Kolejna noc z NBA za nami, a co za tym idzie kolejne nowe rozstrzygnięcia na amerykańskich parkietach. Jednym z najciekawszych momentów była zdecydowanie zaskakująca wygrana Phoenix Suns, które sprawiło, że Victor Wembanyama zdobył zaledwie 9 punktów. Devin Booker natomiast zanotował double-double w postacie 28 punktów i 13 asyst. Luka Doncić był najskuteczniejszym zawodnikiem Lakers w meczu z Heat i zakończył go z efektownym tripple-double na koncie. Donovan Mitchell poprowadził natomiast Cavs do zwycięstwa z Hawks, rzucając aż 37 punktów. Po tej nocy z trzech niepokonanych do tej pory drużyn została tylko jedna i jest nią Oklahoma City Thunder.
OKLAHOMA CITY THUNDER – NEW ORELANS PELICANS 137:106
- Obie drużyny przystępowały do tego spotkania z kompletnie odmiennych biegunów. New Orelans Pelicans uporczywie szukali pierwszego zwycięstwa w nowym sezonie, natomiast mistrzowie z Oklahomy od początku imponują formą. OKC przed tym meczem było jednym z trzech niepokonanych jeszcze do tej pory drużyn. Raczej mało kto spodziewał się, iż licznik przegranych gospodarzy w tym spotkaniu drgnie, mimo iż w składzie nie było Lu Dorta, a także ciągle nieobecnych Cheta Holmgrena, czy Jalena Williamsa.
- Niekwestionowanym liderem na parkiecie od samego początku był oczywiście Shai Gilegous-Alexander, który ostatecznie zakończył ten mecz z 30 punktami na koncie. Wszystko rozpoczęło się bardzo przewidywalnie, a Pelicans zdołali utrzymać jakikolwiek kontakt z rywalem dosłownie przez jedynie pierwsze pięć minut. Później Oklahoma skrupulatnie budowała przewagę za sprawą wspomnianego Shaia, ale także dobrze dysponowanego dziś Isaiaha Hartensteina – 14 punktów (86% z gry), 14 zbiórek oraz 8 asyst.
- OKC tym samym wyrównało swój kapitalny bilans z tamtego sezonu i aktualnie prezentuje się on następująco: 7 wygranych i 0 porażek. Z drugiej strony kompletnie odmienna dyspozycja Pelicans, którzy szukali swojego pierwszego zwycięstwa w tym sezonie. Trener Willie Green stwierdził po meczu – To długi sezon. Musimy być razem i dalej nad tym pracować. Wrócimy do treningów i będziemy po prostu starać się iść dalej. Największą rzeczą jest po prostu pozostawać razem i dalej walczyć o siebie.
- Zion Williamson próbował przejmować inicjatywę, jako lider Pelicans, natomiast ostatecznie zakończył to spotkanie z 20 punktami na koncie. Do tego dołożył 9 zbiórek oraz 6 asyst. 19 punktów z kolei dołożył Trey Murphy III, a 16 Jeremiah Fears. Drużyna z Nowego Orleanu to jedna z dwóch ekip w tym sezonie (razem z Nets), która nie zaznała smaku zwycięstwa w tym sezonie. Następnym wyzwaniem będzie domowe starcie z Charlotte Hornets.
BROOKLYN NETS – PHILADELPHIA 76ERS 105:129
- Pomimo kolejnej absencji Joela Embiida Philadelphia 76ers stawiani byli w roli jednoznacznego faworyta tego spotkania: “Szóstki” rozgrywają znakomity początek sezonu, co potwierdzał ich bilans (4-1), Dokładnie przeciwną formę prezentują Brooklyn Nets, którzy jeszcze nie odnieśli zwycięstwa w tegorocznych rozgrywkach. W tym meczu obyło się bez niespodzianki i drużyna z Miasta Braterskiej Miłości gładko rozprawiła się z rywalami.
- W pierwszej kwarcie Nets grali jeszcze jak równy z równym, co należy odnotować. Zawodnicy Jordiego Fernandeza zaaplikowali 76ers 37 punktów w pierwszej kwarcie i gdyby nie fenomenalna postawa Kelly’ego Oubre Jr. w tym fragmencie (22 “oczka”), to dzisiejsza przeprawa byłaby dla “Szóstek” o wiele trudniejsza.W kolejnej odsłonie drużyna z Filadelfii konsekwentnie się rozpędzała i zwiększała przewagę nad rywalami, która w połowie meczu wynosiła 18 punktów (73:55). Dobrze prezentował się wówczas VJ Edgecombe, który zdobył w tej odsłonie 14 punktów i popisał się kilkoma stylowymi wsadami.
