Fantastyczną noc ma za sobą Jalen Brunson, który rozegrał jeden ze swoich najlepszych występów w Madison Square Garden i poprowadził Knicks do zwycięstwa nad Heat. Świetnie zaprezentował się też duet Jalen Johnson-Trae Young, który zdobył łącznie 71 punktów, ale mimo to Hawks przegrali z Chicago Bulls. Szóste z rzędu zwycięstwo w sezonie zasadniczym zaliczyli San Antonio Spurs. Ponownie na parkiecie nie oglądaliśmy jednak Jeremy’ego Sochana. O losach starcia Rockets z Kings przesądziła z kolei dogrywka. Niecelny rzut Kevina Duranta na równi z syreną poprzedziła trójka Dennisa Schrodera, która zapewniła Sacramento zwycięstwo rzutem na taśmę.
Atlanta Hawks – Chicago Bulls 150:152
- Choć obie ekipy przed tym spotkaniem dzieliły aż trzy zwycięstwa, to w tabeli Konferencji Wschodniej byli sąsiadami, zajmują odpowiednio 9. oraz 10. miejsce. Waga meczu była zatem spora.
- Już pierwsza kwarta pojedynku – zakończona wynikiem 38:38 – sugerowała, że będziemy świadkami wyjątkowo ofensywnego popisu z obu stron. W drugiej odsłonie Chicago Bulls dorzucili 45 oczek i objęli tym samym dziesięciopunktowe prowadzenie (73:83). Bezbłędny do przerwy był Matas Buzelis, który trafił 5/5 z gry (4/4 za trzy).
- Za skuteczność po dwóch kwartach należy wyróżnić jednak zarówno cały zespół Byków (61% z gry i 50% za trzy), jak i Atlanta Hawks (56% oraz 57%). Po powrocie na parkiet ucierpiał nieco poziom egzekwowania rzutów zza łuku przyjezdnych. Sytuację tę wykorzystali Jalen Johnson, Nickel Alexander-Walker oraz Trae Young, autorzy łącznie 26 oczek w trzeciej kwarcie (115:116).
- Wszystko rozstrzygnęło się więc w czwartej odsłonie, a przede wszystkim jej końcówce. Na 37,7 sekundy przed syreną, jeden z dwóch wykorzystanych osobistych Coby’ego White’a podwyższył prowadzenie Bulls do sześciu oczek (144:150). Natychmiast zza łuku odpowiedział Trae Young, po czym White znów wykorzystał tylko jedną z dwóch prób z linii (147:151).
- Jastrzębie nie zwlekały. Piłka trafiła tym razem do Jalena Johnsona, który również zachował zimną krew, i przy 5,9s na zegarze również trafił za trzy (150:151). Ponownie – choć tym razem z rąk Matasa Buzelisa – goście z Chicago wykorzystali tylko jeden rzut z linii, co dało Hawks szansę nawet na zwycięstwo, ale ostatni rzut tej nocy przestrzelił Young.
- Bliski triple-double był Josh Giddey, autor 19 punktów, 12 asyst oraz dziewięciu zbiórek. Matas Buzelis zaaplikował swoim rywalom 28 oczek (10/11 z gry, 7/8 za trzy), z kolei Coby White zdobył 21 punktów oraz rozdał pięć asyst.
- Po stronie Hawks wyróżnili się przede wszystkim Jalen Johnson (36 punktów, 11 zbiórek, 9 asyst), Trae Young (35 punktów, 9 asyst), Onyeka Okongwu (23 punkty, 7 zbiórek, 6 asyst) oraz Vit Krejci (20 oczek, 6/10 za trzy).
Brooklyn Nets – Toronto Raptors 96:81
- Do sporej niespodzianki doszło w Nowym Jorku, gdzie Brooklyn Nets zdołali zatrzymać próbujących wrócić na zwycięskie tory Toronto Raptors. Dla ekipy z Wielkiego Jabłka było to dopiero czwarte w tym sezonie zwycięstwo przed własną publicznością.
