Nieprawdopodobny comeback zaliczyli Memphis Grizzlies i po raz drugi w sezonie pokonali zawodników Golden State Warriors. Houston Rockets pokonali na wyjeździe Orlando Magic i odnieśli siódme kolejne zwycięstwo, a John Wall z 18 punktami i 18 asystami poprowadził Washington Wizards do triumfu nad Minnesotą Timberwolves. Niełatwą przeprawę mieli we własnej hali Boston Celtics, którzy dopiero w końcówce zapewnili sobie zwycięstwo nad Szóstkami z Filadelfii. Grający tym razem w pełnym składzie Cleveland Cavaliers ograli na wyjeździe Brooklyn Nets, a głównymi architektami sukcesu byli LeBron James i Kyrie Irving, którzy łącznie rzucili 68 punktów i rozdali 10 asyst. Rządni rewanżu za ostatnią porażkę w Madison Square Garden New York Knicks muszą pokonali w szalonym meczu Milwaukee Bucks, a kluczową trójkę na 50 sekund przed końcem rzucił Carmelo Anthony. Do składu Los Angeles Clippers na dobre powrócił Chris Paul i poprowadził swój zespół do zwycięstwa. Jednocześnie wskoczył on na 10. miejsce w klasyfikacji najlepszych asystentów w historii, wyprzedzając Roda Stricklanda. Ponadto swoje spotkanie wygrała inna ekipa z Miasta Aniołów, Lakers rozgromili w Staples Center Miami Heat.
ORLANDO MAGIC – HOUSTON ROCKETS 93:100
Rakiety przystępowały do tego spotkania po wczorajszym wymęczonym zwycięstwie nad Oklahomą City Thunder. Do tego momentu, ich bilans w meczach back2back wynosił 8-0 i dzisiejszym pojedynkiem, chcieli ten trend utrzymać. Miało to być również starcie dwóch odmiennych filozofii trenerskich – ofensywnej Mike’a D’Antoni’ego oraz defensywnej Franka Vogela.
Niewyraźna, ale jednak przewagę w pierwszej kwarcie osiągnęli gospodarze. Lepiej weszli w mecz, narzucili gościom swój wolny styl gry i w ten sposób starali się kontrolować przebieg wydarzeń na parkiecie. Tempo nie było zbyt wysokie, przez co Rockets nie mogli przez dłuższy czas się wstrzelić, złapać swojego normalnego rytmu gry. Najwyraźniej wczorajszy mecz dawał im się we znaki. Grali na niskim procencie, dali się stłamsić gospodarzom, którzy wcale nie grali wielkiej koszykówki.
Drugą odsłonę lepiej rozpoczęli goście, zaczęli trafiać zza łuku i przez moment wyszli nawet na kilkopunktowe prowadzenie. Po raz kolejny dobrze wyglądał Patrick Beverley (17 punktów, 9 zbiórek), który trafieniami z dystansu skutecznie skracał lub powiększał dystans, w zależności od potrzeby. Był aktywny również na tablicach, szczególnie tej ofensywnej, gdzie w pierwszej połowie zebrał aż trzy takie piłki. Był to klucz dla Rakiet, bo przy niskiej skuteczności z gry (38%), ponawiane akcje były na wagę złota, pozwalały utrzymywać wynik w okolicach remisu. Inne plany na wynik pojedynku miał jednak D.J. Augustin . Rezerwowy Magic rzucił w pierwszych 24 minutach 16 ze swoich 19 punktów. Dzięki temu gospodarzom udało się w końcówce kwarty przeprowadzić run 14-4, który pozwolił im wyjść na wyraźne prowadzenie.
Trzecia ćwiartka zaczęła się od serii Rockets (14-3), po której wyszli na prowadzenie. Stało się to w niecałe dwie minuty, niesamowite, jaka siłą rażenia dysponują. Ofensywny popis trwał całą trzecią kwartę. Rakiety rzuciły w tym czasie aż siedem trójek, pudłując zza łuku zaledwie dwa razy. Dało im to minimalne prowadzenie, którego nie oddały do końca kwarty. Warto w tym fragmencie gry wyróżnić Ryana Andersona (19 punktów, 3 zbiórki), którego trójki raz po raz dawały oddech kibicom ekipy z Teksasu. Przed ostatnią odsłoną wszystko było możliwe, więc emocje były raczej gwarantowane.
