Sporo działo się minionej nocy na parkietach NBA. Luka Doncić rozegrał swój pierwszy mecz w Dallas od momentu przenosin do Los Angeles Lakers. Słoweniec nie miał litości dla swojego byłego zespołu i zdobył w końcowym rozrachunku 45 punktów, prowadząc Jeziorowców do zwycięstwa nad Mavs. Dobry mecz zwieńczony triple-double rozegrał też Josh Giddey, a jego Bulls ograli Miami Heat. Wpadkę zaliczyli Boston Celtics, którzy zdobyli jedynie 76 punktów i przegrali z Orlando Magic różnicą aż 20 oczek, ale grali bez niemal wszystkich kluczowych zawodników. Bez niespodzianki obyło się w Phoenix, gdzie Suns musieli uznać wyższość faworyzowanych OKC Thunder i tym samym stracili ostatni cień szansy na awans do turnieju play-in. Fantastyczną końcówkę zaprezentowali nam San Antonio Spurs, którzy ograli Warriors po zwycięskim rzucie Harrisona Barnesa na równi z końcową syreną.
Orlando Magic – Boston Celtics 96:76
- Trener Joe Mazzulla wiedział, czego się po tym meczu spodziewać. Boston Celtics przypieczętowali drugie miejsce w konferencji, a dzień wcześniej stoczyli 53-minutowy bój z New York Knicks. Trener nie chciał więc ryzykować, dlatego dał dużej części składu odpocząć. W efekcie C’s ponieśli jedną z najgorszych porażek w sezonie. Z kolei Orlando Magic, dzięki wygranej przed własną publicznością, na pewno skończą sezon na 7. miejscu w tabeli.
- Jayson Tatum, Jaylen Brown, Kristaps Porzingis, Derrick White, Jrue Holiday oraz Al Horford nie zagrali tej nocy. 76 punktów zdobytych przez Boston to ich najmniejszy dorobek punktowy w tym sezonie — znacznie mniej niż dotychczasowe minimum, czyli 92 punkty zdobyte przeciwko Oklahoma City Thunder 5 stycznia. Po 15 punktów zanotowali Baylor Scheierman i Payton Pritchard. Ten drugi dołożył 10 asyst.
- Wygrywając po raz ósmy w ostatnich dziesięciu meczach, Orlando Magic zapewnili sobie mecz u siebie w pierwszej rundzie turnieju play-in. Franz Wagner, Gary Harris i Caleb Houstan trafili za trzy, a Paolo Banchero dołożył sześć punktów w trakcie serii 20:4 w trzeciej kwarcie, która zmieniła ośmiopunktowe prowadzenie Magic w aż 24-punktową przewagę. 23 punkty, osiem zbiórek Franza Wagnera i 18 punktów, osiem zbiórek i trzy asysty Cole’a Anthony’ego.
Autor: Michał Kajzerek
Washington Wizards – Philadelphia 76ers 103:122
- Z perspektywy walki o jak najlepszą pozycję w tegorocznym drafcie wydawać by się mogło, że w interesie obu drużyn byłoby przedłużenie swojej serii porażek. Strony próbowały z całych sił, ale to Philadelphia 76ers — którzy ledwo przekroczyli skuteczność na poziomie 40% z gry i 30% zza łuku — okazali się ostatecznie lepsi od swojego przeciwnika.
- Różnicę zrobiła przede wszystkim druga połowa, w której podopieczni Nicka Nurse’a wygrywali kwarty 36:29 oraz 33:24. Po przerwie błyszczał głównie Jeff Dowtin Jr., który wykorzystał osiem z dziewięciu rzutów z gry i napędzał ofensywę przyjezdnych. Szóstki wypracowały sobie dwucyfrową przewagę w trzeciej części, a w czwartej przypieczętowały swoje zwycięstwo.
