Bardzo ważna noc w NBA za nami. Przegrywający w swoich seriach już 2-0 Dallas Mavericks i Philadelphia 76ers zdołali odbić się od dna i wyrównać stan rywalizacji. Mavs po pełnym kontrowersyjnych decyzji arbitrów spotkaniu pokonali Phoenix Suns, a Sixers dość pewnie zgarnęli zwycięstwo kosztem Miami Heat.
DALLAS MAVERICKS – PHOENIX SUNS 111:101 (2-2)
- Dallas Mavericks stanęli przed szansą na wyrównanie stanu serii. Atmosfera ważnego meczu playoffs, była w hali American Airlanes Center wyczuwalna od samego początku. Koszykarze Maverics niesieni dopingiem publiczności, bardzo dobrze weszli w to spotkanie. Podopieczni Jasona Kidda, grali ładną dla oka koszykówkę, dzieląc się piłką i trafiając zza łuku (8 trójek w pierwszej kwarcie). Phoenix Suns mieli natomiast spore problemy po bronionej stronie parkietu, przegrywając pierwszą ćwiartkę 37-25.
- W drugiej kwarcie Mavs nie chcieli się zatrzymać i kontynuowali kanonadę z dystansu (na blisko 60 procentowej skuteczności). Gospodarze pierwszą połowę zakończyli z czternastoma trafieniami za trzy (więcej niż w całym poprzednim spotkaniu). W grę ofensywną zaangażowanych było wielu graczy, co przynosiło znakomite rezultaty. Mavericks zakończyli pierwszą połowę z 68 punktami i schodzili do szatni z 12 punktowym prowadzeniem (68-56).
- Przyjezdni z Arizony utrzymywali się w grze skuteczną grą w pomalowanym, zdobywając znacznie więcej punktów spod kosza (26-12 dla Suns w tym elemencie), ale ewidentnie musieli poprawić grę w defensywie. Słońca zaczęły drugą połowę z nową energią. Prowadzona przez Monty’ego Williamsa drużyna otworzyła trzecią kwartę runem 7-0. Po chwili, Mavericks odpowiedzieli własną serią punktową i odzyskali dwucyfrowe prowadzenie. Widać było jednak, że koszykarze Suns podostrzyli grę obronną i gospodarze nie mieli już tak łatwego zadania.
- W trzeciej ćwiartce zespół z Dallas znacznie pogorszył się jeśli chodzi o skuteczność rzutową (33,3 % z gry i 2/11 za trzy). Goście nie potrafili jednak tego do końca wykorzystać i przed rozpoczęciem czwartej kwarty przegrywali dziewięcioma punktami (78-87). Z pewnością nie pomógł fakt, że Chris Paul miał problem z nadmiarem fauli i większość tej części meczu przesiedział na ławce. Na początku ostatniej odsłony spotkania, Paul popełnił kolejne przewinienie i musiał opuścić spotkanie na dobre. Pomimo to Suns wciąż mieli nadzieję na wygraną.
- Ogromna w tym zasługa Devina Bookera, który praktycznie nie schodził z parkietu i był dziś zdecydowanie najlepszym zawodnikiem Suns. Booker dwoił się i troił, ale nie mógł wygrać tego meczu w pojedynkę. Ponadto, Suns popełniali stanowczo za dużo strat (17 w meczu), które nakręcały atak koszykarzy Mavericks.
- W czwartej kwarcie Mavs znów zaczęli trafiać za trzy i utrzymywali wysoką, kilkunastopunktową przewagę. Nie można powiedzieć, że Luka Doncić całkowicie zdominował poczynania ofensywne drużyny Kidda. Imponował cały zespół Mavericks, a na szczególne wyróżnienie zasługuje Dorian Finney-Smith. Skrzydłowy jak zwykle nie odpuszczał w obronie i trafił 8 trójek.
- Ostatecznie Mavericks odnieśli pewne zwycięstwo i wyrównali stan serii. Doncić miał dziś 26 punktów, 11 asyst i 7 zbiórek. Finney Smith dołożył 24 punkty (8 trafień za trzy) i 8 zbiórek, a Jalen Brunson zdobył 18 punktów.