No i każdy kto oglądał, nie mógł czuć się zawiedziony. Na każdą zbiórkę Rockets, Magic odpowiadali tym samym, każdy celny rzut Rockets w następnej akcji gospodarze ripostowali swoim, na trójkę Trevora Arizy (13 punktów, 6 zbiórek), Aaron Gordon odpowiedział kilka sekund później swoją. Niestety dla Magic, nie wystarczyło i musieli tym razem uznać wyższość rywali. Słabe zawody rozegrali dotychczas filary zespołu z Orlando – Nikola Vucević (9 punktów, 12 zbiórek 4/15) oraz Evan Fournier (10 punktó, 9 zbiórek 4/13). Po drugiej stronie parkietu, pomimo wykręcenia double-double, wielkiego meczu pod względem skuteczności nie rozegrał James Harden (15 punktów, 10 asyst, 7 zbiórek 5/15FG).
Rockets wygrali siódme spotkanie z rzędu i 18 z ostatnich 20. Kolejny mecz Rakiety rozegrają w niedzielę w Toronto z tamtejszymi Raptors, natomiast Magic, również w niedzielę zmierzą się w Los Angeles z Lakersami.
https://www.youtube.com/watch?v=MAsoDZqIlB0
GOLDEN STATE WARRIORS – MEMPHIS GRIZZLIES 119:128 OT
Ostatni pojedynek między tymi zespołami zakończył się zwycięstwem Memphis Grizzlies. Była to jedna z dotychczasowych pięciu porażek Golden State Warriors w aktualnym sezonie. Dzisiaj fani zgromadzeni w Oracle Arena liczyli na spektakularny rewanż. Był to, podobnie jak w pojedynku Rockets z Magic, pojedynek dwóch różnych koszykarskich stylów. Raczej nie trzeba pisać, kto jest tutaj kim.
Zgodnie z planem, lepiej w mecz weszli gospodarze, którzy po kilku wjazdach pod kosz pokazali przyjezdnym, że czuli się dzisiaj pewnie i nie zamierzają swojej gry opierać tylko na rzutach z dystansu. Na tego rodzaju rzuty musieliśmy chwile poczekać, ale wydaje się, że było warto. Warriors jak już się rozpędzili, całkowicie przejechali się po Misiach. Pierwsza odsłona zdecydowanie należała do Stephena Curry’ego, który aż 17 ze swoich 40 punktów zdobył właśnie w tej części gry. (Później wyrównał to osiągnięcie jeszcze w trzeciej ćwiartce.) Równo z syreną trafił Kevin Durant (27 punktów, 13 zbiórek) i przewaga urosła do siedmiu oczek.
Straciliśmy 34 punkty w pierwszej kwarcie. To nie nasz styl, musimy zwolnić, spróbować kontrolować tempo – powiedział po pierwszych 12 minutach trener Grizzlies. Nic takiego nie miało miejsca, a koszykarze z Memphis stracili w drugiej kwarcie 33 punkty. Świetnie grała cała Wielka Trójka z Oakland, bo do wspomnianych już Curry’ego i Duranta dołączył Klay Thompson (17 punktów, 6 zbiórek). Po pierwszej odsłonie rzucili aż 50 z 67 punktów swojej ekipy. Robi wrażenie, nic dziwnego, że w Ohio się zbroją. Po drugiej stronie parkietu walkę rzuconą rękawicę starali podnosić się Mike Conley (27 punktów, 12 asyst, 4 zbiórki) oraz Chandler Parsons (10 punktów) ale na niewiele się to zdawało, Warriors byli po prostu za dobrzy.