- Po powrocie na parkiet miał miejsce zastój ofensywny w szeregach 76ers, w związku z czym Nets byli w stanie zmniejszyć stratę do rywali. Spory udział w tym trzeba oddać Michaelowi Porterowi Jr., który w tym fragmencie gry wziął na siebie odpowiedzialność za zdobywanie punktów. Właśnie jego “trójka” na sekundę przed końcem trzeciej kwarty zmniejszyła stratę gospodarzy do 12 punktów (78:90). Nets nie byli jednak w stanie podtrzymać passy w decydującej odsłonie i mimo dobrej gry Cama Thomasa stracili szanse na zwycięstwo w tym spotkaniu.
- Najlepszym strzelcem w szeregach zwycięzców był Kelly Oubre Jr., który uzbierał 29 punktów, jednak z powodu kontuzji stopy musiał opuścić boisko w trzeciej kwarcie. Lider 76ers – Tyrese Maxey dołożył 26 punktów, sześć zbiórek i siedem asyst, a Quentin Grimes dorzucił 22 “oczka” (4/8 zza łuku) z ławki. Po 16 punktów zdobył Trendon Watford i znakomity pierwszoroczniak – VJ Edgecombe. W ekipie Nets największe szkody rywalom poczynił Cam Thomas, autor 29 punktów (9/19 z gry) i Michael Porter Jr., zdobywca double-double – 17 punktów, 17 zbiórek, jednak ten drugi trafił tylko 8/23 rzuty z gry, w tym 1/12 zza łuku.
Autor: Antoni Wyrwiński
CHARLOTTE HORNETS – UTAH JAZZ 126:103
- Zarówno gospodarze tego pojedynku, jak i ekipa Jazz podchodzili do niego w podobny sposób – z chęcią przerwania serii przegranych. Hornets przegrali trzy mecze z rzędu, a Utah Jazz dwa. Dlatego z obu stron na samym początku widać było chęć odkucia się, szczególnie po stronie Hornets, grających przed własną publicznością. Po raz kolejny w składzie drużyny Charlotte zobaczyliśmy aż trzech debiutantów w pierwszej piątce – Kona Knueppela, Ryana Kalkbrennera oraz Siona Jamesa.
- Gospodarze bardzo szybko zbudowali sobie przewagę i już po pierwszej kwarcie prowadzili 39:25. W drugiej odsłonie kontynuowali swoją dobrą grę, dlatego też do szatni schodzili na 23-punktowym prowadzeniu. Świetnie od samego początku spisywał się Kon Knueppel, który do przerwy zgromadził 17 oczek na swoim koncie. Kolejno w trzeciej oraz czwartej kwarcie gra nie uległa zmianie, a Hornets spokojnie kontrolowali przebieg całego spotkania.
- Kon Knueppel został nagrodzony brawami, gdy schodził z parkietu w ostatniej kwarcie. W przypadku Hornets w kontekście zdobyczy punktowych najlepiej pokazał się Miles Bridges, który zgromadził ostatecznie 29 punktów na koncie, do czego dołożył także 4 zbiórki oraz 6 asyst. Kolejny z debiutantów w tym sezonie – Sion James – zakończył mecz z dorobkiem 15 punktów i 5 asyst.
- W przypadku Utah Jazz mówimy głównie o dwóch zawodnikach, którzy jakkolwiek utrzymywali ich przy życiu w tym meczu. Lauri Markkanen rzucił tej nocy 29 oczek, do tego odnotował 7 zbiórek. Keyonte George natomiast dołożył 25 punktów i 7 asyst. Natomiast forma obu tych zawodników nie wystarczyła w żaden sposób, przez co Utah Jazz przegrali swoje trzecie spotkanie z rzędu.
CLEVELAND CAVALIERS – ATLANTA HAWKS 117:109
- Zdecydowanie jeden z bardziej zaciętych spotkań tej nocy, ponieważ przez długi czas Atlanta Hawks była dosłownie o krok, by odskoczyć Cleveland. Jednak najważniejsza w tym meczu była postawa Donovana Mitchella, szczególnie w drugiej części, ponieważ był niezwykle skuteczny w najważniejszych momentach. Wszystko rozpoczęło się świetnie dla gospodarzy, a Hawks można stwierdzić, iż byli w lekkim szoku, gdy momentalnie po kilku minutach zrobiło się 18:4. Pod koniec kwarty goście zaczęli odpowiadać, a już niedługo później mieliśmy wynik bliski remisu.
