35 Doriana Finney-Smitha).
- Nets w dalszym ciągu zajmują 5. miejsce w tabeli Konferencji Wschodniej z bilansem 34-25, ale pięć porażek w siedmiu ostatnich meczach może sugerować, że nie utrzymają długo swojej pozycji.
Minnesota Timberwolves – Charlotte Hornets 113:121
- Minnesota Timberwolves grają w kratkę, a miniona noc była tego trafnym przykładem. Faworyzowany zespół z Minneapolis przegrał z dużo niżej notowanymi Charlotte Hornets, dla których sezon jest już niemal zakończony, choć do gry wrócił niedawno LaMelo Ball. Szerszenie wygrały trzy z czterech kwart i choć w żadnej z nich różnica nie wynosiła więcej niż pięć punktów, to wystarczyło to, by odnieść 18. zwycięstwo w sezonie.
- Na wysokości zadania stanęli wspomniany LaMelo Ball (32 punkty, 10 zbiórek, 8 asyst) oraz Gordon Hayward (27 punktów, 13 zbiórek, 5 asyst). Cenne trafienia dołożył P.J. Washington, autor 20 „oczek” i ośmiu zbiórek.
- Po stronie Leśnych Wilków dwoił się i troił Anthony Edwards, ale nie zawsze był w stanie odnaleźć drogę do kosza (29 punktów, 8 zbiórek, 5 asyst; 11/26 z gry). Double-double w postaci 17 punktów i 10 zbiórek dołożył Rudy Gobert. Wchodzący z ławki Naz Reid dołożył 16 „oczek” i osiem zebranych piłek.
Golden State Warriors – Houston Rockets 116:101
- W pierwszej kwarcie wstrzelić nie mógł się Klay Thompson, a zespół Houston Rockets dotrzymywał Golden State Warriors kroku (26:26). Sytuacja zmieniła się diametralnie w drugiej odsłonie, kiedy to Wojownicy zdecydowanie przejęli inicjatywę i dzięki trafieniom przede wszystkim wspomnianego Thompsona, Jordana Poole’a czy Donte DiVincenzo odskoczyli z wynikiem (66:49).
- Po przerwie Rakietom udało się zmniejszyć stratę i zbliżyć się do rywala nawet na 9 punktów (86:77). Podopieczni Steve’a Kerra trzymali jednak rękę na pulsie i dowieźli względnie bezpieczne prowadzenie do ostatniej syreny.
- Świetny mecz rozegrał Klay Thompson, autor 42 punktów i siedmiu zbiórek (12/17 za trzy). Wsparcie w ofensywie zapewniali mu przede wszystkim Donte DiVincenzo (15 punktów, 4 asysty; 5/9 za trzy) oraz Jordan Poole (15 punktów, 8 asyst). Walecznie na tablicach spisywał się Kevon Looney (13 zbiórek, 2 punkty).
- Po stronie Rakiet wyróżnił się głównie Kenyon Martin Jr., autor 22 punktów i ośmiu zbiórek. Bliskcy double-double byli też Jabari Smith Jr. (13 punktów, 9 zbiórek; 4/16 z gry) oraz Alperen Sengun (5 punktów, 9 zbiórek, 8 asyst; 2/10 z gry).
Phoenix Suns – Oklahoma City Thunder 124:115
- Na debiut Kevina Duranta sympatycy Phoenix Suns muszą jeszcze zaczekać. Mecz z Oklahoma City Thunder pokazał jednak, że jego obecność może okazać się nieoceniona. Choć Grzmoty musiały radzić sobie bez Shaia Gilgeous-Alexandra, to wysoko zawiesiły poprzeczkę. Świetnie dysponowani Isaiah Joe i Jalen Williams napędzali ich ofensywę.
- Po drugiej stronie skuteczności brakowało Devinowi Bookerowi, a przez pewien czas najlepszym punktującym Słońc był Josh Okogie, który do przerwy skompletował 15 „oczek”. Choć Joe miał z kolei na koncie aż 21 punktów, to Suns schodzili do szatni z nieznaczną zaliczką (65:60).
- Po przerwie trzon Phoenix wziął się jednak za zdobywanie punktów. Oprócz Bookera punktowali Chris Paul czy Deandre Ayton, a Suns cały czas utrzymywali przewagę. Kropkę nad „i” podopieczni Monty’ego Williamsa postawili w czwartej odsłonie, którą wygrali 30:28.
- Pomimo nieskuteczności zza łuku (1/7) Devin Booker zdobył 25 punktów, sześć zbiórek i osiem asyst. Chris Paul dołożył 16 „oczek” i rozdał sześć asyst, z kolei double-double wp ostaci 14 punktów i 11 zbiórek odnotował Deande Ayton. Na wyróżnienie zapracowali też Josh Okogie (15 punktów, 7 zbiórek) oraz Cam Payne (14 pkt).