- Ogromny wpływ na porażkę Kanadyjczyków miała skuteczność. Podopieczni Darko Rajakovicia wykorzystywali tej nocy tylko 37% swoich prób z gry, w tym 28% zza łuku. To przełożyło się na kiepską zdobycz punktową przede wszystkim w pierwszej (18) oraz czwartej (16) kwarcie.
- — Zatrzymaliśmy ich na 96 punktach. Pod względem gry defensywnej wykonaliśmy dobrą robotę. Zaliczyli kilka naprawdę dobrych trafień za trzy. […] W trzeciej kwarcie wypadliśmy dobrze, energia była dobra i wygraliśmy tę kwartę różnicą ośmiu punktów. W czwartej części pudłowaliśmy rzuty i wszystko sprowadziło się właśnie do tego — mówił po meczu trener przyjezdnych.
- Michael Porter Jr. (24 punkty, 11 zbiórek, 5 asyst) oraz Noah Clowney (19 oczek, 9 zbiórek) odpowiadali tej nocy za napędzanie ataków swojego zespołu. Debiutant Egor Demin zapisał na swoim koncie 16 punktów, pięć zbiórek i trzy asysty.
- Po stronie Toronto najlepiej punktował Brandon Ingram, autor 19 oczek i pięciu zbiórek (7/18 z gry). Immanuel Quickley dorzucił 17 punktów. Tylko siedem minut rozegrał Jakob Poeltl, który jeszcze w pierwszej kwarcie zaczął skarżyć się na ból dolnej partii pleców.
New York Knicks – Miami Heat 132:125
- Tej nocy w Wielkim Jabłku działo się sporo. Zaczęło się od prowadzenia Miami Heat, którzy w pierwszej kwarcie mogli liczyć na trafiających raz za razem Kel’ela Ware’a oraz Daviona Mitchella (razem 7/8 z gry). Po drugiej stronie Jalen Brunson odpowiedział 14 oczkami w pierwszej odsłonie, ale New York Knicks i tak musieli gonić wynik (30:37).
- W drugiej części Brunson nie zdejmował nogi z gazu, ale teraz dołączył do niego Mikal Bridges. Obaj odpowiadali za 10 z 13 celnych rzutów NYK w tej części, co w połączeniu z przeciętną skutecznością Heat pozwoliło im zejść na przerwę na prowadzeniu (66:62).
- Po powrocie na parkiet Heat zaliczyli dobrą serię autorstwa przede wszystkim Kel’ela Ware’a, co pozwoliło im zbliżyć się nawet na jedno oczko (94:93). W porę zaczęli punktować jednak OG Anunoby, Jordan Clarkson oraz Mitchell Robinson, przez co gospodarze zamknęli tę część z przewagą różnicą dwóch posiadań (105:99).
- O losach pojedynku rozstrzygnęła czwarta kwarta, ale nie jej ścisła końcówka. Na 2:51 przed końcem Josh Hart powiększył prowadzenie Knicks do czterech oczek. Po chwili za trzy trafił Mikal Bridges, a po kolejnych nieskutecznych atakach Heat trzy kolejne rzuty osobiste wykorzystał Brunson (128:118). To sprawiło, że goście znaleźli się w bardzo niekorzystnym położeniu i choć walczyli do końca, to nie byli już w stanie wyszarpać zwycięstwa.
- Fantastyczną noc zaliczył Jalen Brunson, który ustanowił swój nowy rekord kariery w meczach rozgrywanych w Madison Square Garden (47 punktów, 8 asyst; 15/26 z gry, 6/13 za trzy, 11/11 z linii). Wspierali go tej nocy przede wszystkim Mikal Bridges (24 oczka) oraz OG Anunoby (18 punktów). Kiepsko wypadł Karl-Anthony Towns (2 punkty, 6 zbiórek; 29 minut).