- W pierwszej wyrównanej części bardzo dobrze dysponowany był Jalen Johnson – 11 punktów na skuteczności 5/8 z gry. Kristaps Porzingis dostarczał punktów (9) i oczekiwano, iż w kolejnych kwartach będzie tylko lepiej, lecz ostatecznie uzbierał on łącznie 15 punktów i 12 zbiórek. Na początku czwartej kwarty oglądaliśmy remis 86:86, natomiast momentalnie Cavs zdołali odskoczyć na kilka oczek, a prowadzenia nie oddali do samego końca.
- W trzeciej i czwartej kwarcie na parkiecie królował Donovan Mitchell, który imponował dziś skutecznością zza łuku. W samej drugiej połowie uzyskał 24 punkty, natomiast w całym spotkaniu łącznie 37 punktów. W ostatniej kwarcie bardzo ważne okazały się także trójki w wykonaniu Jaylona Tysona, które dawały oddech w momencie napierania Hawks. Jaylon zakończył mecz z dorobkiem 18 oczek. Z kolei De’Andre Hunter do 19 punktów dołożył jeszcze 7 zbiórek.
- Atlanta Hawks nie miała dziś do dyspozycji oczywiście Trae Younga, którego kontuzja nie będzie chyba aż tak poważna, jak zakładano. Po stronie Cavs także brakowało sporo zawodników takich jak: Jarrett Allen, czy ciągle nieobecni w rotacji Max Strus i Darius Garland.
TORONTO RAPTORS – MEMPHIS GRIZZLIES 117:104
- Starcie dwóch drużyn, które w ostatnich tygodniach szukały swojej formy, lepiej otworzyli Toronto Raptors. Wykorzystując nieobecność zawieszonego za niewybredne komentarze w stosunku do własnego sztabu szkoleniowego Ja Moranta, podopieczni Darko Rajakovicia starali się od początku wykorzystać spodziewany spadek morale u przeciwników zbudować przewagę, co przez rażącą wręcz nieskuteczność rywali im się udawało. Inna sprawa, że pierwszą kwartę można jeszcze nazwać w miarę wyrównaną (26:23).
- W drugiej gospodarze jeszcze powiększyli przewagę, która w pewnym momencie wynosiła już dziewięć punktów (ostatecznie skończyło się na 53:47). Mimo licznych prób, Grizzlies wciąż nie potrafili się wstrzelić zza łuku. Dość powiedzieć, że w tej fazie spotkania ich skuteczność w tym elemencie gry ledwo przekraczała 20% (4/19 skutecznych rzutów). Z kolei u Raptors aż czterech graczy kończyło pierwszą połowę z dwucyfrową liczbę punktów, a ozdobą drugiej kwarty była dwójkowa akcja Brandona Ingrama z debiutantem, Collinem Murrayem-Boylesem, którą efektownym alley-oopem wykończył ten ostatni.
- Po zmianie stron koszykarze z Kanady stopniowo powiększali przewagę nad niepotrafiącym nawiązać skutecznej walki przeciwnikiem. Wprawdzie Jaren Jackson Jr, Santi Aldama czy pierwszoroczniak Cedric Coward próbowali jeszcze coś zdziałać, jednak pierwszy z nich pod koniec trzeciej kwarty faulował po raz piąty i musiał przedwcześnie opuścić boisko. Trudno było przypuszczać, że podopieczni Tuomasa Iisalo coś jeszcze zdziałają, skoro przegrywali różnicą 13 punktów, a RJ Barrett popisał się piorunującym wsadem, dobijając niecelny rzut Murraya-Boylesa.
- O dziwo jednak to szczególnie w ostatniej kwarcie przyjezdni postawili się kontrolującym starcie Raptors. Zwłaszcza Coward i Vince Williams Jr robili co mogli, jednak to nie wystarczyło, by zmienić losy meczu. Ostatecznie gospodarze wygrali 117:104, tym samym odnosząc drugie zwycięstwo z rzędu po poprzedniej niezbyt chlubnej passie czterech kolejnych porażek.
- Głównymi aktorami widowiska po stronie triumfatorów okazali się Barrett (27 punktów) oraz Ingram (26 punktów), a bliski triple-double był jeszcze Scottie Barnes (19 punktów, 12 zbiórek, 8 asyst). U przegranych wyróżnił się – mimo wcześniejszego, przymusowego zejścia z placu gry – Jackson Jr (20 punktów i 9 zbiórek), 15 punktów dołożył Aldama, a po 14 – Williams Jr i Jock Landale.