Trzecia kwarta nie pokazała nam niczego, czego byśmy już nie widzieli. Kolejne rzuty trafiał Curry, piłką dzielił się Draymond Green (11 punktów, 8 zbiórek, 4 asysty), a Grizzlies razili nieporadnością. W trakcie trzeciej odsłony Curry zaliczył 3+1 i po trafieniu rzutu wolnego przesunął się na pierwsze miejsce w kwalifikacji najcelniej rzucających graczy w historii, wyprzedzając Steve’a Nasha. W pewnym momencie przewaga osiągnęła aż 24 punkty, a na koniec kwarty wynosiła 19. Mecz skończony? Nic bardziej mylnego!
Grizzlies jakby cały czas oszczędzali się na ostatnie rozdanie, coś jak biegacze długo dystansowi. Wojownicy się rozluźnili, komentatorzy zaczęli dopisywać kolejne zwycięstwo do bilansu, a w międzyczasie przewaga topniała. Stopniowo, bez fajerwerków, Grizzlies raz za razem, głównie za sprawą Zacha Ranpolpha (27 punktów (12/17), 11 zbiórek, 6 asyst), umieszczali piłkę w siatce. Na pięć minut przed końcem, udało im się uciąć straty do dwóch oczek, mieli również szansę na objęcie prowadzenia, ale trójkę z rogu przestrzelił Troy Daniels (12 punktów). Nie załamało to Miśków, Warriors nie byli sobą, przy życiu trzymało ich jedynie lądowanie na linii rzutów wolnych – pierwszy rzut z gry, na trzy minuty przed końcem, trafił Curry. 2- punktowa różnica utrzymywała się aż do samego końca. Na 20 sekund przed końcem Durant nie trafił zza łuku, Grizzlies zebrali i wzięli czas. Zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki, wystarczył jeden rzut z dystansu. I stało się, po zasłonie od Marca Gasola (23 punkty, 5 zbiórek), Conley miał przed sobą tylko Greena, któremu wlepił wyrównujący rzut prosto w twarz. Curry próbował jeszcze zakończyć mecz w regulaminowym czasie gry, ale chybił. Nieprawdopodobne stało się faktem, dogrywka. Grizzlies dosłownie zawrócili bieg Styksu, wracając z zaświatów.
Dogrywka, jak już pewnie zdążyliście zauważyć należała do przyjezdnych. Kluczowe dla rozstrzygnięć zagrania należały do wspomnianego już Danielsa. Najpierw trafił z rogu, dając swojej drużynie 6-punktowe prowadzenie, później wymusił szarżę na Durantuli. Warriors już później nie znaleźli na to odpowiedzi, a dużą rolę w tym odegrał niezawodny Tony Allen (11 punktów, 12 zbiórek, 6 przechwytów, ). Nieprawdopodobna historia. Jak tu nie kochać NBA? THIS IS WHY WE PLAY!
Kolejne spotkania obydwie ekipy rozegrają już w niedzielną noc. Memphis Grizzlies podejmą we własnej hali koszykarzy Utah Jazz, natomiast zawodnikom Golden State Warriors przyjdzie się zmierzyć na wyjeździe z nieobliczalnymi Sacramento Kings.
[ot-video][/ot-video]
WASHINGTON WIZARDS – MINNESOTA TIMBERWOLVES 112:105
https://www.youtube.com/watch?v=j1i1_6BwkIo
BOSTON CELTICS – PHILADELPHIA 76ERS 110:106
https://www.youtube.com/watch?v=TZ6DHj5hz6U
BROOKLYN NETS – CLEVELAND CAVALIERS 108:116
https://www.youtube.com/watch?v=AQtrUAc5FOs
MILWAUKEE BUCKS – NEW YORK KNICKS 111:116
https://www.youtube.com/watch?v=craSjm19fHw
LOS ANGELES LAKERS – MIAMI HEAT 127:100
https://www.youtube.com/watch?v=8dSuASxmVrg
SACRAMENTO KINGS – LOS ANGELES CLIPPERS 98:106
[ot-video][/ot-video]
Wideo wkrótce…
[social title=”Obserwuj autora” subtitle=”” link=”https://twitter.com/DominikKoldziej” icon=”fa-twitter”]
[social title=”Obserwuj PROBASKET” subtitle=”” link=”https://twitter.com/probasketpl” icon=”fa-twitter”]