- Ekipę Heat napędzał tej nocy tercet Kel’el Ware (28 punktów, 19 zbiórek) – Norman Powell (22 punkty, 4 zbiórki) – Jaime Jacquez Jr. (23 punkty, 5 asyst; 9/15 z gry). Dla Miami jest to już siódma porażka w siedmiu ostatnich występach.
Washington Wizards – San Antonio Spurs 113:124
- Relację z meczu San Antonio Spurs ponownie zaczynamy od złych wiadomości. Po dwóch z rzędu występach bez ani jednego punktu Jeremy Sochan znów nie pojawił się na parkiecie. To już czwarty taki przypadek w sześciu ostatnich spotkaniach Ostróg.
- Po pierwszej, dosyć wyrównanej odsłonie, wynik spotkania oscylował w granicach remisu (28:26). W drugiej części podopieczni Mitcha Johnsona całkowicie przejęli jednak inicjatywę. Victor Wembanyama potrzebował niespełna 10 minut gry w tej odsłonie, by prawie skompletować double-double (9 punktów, 8 zbiórek). Świetnie prezentowali się też Stephon Castle i De’Aaron Fox (łącznie 21 oczek), dzięki czemu Spurs na przerwę schodzili ze znaczną zaliczką (49:69).
- Po powrocie na parkiet Washington Wizards nieco się podnieśli. Podczas gdy gracze San Antonio trafiali jedynie 36% swoich rzutów, gospodarze rzucali na skuteczności 56,5%, a błyszczeli przede wszystkim Bub Carrington i Tre Jones (razem 23 oczka). To sprawiło, że Czarodzieje zbliżyli się do rywala (89:98).
- Spurs rozpoczęli ostatnią część rywalizacji z wysokiego „C”, odskakując ponownie z wynikiem na znaczny dystans (97:114). Wizards nie mieli już wówczas czasu i możliwości, by zniwelować już tę stratę.
- Ponownie solidny mecz z ławki rezerwowych i przy ograniczonych minutach rozegrał Victor Wembanyama (14 punktów, 12 zbiórek, 2 bloki), ale zastępujący go w pierwszej piątce Luke Kornet wypadł wyśmienicie (20 oczek, 12 zbiórek). De’Aaron Fox skompletował 27 punktów, siedem zbiórek i cześć asyst. Double-double odnotował Stephon Castle (18 punktów, 11 asyst, 5 zbiórek).
- Po stronie Wizards dobrze wypadł Bub Carrington, który w końcowym rozrachunku skompletował 21 oczek, pięć zbiórek i cztery asysty. Wchodzący z ławki rezerwowych Tre Johnson dorzucił 19 punktów i zebrał z tablic siedem piłek.
- Dla Spurs jest to już szósta z rzędu wygrana w sezonie zasadniczym, bo finał NBA Cup nie wpisuje się w bilans rozgrywek. To plasuje ich obecnie na 2. miejscu w tabeli Konferencji Zachodniej z bilansem 21-7.
Minnesota Timberwolves – Milwaukee Bucks 103:100
- Milwaukee Bucks walczą o powrót na optymalne tory, ale pod nieobecność Giannisa Antetokounmpo jest o to piekielnie trudno. Kozły musiały tym razem uznać wyższość Minnesota Timberwolves, co oznacza, że przegrały 13 z 16 ostatnich spotkań.
- Na niespełna dwie minuty przed końcową syreną Kyle Kuzma wykorzystał jeden z dwóch rzutów wolnych i zmniejszył stratę przyjezdnych do siedmiu oczek (101:94). 60 sekund później zza łuku trafił Myles Turner i wydawało się, że końcówka może zrobić się gorąca.
- Zapały przyjezdnych szybko ostudził jednak Anthony Edwards, który po podaniu Donte DiVincenzo trafił spod kosza i dał Wilkom sześć oczek zaliczki. W kolejnej akcji Bucks pudłował Turner, następnie próbę Kevina Portera Jr’a. zablokował Mike Conley, a ostatecznie trafienie niemal na równi z końcową syreną było już zbyt późne, by tej nocy Bucks mogli jeszcze doprowadzić do dogrywki.
