Sympatycy OKC Thunder, którzy zarwali minioną noc, musieli wrócić do łóżek w kiepskim humorze i prawdopodobnie jeszcze na długo przed zakończeniem spotkania. Ich ulubieńcy zostali całkowicie zdemolowali przez Minnesota Timberwolves, przegrywając w pewnym momencie różnicą nawet 45 punktów. Świetne zawody rozegrał przede wszystkim duet Anthony Edwards – Julius Randle.
Minnesota Timberwolves – Oklahoma City Thunder 143:101 (1-2)
- Był to kluczowy mecz dla losów tej serii, bo scenariusze były dwa: dalsza dominacja Oklahoma City Thunder i prowadzenie 3-0 lub nawiązanie kontaktu przez Minnesota Timberwolves. Zaczęło się od wymiany ciosów, ale Anthony Edwards szybko wrzucił wyższy bieg i niemal w pojedynkę wyprowadził swój zespół na wyraźne prowadzenie, kończąc swoją serię przechwytem i skutecznie wykończonym kontratakiem. Po chwili wynik zza łuku podwyższył jeszcze Donte DiVincenzo (21:9).
- Przerwa na żądanie nie zmieniła wiele. Ofensywa gości funkcjonowała katastrofalnie. Brakowało pomysłu na rozegranie akcji, a w dogodnych momentach również skuteczności, co dobrze odzwierciedla skuteczność 4/15 z gry (25:9). Dopiero Alex Caruso swoją trójką przerwał niepokojącą niemoc OKC.
- Gospodarze nic nie zrobili sobie jednak z chwilowego przebłysku Thunder i kontynuowali swoją dominację. Sam Edwards w pierwszej kwarcie skompletował aż 16 punktów, a jego zespół prowadził różnicą 20 oczek (34:14). Timberwolves lepiej weszli również w drugą odsłonę i po kilku kolejnych trafieniach ich przewaga oscylowała w granicach 25 punktów.
- Goście próbowali różnych rozwiązań i różnych ustawień, ale nie byli po prostu w stanie zatrzymać rozpędzonych Timberwolves. Nawet gdy gracze pierwszej piątki powrócili już na parkiet. Gracze z Minneapolis punktowali raz za razem, a na przerwę schodzili z komfortowym prowadzeniem 72:41. Co ciekawe, 72 to nowy rekord liczby zdobytych przez Timberwolves punktów w którejkolwiek z połów meczu play-offów.
- Thunder potrzebowali cudu i uśmiechu koszykarskich bogów, by odwrócić losy pojedynku. Po powrocie na parkiet zaczęło się tak, jakby los rzeczywiście miał im sprzyjać. Ciosy wyprowadzone przez m.in. Cheta Holmgrena, Isaiaha Joe czy Luguentza Dorta doprowadziły do serii 11:2, która nie pozwoliła co prawda złapać kontaktu, ale na pewno podcięła skrzydła gospodarzy (74:52).
- Sytuacja szybko wróciła jednak do normy z pierwszej połowy. Podopieczni Chrisa Fincha nie tylko zniwelowali to, co OKC zdołali wypracować sobie na początku trzeciej kwarty, ale po punktach m.in. Juliusa Randle’a i Jadena McDanielsa powiększyli nawet różnicę (92:56).
- Pozostała część meczu jest już do zapomnienia i przypominała raczej cierpliwe wyczekiwanie nieuniknionego. Gospodarze cały czas dominowali i zamknęli trzecią odsłonę z 37-punktową przewagą, a ostatecznie prowadzenie dowieźli do końcowej syreny.
- — Nie powiedziałbym, że jestem dumny, ale raczej szczęśliwy z naszej fizyczności i energii. Kiedy przegrywasz 0-2, to musisz mieć tę energię. [Randle] to weteran. Wie, co robić, jak odpowiedzieć i jak nie brać niczego do siebie. Widziałem to po jego oczach. Chciał odzyskać szacunek i to właśnie zrobił — mówił tuż po meczu Anthony Edwards.
- Wspomniany Edwards zakończył zawody z dorobkiem 30 punktów, dziewięciu zbiórek, sześciu asyst i dwóch przechwytów w zaledwie 30 minut (5/8 za trzy). Julius Randle, również w 30 minut, dorzucił 24 oczka, cztery zbiórki i trzy asysty.
- Po stronie Thunder najlepiej punktował Shai Gilgeous-Alexander, który jednak nie zaliczy tej nocy do udanych (14 punktów, 6 asyst; 4/13 z gry). Również 14 oczek zapisał na swoim koncie rezerwowy Ajay Mitchell.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!