Wielki powrót na ligowe parkiety zaliczył Ja Morant, dla którego dzisiejsze spotkanie z Pelicans było sezonowym debiutem. Zdołał rzucić 34 punkty, w dodatku przeprowadził ostatnią skuteczną akcję niemalże równo z syreną. Damian Lillard zdobył dziś 40 punktów, przekraczając tym samym barierę 20 tyś punktów w swojej ligowej historii. W meczu GSW z Celtics potrzebna była dogrywka, w której królował Stephen Curry. Natomiast w Portland doszło do małej niespodzianki, ponieważ mimo starań Duranta, Blazers pokonali Phoenix Suns.
NEW ORLEANS PELICANS – MEMPHIS GRIZZLIES 113:115
- Fani Memphis, ale i nie tylko, czekali na powrót Ja Moranta do gry. Dziś po raz pierwszy w tym sezonie wybiegł na parkiet i od razu był liderem swojej drużyny, dając jej zwycięstwo ostatnim rzutem. Grizzlies przystępowali do tego meczu po aż pięciu porażkach z rzędu, wręcz przeciwnie do rywali, którzy mieli na koncie cztery wygrane ostatnie spotkania.
- Mecz rozpoczął się w bardzo wyrównanym stylu, co też miało kontynuację w drugiej kwarty. Jednak to gospodarze odskoczyli znacznie z wynikiem, momentalnie budując sobie ponad 20-punktową przewagę, głównie za sprawą skuteczność CJ McColluma (4/4 za trzy w tej części). Mimo iż Grizzlies starali się odrabiać straty, jedynie co im się udawało, to zmniejszenie różnicy do 10 oczek na przestrzeni trzeciej kwarty. Do wyrównania doprowadzili dopiero pod koniec spotkania (109:109), a wtedy też Morant pokazał, dlaczego brakowało go w drużynie. Najpierw trafił na 113:111, a potem dostał piłkę na 9 sekund do końca. Wziął odpowiedzialność na siebie i wjeżdżając pod kosz, zapewnił wygraną gościom.
- Powrót na ligowe parkiety Ja może zaliczyć do bardzo udanych, ponieważ zdobył dziś aż 34 punkty, notując do tego 8 asyst – Nie grałem w meczu od ośmiu miesięcy. Miałem dużo czasu, aby poznać samego siebie. Wiele trudnych dni, które przechodziłem. Ale wiesz, koszykówka to moje życie – mówił po meczu. W Memphis swoje cegiełki dołożyli także Jaren Jackson Jr (24 punkty) oraz Desmond Bane, który rzucił 21 oczek.
- Po stronie gospodarzy liderem był bez wątpienia Brandon Ingram, zdobywając 34 punkty, na dobrej skuteczności (11/18 z gry). Z kolejnym double-double mecz zakończył Jonas Valanciunas (22 punkty oraz 14 zbiórek). Zion Williamson przez problemy z faulami zagrał mniej i zdobył 13 oczek. CJ McCollum po świetnej serii trójek w drugiej kwarcie nieco się później zatrzymał, lecz końcowo miał na koncie 18 punktów.
MILWAUKEE BUCKS – SAN ANTONIO SPURS 132:119
- Ostatnie zwycięstwo Spurs dawało nadzieje na przełamanie serii niepowodzeń, lecz było to jedynie chwilowe przebudzenie. Przegrana z Pelicans, a teraz także porażka w Milwaukee sprawia, że Spurs przegrali 20 z ostatnich 21 ligowych spotkań. Dziś przyszło im się mierzyć z Bucks, którzy zdecydowanie byli w dobrej dyspozycji, ponieważ wygrali ostatnie cztery mecze, a w dodatku był to ich ósmy mecz z rzędu przed własną publicznością. Gracze Gregga Popovicha musieli sobie radzić dziś bez Victora Wembanyamy, który odczuwał ból w kostce.
- Jak można się było spodziewać, mecz obył się bez większej historii. Gospodarze bardzo szybko wyszli na prowadzenie, czego nie oddali do samego końca. Spurs najbliżej powrotu byli w trzeciej kwarcie, kiedy to zmniejszyli stratę na 8 oczek, lecz bardzo szybko zostało to skontrowane. Ostatecznie Bucks odnieśli zwycięstwo 13 punktami i zaliczyli piątą wygraną z rzędu.
- Dziś barierę 20 000 ligowych punktów przekroczył Damian Lillard. Stał się tym samym 51. osobą w historii NBA oraz 8. aktywnym zawodnikiem, który pokonał tę granicę. Dziś rozgrywający Bucks rzucił 40 punktów, na 63% skuteczności. Khris Middleton dołożył 17 oczek, a triple-double zanotował Giannis. Dokładnie 11 punktów, 16 asyst oraz 14 zbiórek na jego koncie.