Autor: Arkadiusz Przybyłkiewicz
NEW YORK KNICKS – CHICAGO BULLS 128:116
- Przed rozpoczęciem sezonu wielu ekspertów wskazywało na New York Knicks, jako na drużynę, która niemalże bezkonkurencyjnie zdominuje Wschód. Rzeczywistość zweryfikowała jednak ekipę z Wielkiego Jabłka, ponieważ wygrali oni tylko dwa z pięciu dotychczasowych meczów. Niezgodnie z oczekiwaniami grają także Chicago Bulls, ale w przypadku “Byków” mowa o pozytywnym zaskoczeniu, bowiem zespół z Wietrznego Miasta mógł pochwalić się najlepszym bilansem w konferencji (5-0).
- Żadna z drużyn nie zdominowała początku meczu, chociaż to Bulls przeważnie musieli gonić wynik, co przez większość pierwszej kwarty im się udawało. Jednak w momencie, gdy z parkietu zszedł Josh Giddey nagle Knicks odskoczyli z wynikiem i zakończyli otwierającą odsłonę z dziesięciopunktową przewagą (34:24). Ogromna w tym zasługa Jalena Brunsona, który tylko w tym fragmencie uzbierał na swoim koncie 19 punktów.
- W drugiej kwarcie ekipa przyjezdnych postawiła się zawodnikom Mike’a Browna i zaczęła odrabiać straty. Po nieco ponad czterech minutach tej części gry Bulls wyszli nawet na prowadzenie (46:44), w czym spory udział miało dobrze dysponowany Jalen Smith. Ten stan nie trwał długo, ponieważ Knicks błyskawicznie przejęli kontrolę nad spotkaniem, co w dużej mierze zawdzięczają świetnej skuteczności rzutów trzypunktowych (13/21 w pierwszej połowie). W tym fragmencie swoje umiejętności w ataku zaprezentował OG Anunoby i Jordan Clarkson, właśnie dzięki ich dyspozycji zespół z Nowego Jorku zszedł do szatni z kilkupunktową zaliczką (68:60).
- Po przerwie zawodnicy Billy’ego Donovana nie byli w stanie powtórzyć zrywu z początku drugiej kwarty, w związku z czym Knicks powiększali przewagę, co prawda mozolnie, ale skutecznie. Dobrze prezentował się w tym fragmencie chociażby Mikal Bridges czy Josh Hart, z drugiej strony Tre Jones próbował ponieść na barkach Bulls, jednak nieskutecznie. W czwartej kwarcie Nowojorczycy nadal zwiększali prowadzenie, aż osiągnęło ono 25 punktów w połowie ostatniej części gry. Przyjezdnym z Wietrznego Miasta udało się nieco zniwelować stratę, jednak zabrakło im czasu, by nawiązać walkę o utrzymanie statusu niepokonanych w bieżącym sezonie.
- Liderem Knicks w dzisiejszym meczu był Jalen Brunson, który przy swoim nazwisku zapisał 31 punktów. Dobre zawody rozegrał OG Anunoby, autor 21 “oczek” i najlepszego w drużynie wskaźnika plus/minus (+22). Karl-Anthony Towns popisał się double-double (20 punktów i 15 zbiórek), do którego dołożył pięć asyst. Jako drużyna, zawodnicy Mike’a Browna trafili 20/42 rzuty zza łuku oraz zanotowali bezbłędną skuteczność z linii rzutów wolnych (22/22).
- Po stronie Bulls wyróżnić należy przede wszystkim Josha Giddeya, który zapisał na swoje konto potrójną zdobycz (23 punkty, 12 zbiórek, 12 asyst), trafiając rzuty na solidnej skuteczności 10/19. Nikola Vucević dorzucił 17 “oczek” i 14 zbiórek, a Tre Jones mimo zdobytych 15 punktów miał najgorszy wskaźnik plus/minus w drużynie (-18).
Autor: Antoni Wyrwiński
PHOENIX SUNS – SAN ANTONIO SPURS 130:118
- San Antonio Spurs przyjeżdżali do Phoenix w roli faworytów, w dodatku jako jedna z trzech niepokonanych do tej pory drużyn. Co ciekawe po tej nocy z tej trójki pozostała jedynie ekipa OKC. W składzie Spurs nadal brakowało niestety Jeremiego Sochana, natomiast wydawało się, iż mimo wszystko Spurs będą w stanie zgarnąć zwycięstwo, a na pewno o nie powalczyć. Kompletnie inny plan na to wszystko miał jednak Devin Booker i spółka.