- Dobre zawody rozegrał wspomniany Dowtin Jr., autor 30 punktów i czterech przechwytów. Lonnie Walker dorzucił 24 oczka, z kolei double-double w postaci 17 punktów i 11 zbiórek (do tego 7 asyst, 2 przechwyty) dołożył Quentin Grimes. Po stronie Washington Wizards wyróżniał się rezerwowy Tristan Vukcevic (24 punkty, 6 zbiórek).
Dallas Mavericks – Los Angeles Lakers 97:112
- Oczy koszykarskiego świata był tej nocne zwrócone przede wszystkim na Teksas, gdzie Luka Doncić rozgrywał swój pierwszy mecz w Dallas od momentu transferu do Los Angeles Lakers. Pomimo niesmaku, który pozostał po sposobie, w jaki Mavs zakończyli współpracę ze Słoweńcem, specjalnie przygotowany filmik wzruszył 26-latka i doprowadził go do łez.
- Na parkiecie Doncić nie miał już jednak litości i wszyscy spodziewali się, że będzie chciał tej nocy coś udowodnić. Już po pierwszej kwarcie miał on na swoim koncie 14 punktów, choć Jeziorowcy musieli gonić wynik z uwagi na kiepską skuteczność partnerów Słoweńca i solidną postawę m.in. Najiego Marshalla czy Derecka Lively II (26:30).
- W drugiej odsłonie Luka wrzucił jeszcze wyższy bieg, dorzucając kolejne 17 oczek i wyręczając tym samym LeBrona Jamesa, który nie mógł się do przerwy wstrzelić (2/7 z gry; 8 punktów). Gospodarze cały czas trafiali jednak na ponad 60-procentowej skuteczności i dotrzymywali kroku rywalowi (57:60).
- Po przerwie ofensywy obu ekip miały problemy z optymalnym funkcjonowaniem, ale to Jeziorowcy zdołali wykorzystać warunki na swoją korzyść i ich przewaga niemal cały czas oscylowała w granicach 2-3 posiadań (76:83). Swoje zwycięstwo przypieczętowali dopiero w ostatniej części, w której nie popisali się Klay Thompson (1/3 z gry) czy Anthony Davis (1/4).
- — Szczerze? Wszyscy widzieli moją reakcję na film. Jestem wdzięczny wszystkim obecnym kibicom i byłym partnerom z zespołu, którzy zawsze mnie wspierali. Kocham tych kibiców, kocham to miasto, ale pora iść dalej — mówił po ostatniej syrenie Doncić. — Była radość i złość. Cieszę się, że mogłem zobaczyć pewne znajome twarze — dodał na pomeczowej konferencji.
- Doncić był tej nocy niekwestionowanym liderem Lakers i w końcowym rozrachunku zapisał na swoim koncie 45 punktów, osiem zbiórek, sześć asyst i cztery przechwyty (16/28 z gry, 7/10 za trzy). LeBron James dorzucił 27 punktówi siedem zbiórek, z kolei Rui Hachimura zaaplikował rywalom 15 oczek.
- — Cieszę się, że mogłem być tego częścią. Widzieliście emocje na twarzy Luki. To było świetne, naprawdę niewiarygodny moment. Dzieciak miał tu siedem wspaniałych sezonów i stał się tu mężczyzną — komentował po meczu LeBron.
- Po stronie Mavs w ofensywie wyróżniał się Naji Marshall, autor 23 punktów i ośmiu asyst. Rozczarowali Anthony Davis (13 punktów, 11 zbiórek, 6 asyst) i Klay Thompson (6 punktów; 2/8 z gry).
Toronto Raptors – Charlotte Hornets 126:96
- Kolejny tej nocy mecz z udziałem zespołów, dla których sezon zakończył się już jakiś czas temu. Toronto Raptors pokonali Charlotte Hornets i wygrali tym samym sześć z ostatnich dziewięciu spotkań, przez co nie przypominają zespół, który chce sięgnąć po jak najwyższy wybór w tegorocznym drafcie.