- Autor najważniejszego trafienia, Anthony Edwards, skompletował w końcowym rozrachunku 24 punkty, sześć zbiórek i cztery asysty. Donte DiVincenzo dorzucił 18 oczek, z kolei double-double popisał się Rudy Gobert (11 punktów, 18 zbiórek). Timberwolves plasują się obecnie na 6. miejscu Zachodu z bilansem 19-10.
- W szregach Milwaukee wyróżnił się Kevin Porter Jr., który otarł się o potrójną zdobycz (24 punkty, 10 zbiórek, 9 asyst, 4 przechwyty). Bobby Portis odnotował double-double w postaci 16 punktów i 11 zbiórek. Tym samym wyczynem popisał się Kyle Kuzma (12 punktów, 10 zbiórek).
Sacramento Kings – Houston Rockets 125:124 (po dogrywce)
- Początek spotkania należał do wyrównanych, ale jeszcze przed przerwą Houston Rockets zdołali wypracować sobie dwucyfrową przewagę (57:68). Sacramento Kings nie dawali jednak za wygraną i nie pozwolili rywalowi uciec z wynikiem w trzeciej odsłonie. Wykorzystali natomiast ich ofensywny marazm w czwartej części, co zapewniło nam emocje do samego końca.
- Jeszcze na minutę przed ostatnią syreną goście z Teksasu prowadzili różnicą sześciu oczek. Przy 44 sekundach na zegarze zza łuku trafił DeMar DeRozan, po czym swoją próbę za trzy zmarnował Alperen Sengun.
- Kings szybko rozegrali kolejny atak, który tym razem zakończył się celną trójką Russella Westbrooka, która doprowadziła do remisu 112:112. Ostatnią szansę na uniknięcie dodatkowych pięciu minut miał Kevin Durant, ale nie wykorzystał ostatniego rzutu.
- W dogrywce wynik cały czas oscylował w granicach remisu. W kluczowym momencie (10,4 sekundy przed końcem) Westbrook faulował rzucającego za trzy Jabariego Smitha Jr’a. Ten trafił tylko dwa z trzech rzutów osobistych, co dało Rockets dwa oczka przewagi (122:124).
- Kings wznawiali następnie grę zza linii bocznej przy nieco ponad dziewięciu sekundach na zegarze. Piłka trafiła w ręce DeMara DeRozana, który zaatakował kosz, ale nie zdecydował się na zakończenie akcji w zatłoczonym pomalowanym. Zamiast tego posłał piłkę za łuk, gdzie ustawiony był Dennis Schroder. Niemiec zachował zimną krew i trafił, wyprowadzając tym samym swój zespół na prowadzenie (125:124).
- Rockets zostało 2,2 sekundy na rozegranie ostatniej akcji. Wznawiający Amen Thompson podał do Duranta, który oddał następnie rzut z wyskoku, ale nie zdołał posłać piłki w obręcz. W ten sposób Rockets przegrali czwarte ze swoich sześciu ostatnich spotkań.
- Co najmniej kilku zawodników Kings miało walny wpływ na zwycięstwo. DeMar DeRozan skompletował 27 punktów i rozdał dziewięć asyst. Keegan Murray zaaplikował rywalom 26 oczek, z kolei double-double w postaci 24 punktów i 10 asyst (do tego 7 zbiórek) zaliczył Dennis Schroder. Podwójną zdobycz wywalczyli również Russell Westbrook (21 punktów, 13 zbiórek) oraz Maxime Raynaud (12 punktów, 14 zbiórek).
- Po stronie Rockets bliski triple-double był Kevin Durant, autor 24 punktów, 10 zbiórek i ośmiu asyst. Alperen Sengun odnotował 28 oczek, sześć zbiórek, trzy asysty, dwa bloki i dwa przechwyty. Wszechstronny występ zaliczył Amen Thompson (18 punktów, 9 zbiórek, 8 asyst, 3 przechwyty; 7/10 z gry)