- Pierwsza i najważniejsza sprawa w tym spotkaniu, to świetne wyłączenie z gry Victora Wembanyamy. Francuz kompletnie przepadł w tym meczu, a w pierwszej kwarcie nie zdobył nawet punktu. Zmieniło się to w drugiej odsłonie, choć bardzo nieznacznie i tym samym do szatni Victor schodził z dorobkiem zaledwie dwóch oczek. Zakończył ten ostatecznie z 9 punktami na koncie. Ostatni raz taka sytuacja, kiedy Wembanyama nie przekroczył nawet 10 punktów, miała miejsce 30 października 2024 roku w meczu z OKC.
- Suns w pierwszej połowie tego spotkania byli w stanie zbudować sobie 18 punktów przewagi. Zdecydowanie jednym z głównych czynników takiego obrazu gry była celność gospodarzy w rzutach zza łuku w pierwszych dwóch kwartach – aż 73% skuteczności. W całym meczu Phoenix Suns trafili 19 trójek. Istotna była także ławka, ponieważ rezerwowi Suns zdobyli łącznie 50 punktów.
- W Spurs na parkiecie rządził Stephon Castle, który nie mógł zbytnio liczyć na pomoc Wembanyamy. 26 punktów i 7 zbiórek na jego koncie. Z ławki dobrze zaprezentował się Keldon Johnson, ponieważ uzbierał łącznie 19 oczek.
- W przypadku Suns to Devin Booker był zdecydowanym liderem swojej drużyny. Zanotował świetne double-double na koncie. Do 28 punktów dołożył także aż 13 asyst. Jego impakt na grę był niezwykle duży, a w dodatku był dziś także bardzo skuteczny – 67% z gry. Po 17 punktów dołożyli także Ryan Dunn, a także Grayson Allen. To drugie z rzędu zwycięstwo Suns i drugie w bardzo przekonującym stylu.
LOS ANGELES LAKERS – MIAMI HEAT 130:120
- Los Angeles Lakers wygrało dwa ostatnie spotkania, dlatego miało dużą chrapkę na kolejne zwycięstwo w tym sezonie. Okoliczności sprzyjały, a Jeziorowcy zdaje się doskonale to wykorzystali. Jednym z liderów Lakers w starciu z Miami Heat był bez wątpienia Luka Doncić. W swoim ostatnim meczu przeciwko Memphis Grizzlies zanotował aż 44 punkty, a teraz uzbierał pokaźne tripple-double. Słoweniec ostatecznie zakończył spotkanie z dorobkiem 29 punktów, 11 zbiórek a także 10 asyst.
- Miami Heat nie prowadziło nawet przez moment w tym spotkaniu. Los Angeles Lakers przejęli inicjatywę na samym początku, prowadząc 8:0 na start. Od tamtego momentu zmieniał się jedynie rozmiar przewagi gospodarzy. Heat byli blisko w trzeciej kwarcie by dogonić rywali, ponieważ doprowadzili do stanu 85:80. Jednak Luka Doncić i spółka nie dali sobie wyszarpać tego zwycięstwa i do końca kontrolowali grę. W ostatniej kwarcie duet Doncić–Reaves (łącznie 16 punktów) dał pewną, trzecią z rzędu wygraną Lakers.
- W składzie oczywiście zabrakło LeBrona Jamesa, natomiast dał o sobie znać Bronny James. W całym meczu zanotował tylko dwa oczka, natomiast zrobił to w świetnej akcji, kiedy otrzymał podanie nad kosz od Austina Reavesa. Sam Austin zanotował w tym spotkaniu 26 punktów, do czego dołożył aż 11 asyst. Bardzo dobre spotkanie z ławki zanotował także Jake LaRavia – 25 punktów, 8 zbiórek i 3 asysty.
- Po stronie Miami Heat najlepiej dysponowany był Jaime Jaquez Jr., który jako jedyny na parkiecie przebił barierę 30 punktów – dokładnie 31. Do tego zanotował także 8 zbiórek oraz 4 asysty. Bam Adebayo dołożył dziś 17 oczek i 8 zbiórek. Rotacja Miami Heat była oczywiście mocno okrojona, a z ławki skutecznością nie popisywał się Simone Fontecchio – 2/10 z gry. To druga porażka z rzędu w wykonaniu ekipy z Miami.