- Różnicę zrobiła przede wszystkim druga połowa, w której gospodarze wygrywali kolejno 35:23 oraz 38:28. Zespół z Kanady błysnął skutecznością, trafiając wówczas 56% swoich prób z gry. Na szczególne wyróżnienie zapracował Jared Rhoden, który w końcowym rozrachunku skompletował 23 oczka i był tym samym najlepszym punktującym Toronto.
- Solidne zawody rozegrał też Jonathan Mogbo, który popisał się skromnym triple-double w postaci 17 punktów, 11 asyst i 10 zbiórek. W szeregach Hornets prym wiedli natomiast Nick Smith Jr. (28 punktów, 10 asyst, 6 zbiórek) oraz Jusuf Nurkic (26 punktów, 9 zbiórek).
Chicago Bulls – Miami Heat 119:111
- Prawdopodobnie to spotkanie było zapowiedzią meczu, który będzie nam dane oglądać w fazie play-in Wschodu. Drużyny zajmują sąsiadujące lokaty i jest spora szansa na to, że sytuacja w tej części tabeli nie ulegnie zmianie. Oba zespoły liczyły na zwycięstwo, ponieważ przed meczem mogły pochwalić się takim samym bilansem. W związku z tym wygrana była podwójnie ważna, zarówno ze względu na ogólną kwestię bilansu, jak i pod względem tzw. tie-breakera, czyli bilansu w meczach bezpośrednich między drużynami z taką samą liczbą zwycięstw.
- W mecz lepiej weszli Miami Heat, którzy już po kilku minutach pierwszej kwarty osiągnęli dwucyfrową przewagę, której musieli jednak zaciekle bronić. Prowadzeni przez Kevina Huertera Chicago Bulls usilnie próbowali dogonić rywali jeszcze w pierwszej odsłonie, ale zespół z Florydy wytrzymał napór i utrzymał niewielkie prowadzenie, kończąc kwartę z wynikiem 32:27.
- W drugim fragmencie spotkania Byki kontynuowały pogoń, której przewodził świetnie dysponowany Josh Giddey. W połowie kwarty Bulls zdobyli 10 punktów z rzędu, dzięki czemu objęli niewielkie prowadzenie (48:46). Następnie miała miejsce wymiana ciosów, którą przerwał koniec drugiej odsłony. Drużyny zeszły na przerwę przy stanie 58:52 dla gospodarzy.
- Po powrocie na parkiet obraz gry wyglądał bardzo podobnie. Bulls nie byli w stanie odskoczyć na bezpieczną przewagę, a Heat nie potrafili złapać kontaktu. W pewnym momencie zespół z Chicago zwiększył prowadzenie do 14 punktów i wydawało się, że jeszcze moment i przypieczętuje losy spotkania. Drużyna z Miami miała jednak inne plany i za sprawą Bama Adebayo i Tylera Herro wróciła do meczu, kończąc kwartę z rezultatem 84:92.
- O wszystkim zadecydowała zatem ostatnia odsłona, w której popis umiejętności strzeleckich dał Tyler Herro i Coby White. Żadna ekipa nie przeważała, jednak wypracowane wcześniej prowadzenie pozwoliło Bykom przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Tym samym Bulls zyskali wygraną przewagi nad Heat, a co za tym idzie, prawdopodobnie to właśnie w Chicago rozegrany zostanie mecz fazy play-in między tymi zespołami.
- Liderem zwycięskiej drużyny był Josh Giddey, który zanotował siódme w sezonie triple-double. Australijczyk zakończył mecz z imponującym dorobkiem 28 punktów, 16 zbiórek i 11 asyst. Dobrze zaprezentował się także Kevin Huerter, autor 22 “oczek” i siedmiu asyst, a blisko potrójnej zdobyczy był również dołożył Nikola Vucevic (20 punktów, 11 zbiórek i osiem asyst). Coby White zdobył 12 ze swoich 18 “oczek” w czwartej kwarcie, co też zasługuje na wyróżnienie.