- Po stronie Spurs najlepiej prezentował się Keldon Johnson, ponieważ na koniec uzbierał 28 punktów, ale również zaliczył 12 zbiórek. 22 oczka zdobył natomiast Zach Collins. Jeremy Sochan zakończył dzisiejsze spotkanie z 9 punktami i był bliski potrójnej zdobyczy. Do dorobku punktowego dołożył bowiem 8 asyst i 11 zbiórek.
GOLDEN STATE WARRIORS – BOSTON CELTICS 132:126
- Warriors po kilku porażkach z rzędu ewidentnie odzyskali swój rytm. Jednak dziś czekało ich bardzo ciężkie starcie, ponieważ Celtics notują bardzo udany sezon, liderując w Konferencji Wschodniej. Niemniej dla fanów zgromadzonych na hali zapowiadało się świetne widowisko, co potwierdziło się na przestrzeni całego spotkania. Choć początek tego nie wskazywał, bo Celci odskakiwali na kilka oczek zarówno w pierwszej, jak i w drugiej kwarcie. Szybka reakcja gospodarzy sprawiła, że na przerwę schodzili z wynikiem 62:65.
- Ewidentnie chwila oddechu najlepiej podziałała na przyjezdnych, którzy zdołali w trzeciej odsłonie zbudować sobie aż 17 punktów przewagi, co pozwalało myśleć, że już jest po meczu, ale GSW znów potrafiło odpowiedzieć. Curry od połowy tej kwarty miał na koncie pięć fauli, przez co Kerr wolał zdjąć chwilowo lidera z parkietu. Wymiany cios za cios i świetne dyspozycje Derricka White’a oraz właśnie Curry’ego sprawiły świetną końcówkę. Na minutę i 30 sekund do końca, rozgrywający GSW trafił trójkę, wyrównując na 121:121. Potem nieudany rzut Tatuma w ostatnich sekundach i mieliśmy dogrywkę.
- Dodatkowy czas to zdecydowanie gra pod dyktando gospodarzy, ponieważ szybko zbudowali sobie 4 punktowe prowadzenie. Później do głosu doszedł wyżej wymieniony Steph, który najpierw wjechał pod kosz, a później trafił najważniejszą trójkę w tym meczu. W całym spotkaniu zdobył dziś 33 punkty. 24 oczka dołożył Klay Thompson, a double-double zanotował Trayce Jackson-Davis. Podziemski zdobył dziś 5 punktów (4 zbiórki).
- W szeregach Boston Celtics najwięcej punktów uzyskał Derrick White (30 oczek). 28 punktów zanotował Jaylen Brown, lecz najbardziej brakowało dziś Tatuma (15 punktów). Ewidentnie nie mógł się wstrzelić i zakończył to spotkanie na skuteczności 29% (5/17 z gry). Podwójną zdobycz zanotował natomiast Al Horford (13 punktów, 12 zbiórek).
PORTLAND TRAIL BLAZERS – PHOENIX SUNS 109:104
- Gospodarze tego pojedynku mieli za sobą serię siedmiu porażek z rzędu, więc chcieli przełamać swoją niemoc. Phoenix Suns natomiast cały czas nie są w stanie ustabilizować swojej formy, co potwierdziło to spotkanie. Jednak początek, jak i większa część tego meczu, wskazywała na to, że jednak to goście zdecydowanie wygrają. Już po pierwszej kwarcie przewaga wyniosła bowiem 16 punktów, a do przerwy zmalała jedynie o cztery oczka (49:61). Należy też zaznaczyć, że w tej części kontuzji pachwiny doznał Sharpe i nie mógł kontynuować spotkania.
- Drugą połowę znakomitym runem rozpoczęli Blazers, ponieważ zdobyli 14 punktów, bez odpowiedzi rywala. Niedługo później udało im się wyjść na prowadzenie, które utrzymywali już do końca tego meczu. Mimo iż przewaga w czwartej kwarcie znacznie urosła, to Suns zdołali jeszcze wrócić do gry. Na nieco ponad 30 sekund do ostatniej syreny, tablica wyników pokazywała 104:107. Wówczas bardzo ważny rzut wykonał Simons, dając bezpośrednio wygraną gospodarzom (104:109).
- W Blazers to właśnie wspomniany Anfernee Simons zdobył dziś 23 punkty, do czego dołożył także 7 asyst. Grający przeciwko swojego byłemu zespołowi Ayton prezentował się dziś całkiem solidnie (16 punktów i 15 zbiórek), choć trochę zawodziła go skuteczność (33% z gry). 22 oczka zanotował także Jeremi Grant, a wchodzący z ławki Brogdon 14.
- Po stronie gości zdecydowanie najważniejszą postacią na parkiecie był Kevin Durant. 40 punktów na niemalże 60% skuteczności sprawiało, że Suns byli w grze. Devin Booker dołożył 26 oczek, lecz poza tą dwójką, nie było zawodników, którzy znacznie pomogliby w walce. Warto też zaznaczyć, że gracze Phoenix trafili dziś jedynie 5 z 23 rzutów zza łuku (22%).