- Po stronie Thunder błyszczał Isaiah Joe, autor 28 punktów i siedmiu zbiórek. Jalen Williams dołożył 22 „oczka”, z kolei podwójną zdobyczą popisał się Luguentz Dort (17 punktów, 10 zbiórek). Zawiódł Josh Giddey, który miał problemy ze skutecznością (7 punktów, 5 asyst, 4 zbiórki; 3/14 z gry).
Los Angeles Clippers – Sacramento Kings 175:176 (po dwóch dogrywkach)
- W wyjściowej piątce Los Angeles Clippers u boku Paula George’a i Kawhia Leonarda znalazł się Russell Westbrook, który tym samym zaliczył swój debiut w nowych barwach. Oba zespoły prezentowały bardzo szybki styl gry, przez co pierwsza kwarta zakończyła się niecodziennym remisem 40:40.
- Po stronie LAC błyszczał Leonard, z kolei grę Sacramento Kings prowadzili głównie De’Aaron Fox i Keegan Murray. Świetną zmianę dał Norman Powell, który wspierał trzon gospodarzy w utrzymywaniu zespołu w grze, kiedy to trafiać zaczął również Domantas Sabonis (80:76).
- W dalszym ciągu dwoił się i troił Kawhi Leonard, który po trzech kwartach miał na koncie aż 38 punktów (rekord sezonu), pudłując po drodze zaledwie dwa rzuty (13/15 z gry, 6/7 za trzy). Szalejącego Foxa po drugiej stronie parkietu wspierał jednak m.in. Malik Monk, przez co Kings cały czas znajdowali się w zasięgu kilku posiadań (117:110).
- Przyjezdni zbliżyli się z wynikiem, ale wówczas Clippers zaliczyli serię 12:0, obejmując prowadzenie 142:129. Nie miało to jednak większego znaczenia, bo po chwili gospodarze zaliczyli wstydliwą serię czterech strat z rzędu (jedna Westbrooka, dwie George’a, faul w ataku Powella), po której strata Kings zmalała do zaledwie jednego „oczka” (147:146).
- Po wymianie ciosów kluczowe trafienie zaliczył Russell Westbrook, który minął obrońcę i layupem podwyższył prowadzenie Clipps. Po rzutach wolnych PG13 Clippers mieli trzy punkty przewagi, ale na wysokości zadania stanął wówczas Malik Monk, który trafieniem zza łuku na sekundę przed końcem doprowadził do dogrywki (153:153).
- Dodatkowy czas lepiej rozpoczęli Clippers. Trafienia George’a, Leonarda, a następnie trójka Westbrooka pozwoliła LAC na cztero-punktowe prowadzenie. Na odpowiedź Kings nie trzeba było jednak długo czekać. Gracze Sacramento co chwilę doprowadzali do remisu, a w ostateczności do drugiej dogrywki (164:164).
- Początkowo druga dogrywka przebiegała po myśli Clippers, ale do głosu ponownie doszli Kings. Trójka Foxa na 36 sekund przed końcem wyprowadziła ich na prowadzenie (175:176). Clippers mieli kilka szans na wyrwanie zwycięstwa, ale zabrakło im skuteczności.
- Świetne zawody rozegrał rezerwowy Malik Monk, który zdobył aż 45 punktów (6/12 za trzy). Równie wielki był tej nocy De’Aaron Fox, autor double-double w postaci 42 punktów i 12 asyst (do tego 5 przechwytów). Solidnie zaprezentowali się także Domantas Sabonis (20 punktów, 10 zbiórek) i Keegan Murray (15 pkt).
- Po stronie Clippers najlepiej wypadł Kawhi Leonard, zdobywca 44 punktów (rekord sezonu). W kluczowych momentach LAC napędzał też Paul George (34 punkty, 10 zbiórek, 5 asyst). Dobrze wypadli też rezerwowi Norman Powell (24 pkt) czy Nicolas Batum (19 pkt). Ciekawie rokujący debiut zaliczył Russell Westbrook, który odnotował podwójną zdobycz w postaci 17 punktów i 14 asyst.
- Oba zespoły zdobyły tej nocy łącznie 351 punktów. Jest to pod tym względem drugi najlepszy wynik w historii. Więcej, bo aż 370, padło tylko w pojedynku Denver Nuggets – Detroit Pistons (184:186) 13 grudnia 1983 roku. Trzecie miejsce w tej klasyfikacji zajmuje 337 „oczek” zdobytych przez Milwaukee Bucks i San Antonio Spurs 6 marca 1982 roku.