- Po stronie Heat Tyler Herro dał z siebie wszystko i zakończył spotkanie z 30 punktami. Wspierał go Bam Adebayo (18 “oczek) czy Davion Mitchell (17 “oczek” i osiem asyst). Solidnie zagrał też Andrew Wiggins, autor 14 punktów, sześciu zbiórek i pięciu rozdanych asyst.
Autor: Antoni Wyrwiński
Utah Jazz – Portland Trail Blazers 133:126 (po dogrywce)
- Starcia drużyn, które nie są zaangażowane w walkę o play-offy również mogą być emocjonujące, o czym przekonaliśmy się w meczu Portland Trail Blazers z Utah Jazz. Spotkanie zakończyło się dopiero po dodatkowych pięciu minutach gry. Zwycięstwo Jazz oznacza, że zespół przerwał serię dziewięciu porażek z rzędu. Shaedon Sharpe spudłował trzy kluczowe rzuty wolne w ostatniej minucie regulaminowego czasu gry, a Kyle Filipowski popisał się efektownym wsadem, który doprowadził do dogrywki.
- Obie drużyny grały bez swoich czołowych zawodników — Blazers musieli sobie radzić bez najlepszego strzelca, Anfernee Simonsa (stłuczenie przedramienia) oraz Deniego Avdiji (skręcenie kciuka). Jazz z kolei nie mieli aż dziewięciu graczy z powodu kontuzji lub choroby, w tym dwóch najlepszych punktujących: Johna Collinsa (skręcenie lewego stawu skokowego) i Lauriego Markkanena (zarządzanie kontuzją kolana).
- Filipowski złapał podanie, obrócił się do środka i zapakował piłkę obiema rękami na trzy sekundy przed końcem czwartej kwarty, doprowadzając do remisu 114:114. Po niecelnym rzucie Toumaniego Camary, Filipowski zebrał piłkę w obronie i zespoły przystąpiły do dogrywki. W dodatkowym czasie gry zdobył sześć punktów i pomógł zbudować Jazz przewagę.
- 30 punktów (13/17 z gry), 18 zbiórek, pięć asyst i trzy przechwyty Filipowskiego. Kolejne 22 punkty, cztery zbiórki, cztery asysty i trzy przechwyty autorstwa Brice’a Sensabaugha. Dla Blazers 37 punktów (13/23 z gry, 6/12 za trzy), siedem zbiórek, pięć asyst i dwa przechwyty Sharpe’a oraz 19 punktów, cztery zbiórki, dwie asysty i dwa przechwyty z ławki rezerwowych od Rayana Ruperta.
Autor: Michał Kajzerek
Golden State Warriors – San Antonio Spurs 111:114
- Pozbawieni Victora Wembanyamy, De’Aarona Foxa i Jeremy’ego Sochana San Antonio Spurs już od dłuższego czasu nie walczą o nic szczególnego, a mimo to zdołali postawić się faworyzowanym Golden State Warriors, którzy w ostatnich tygodniach prezentują wyśmienitą formę. Zespół napędzany przede wszystkim przez Chrisa Paula i Stephona Castle’a był w stanie wygrać drugą “ćwiartkę” różnicą 13 punktów (19:32) i zakończyć tym samym pierwszą połowę rywalizacji na prowadzeniu (51:55).
- Po trzeciej kwarcie, którą GSW wygrali aż 37:21 wydawało się, że losy spotkania są już rozstrzygnięte. Ostrogi wróciły jednak do gry i dostarczyły nam ogromnej masy emocji aż do ostatniej syreny. Dwie straty w końcówce zaliczył Draymond Green, ale choć Spurs wykorzystali tylko jedną z nich, a w międzyczasie po drugiej stronie parkietu rzuty osobiste wykorzystywał Jimmy Butler (109:107).
- Do remisu doprowadził jednak Keldon Johnson, po czym Warriors zdecydowali się na przerwę na żądanie. Po wznowieniu gry Stephen Curry natychmiast stracił jednak piłkę i raz jeszcze — na 11 sekund przed końcem — punktował Johnson. Przyjezdni faulowali jednak Greena przy trzech sekundach na zegarze, a ten dwoma celnymi osobistymi ponownie doprowadził do remisu (111:111).
