Washington Wizards pokonali w Minnesocie tamtejszych Timberwolves 104:98. Najlepszym zawodnikiem Czarodziejów okazał się Bradley Beal, autor 26 punktów. Marcin Gortat zagrał przeciętne spotkanie, rzucił 12 punktów i zebrał z tablic 4 piłki.
MINNESOTA TIMBERWOLVES VS WASHINGTON WIZARDS 98:104
Było to bardzo ważne spotkanie dla Czarodziejów. Od czasu przerwy na Weekend Gwiazd są 6-2 i powoli zaczynają walczyć o play-off. Ewentualne zwycięstwo w Minnesocie, przy bardzo prawdopodobnych porażkach Chicago Bulls w Orlando i Detroit Pistons w San Antonie, zbliżyłoby drużynę Marcina Gortata już na bardzo bliską odległość od miejsca gwarantującego udział w play-off.
Obydwie ekipy nie miały jeszcze możliwości gry ze sobą w tym sezonie. Lepiej w spotkanie weszli podopieczni Sama Mitchella, którzy już na początku meczu uzyskali minimalną przewagę. Świetny początek zaliczył Ricky Rubio, który rozpoczął pojedynek od trzech celnych rzutów. Na pierwszy timeout Wilki schodziły z 7-punktowym prowadzeniem. Czarodzieje byli jakoś rozkojarzeni, przełożyło się to na 6 wczesnych strat, z których skrzętnie korzystali młodzi zawodnicy z Minnesoty. Tempa nie zwalniał Rubio, kończąc kwartę z 9 punktami. Wtórował mu Zach LaVine, który zakończył kwartę trzema celnymi rzutami wolnymi. Warto pochwalić ławkę Wizards, która w pierwszej kwarcie zdystansowała swoich odpowiedników z Minnesoty 18-0. Na nic się to jednak stało i Timberwolwes prowadzili po pierwszej odsłonie 32-29.
Druga ćwiartka przyniosła kolejne dobre minuty zmienników Wizards, którzy szybko powiększyli swój dorobek punktowy do 26 oczek. Zmusiło to trenera Mitchella do wzięcia przerwy na żądanie. W następnych minutach meczu, gra toczyła się na styku, żadna z drużyn nie potrafiła wypracować sobie zdecydowanej przewagi. Czarodzieje szybko znaleźli się powyżej limitu fauli i Leśne Wilki starali się to wykorzystać, co akcję agresywnie atakując okolice pomalowanego. Nie wynikało jednak z tego dużo. Co więcej, role z pierwszej kwarty się odwróciły i to gospodarze zaczęli tracić piłkę. Na domiar złego, przestał im siedzieć rzut. Rezerwowi zdecydowanie nie dawali gospodarzom należytego wsparcia, tylko 10 punktów w pierwszej połowie. Po drugiej stronie parkietu tempa nie zwalniał Beal i na przerwę Wizards schodzili z 5-punktowym prowadzeniem. 60-54. Marcin Gortat rozgrywał dobre spotkanie 8 punktów i zbiórka.
Trzecia kwarta została zdominowana przez chaos. Dominowało w niej bardzo dużo przypadkowych zagrań, w których lepiej odnaleźli się gospodarze, doprowadzając do remisu po 71. Świetny w tej części meczu był ponownie Beal, który skończył trzecią kwartę z 20 punktami. Przez długi okres trzeciej kwarty żadnej z drużyn nie udało się osiągnąć przewagi. Zrobili to dopiero czarodzieje w końcowych minutach tej odsłony. Na czwartą kwartę wychodzili z 8-punktową zaliczką.
Początek ostatniej ćwiartki rozpoczął szybki run Wizards 7-2, który powoli zaczynał zamykać nam to spotkanie. Wizards prowadzili wtedy już 11 punktami i stało się jasne, że zwycięstwo w tym meczu będzie graniczyć z cudem. Kolejne minuty tego nie zwiastowały. Wizards grali pewnie w obronie i dobrze egzekwowali zagrania w ataku. Na 6 minut przed końcem przewaga gości wynosiła 12 punktów i już chyba nikt w Target Center nie wierzył w zwycięstwo swoich idoli.
Dzisiejsze zwycięstwo Wizards zawdzięczają świetnej postawie swoich rezerwowych, którzy rzucili aż 62 punkty. Dla porównania, drugi garnitur Timberwolves rzucił tych punktów tylko 16. Oprócz Beala na wyróżnienie zasługuje John Wall (12 punktów, 12 asyst). W drużynie Leśnych Wilków najlepiej spisali się Ricky Rubio (22) i Zach LaVine (21). Ponadto double-double zanotował Karl-Anthony Towns (14 punktów, 15 zbiórek).