- Spurs mieli jeszcze 3,1 sekundy na rozegranie ostatniego ataku. Zza linii bocznej wznowił Castle, który podał do Harrisona Barnesa. Weteran nie był w stanie oddać piłki debiutantowi i musiał decydować się na rzut za trzy na równi z końcową syreną, który okazał się celny.
- To właśnie wspominana w ostatnich zdaniach trójka poprowadziła San Antonio do zwycięstwa. Stephon Castle i wchodzący z ławki rezerwowych Keldon Johnson zdobyli po 21 punktów, z kolei 20 oczek dołożył Harrison Barnes. Spurs kończą tym samym serię trzech kolejnych porażek z rzędu.
- Po drugiej stronie błyszczał Steph Curry, autor 30 punktów, ośmiu zbiórek i dwóch przechwytów. Jimmy Butler III dorzucił 28 oczek i rozdał siedem asyst. Porażka znacznie komplikuje sytuację Wojowników, bo na ten moment znajdują się oni poza czołową szóstką Zachodu.
Phoenix Suns – Oklahoma City Thunder 112:125
- Dla Phoenix Suns był to mecz ostatniej nadziei — porażka oznaczała koniec matematycznych szans na grę w turnieju play-in. Faworyzowani Oklahoma City Thunder nie rozpoczęli tego meczu tak, jak mogliby to sobie wyobrażać ich sympatycy. Świetnie w pierwszych minutach prezentowali się m.in. Devin Booker i Ryan Dunn, dzięki czemu gospodarze zdołali wypracować sobie dwucyfrową przewagę (39:29).
- W drugiej odsłonie przyjezdni wyglądali już nieco lepiej. Dobrze pod nieobecność Shaia Gilgeous-Alexandra prezentował się Jalen Williams, który do przerwy skompletował 16 oczek, ale po drugiej stronie na trafienia regularnie odpowiadali Bradley Beal czy wspominany już duet Booker – Dunn (67:62).
- Po przerwie OKC przejęli inicjatywę i zaaplikowali rywalom aż 43 punkty w trzeciej części. Cały czas świetnie wyglądał J-Will, cenne trafienia dołożyli Chet Holmgren oraz Alex Caruso i ostatecznie Thunder zdołali odskoczyć aż na 12 oczek (93:105). Suns nie podnieśli już tej nocy rękawicy, w czwartej kwarcie wyglądali kiepsko i w ten sposób oficjalnie stracili już szansę na grę w turnieju play-in.
- — Odpowiedź na porażkę to zawsze spore wyzwanie. Mamy grupę, która uwielbia rywalizować, niezależnie od tego kto gra, a kto nie — mówił po meczu Jalen Williams, autor 33 punktów, siedmiu zbiórek, pięciu asyst i trzech przechwytów. Double-double (22 punkty, 10 zbiórek) dołożył Chet Holmgren, z kolei 19 oczek i pięć przechwytów padło łupem Alexa Caruso.
- Po drugiej stronie Bradley Beal zdobył 25 punktów i rozdał cztery asysty. Devin Booker dwoił się i troił, a do 20 oczek dołożył ostatecznie 14 asyst i sześć zbiórek.
Sacramento Kings – Denver Nuggets 116:124
- Mecz ten był niezwykle ważny dla Denver Nuggets, ponieważ pierwszy raz od niemal 10 lat, na ławce trenerskiej nie było Michaela Malone’a. Szokujące zwolnienie trenera kilka dni temu mogło wpłynąć na nastroje i postawę drużyny, ta jednak dobrze się spisała i pokonała dobrze dysponowanych Sacramento Kings.
- Przez większość meczu to Nuggets prowadzili, a stało się tak za sprawą dobrej pierwszej kwarty w wykonaniu zespołu z Denver. W tym fragmencie bardzo dobrze prezentował się chociażby Christian Braun, a ostatecznie pierwsza odsłona zakończyła się wynikiem 33:25.
- Po powrocie na parkiet Kings wrzucili wyższy bieg i w kilka minut dogonili rywali, wtedy jednak do gry wrócił Nikola Jokic, którego gra koncentrowała się na stwarzaniu pozycja dla kolegów z zespołu. Skorzystał na tym m.in. Michael Porter Jr. W konsekwencji drużyna z Sacramento ponownie nie wytrzymała ofensywnego naporu rywali i na przerwę zeszła z ośmiopunktową stratą, przy stanie 58:66.
- Nuggets zaczęli trzecią kwartę z przytupem i szybko osiągnęli najwyższe w meczu, 16-punktowe prowadzenie. Wtedy jednak piłkę w swoje ręce wziął Zach LaVine i dzięki jego dobrej postawie Kings wrócili do gry. Przed początkiem czwartej kwarty ekipa z Denver prowadziła 93:83.
- Czwarta kwarta okazała się wymianą ciosów z obu stron. W drużynie z Sacramento prym wiódł DeMar DeRozan, dzięki któremu na 3:16 do końca Kings zeszli do pięciopunktowej straty, przy wyniku 106:111. Było to jednak najwięcej co zespół z Sac-Town mógł osiągnąć w tym meczu i ostatecznie Nuggets tym zwycięstwem przerwali serię czterech porażek z rzędu.
- Po stronie zwycięzców najwięcej punktów zapisał na swoje konto Christian Braun, autor 25 “oczek”. Nikola Jokic zanotował kolejne w tym sezonie triple-double (20 punktów, 12 zbiórek i 11 asyst). Dobrze zaprezentował się też Aaron Gordon i Michael Porter Jr., którzy zanotowali po 21 “oczek”. Solidny występ w pierwszej piątce zaliczył także Jalen Pickett, autor 18 punktów.
- Po stronie Kings kolejny raz najlepszym zawodnikiem był Zach LaVine, który zakończył mecz z 27 punktami i 11 zbiórkami na koncie. DeMar DeRozan dołożył 22 “oczka”, ale na kiepskiej skuteczności (8/26 celnych rzutów). Na pochwałę zasługuje także Keon Ellis, który zdobył 20 punktów, trafiając 6/11 trójek.
Autor: Antoni Wyrwiński
Los Angeles Clippers – Houston Rockets 134:117
- Houston Rockets są już pewni swego i cierpliwie wyczekują teraz rozpoczęcia play-offów. Do meczu z Los Angeles Clippers podeszli bez kilku kluczowych zawodników — Alperena Senguna, Jabariego Smitha Jr’a., Amena Thompsona, Freda VanVleeta i Dillon Brooksa.
- W pierwszych minutach rywalizacji braki kadrowe nie były aż tak widoczne. Przyjezdni byli w stanie dotrzymywać kroku rywalom za sprawą solidnej dyspozycji Camerona Whitmora, Reeda Shepparda czy cennych trójek Aarona Holidaya (36:35). Dopiero w drugiej odsłonie, kiedy Rockets stracili już nieco gazu, różnica klas zaczęła być nieco bardziej widoczna.
- Jeszcze przed przerwą LA Clippers odskoczyli na 13 oczek, ale w drugiej odsłonie Houston znów poszli na wymianę ciosów, tym razem napędzali przez Tariego Easona. Przewaga gospodarzy cały czas oscylowała jednak w bezpiecznych granicach i aż do ostatniej syreny nie pozwolili oni Houston stworzyć większego zagrożenia.
- Dobrze wypadł James Harden, autor 35 punktów i 10 asyst. Triple-double odnotował z kolei Ivica Zubac, który zapisał na swoim koncie 20 oczek, 11 zebranych piłek i 10 rozdanych asyst. Kawhi Leonard również nie zawiódł, dokładając 22 punkty, 10 zbiórek i trzy przechwyty. Po drugiej stronie wyróżnił się Reed Sheppard, zdobywca 20 oczek, pięciu zbiórek i czterech asyst.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!