- Po stronie Suns najlepszym punktującym był Devin Booker. Rzucający obrońca Suns zdobył 35 punktów. Jae Crowder miał 15 punktów i 6 zbiórek, a Deandre Ayton 14 punktów i 11 zbiórek.
Autor: Janusz Nowakowski
PHILADELPHIA 76ERS – MIAMI HEAT 116:108 (2-2)
- Możliwe, że najważniejsze spotkanie tej serii. W przypadku porażki Sixers wracaliby na trudny teren w Miami w mecz numer 5 z nożem na gardle. Tymczasem okazało się, że powrót Joela Embiida na mecze domowe w Filadelfii odmienił losy rywalizacji, grę i wiarę w zwycięstwo całej drużyny gospodarzy.
- Pierwsza kwarta upłynęła pod znakiem rywalizacji punkt za punkt. Widać było, że oba zespoły są taktycznie doskonale przygotowane do tego spotkania i wiedzą, co chcą tej nocy ugrać na parkiecie. Po stronie Heat pozostało jednak jedno „ale”. Ekipie gości udało się odciąć od gry kolegów Joela Embiida, jednak Kameruńczyk postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. W otwierającej mecz ćwiartce rzucił 15 punktów, trafiając 5-6 rzutów i przebywając 12 minut na parkiecie. – Joel jest zdecydowanie gotowy do gry – mówił na pomeczowej konferencji prasowej z uśmiechem Doc Rivers.
- W kolejnych minutach mocniej zarysowała się przewaga gospodarzy. Od połowy drugiej kwarty Sixers zaczęli przejmować inicjatywę, wychodząc na dwucyfrowe prowadzenie. Heat obudzili się pod koniec trzeciej odsłony, redukując straty do 4 punktów. Ostatnia kwarta należała jednak do Sixers, którzy wygrywając ją 27-23 wyrównali stan rywalizacji w serii.
- Sekret kolejnej porażki ekipy z Miami tkwi w skuteczności, a konkretniej mówiąc – jakości rzutów trzypunktowych. Tej nocy goście trafili jedynie 7 rzutów zza łuku na 35 prób, co dało mizerne 20%. W dwóch ostatnich meczach Heat rzucali z dystansu na 21,5% skuteczności, trafiając 14-65 rzutów. – Mieliśmy wiele dobrych pozycji, ale nie potrafiliśmy ich wykorzystać – stwierdził Erik Spoelstra.
- –Nic właściwie się nie zmieniło. Po prostu trafiałem rzuty – powiedział po spotkaniu James Harden. Powrót Embiida stworzył Brodzie nowe możliwości i więcej miejsca do gry, które ten skrzętnie wykorzystał. Tej nocy obrońca rzucił 31 punktów (8-18 z gry), rozdał 9 asyst i zebrał z tablic 7 piłek. – James po prostu był Jamesem. Czułem, że będzie dziś miał swój dzień – przyznał trener Rivers. 24 punkty i 11 zbiórek zapisał na swoje konto wspomniany już wcześniej Joel Embiid, 18 oczek padło łupem Tyrese Maxey’a, a 13 Tobiasa Harrisa.
- Heat w grze praktycznie jednoosobowo trzymał dziś Jimmy Butler, który po raz kolejny włączył swój play-offowy tryb. Skrzydłowy rzucił 40 punktów, trafiając 13-20 rzutów z gry i 12-13 z linii rzutów wolnych. 21 oczek dorzucił Bam Adebayo, a 15 Victor Oladipo.
- Największą niewiadomą dla Heat pozostaje Kyle Lowry, który gra prawdopodobnie najgorsze play-offy w swojej karierze. Rozgrywający notuje w tegorocznym postseason średnio 6 punktów, niespełna 30% z gry i 21% zza łuku. Wydaje się niestety, że zawodnik mimo powrotu na parkiet odczuwa nadal ból ścięgna udowego, które przysporzyło mu w ostatnich tygodniach tyle kłopotów.
- Mecz numer pięć odbędzie się w nocy z wtorku na środę o 1:30 czasu polskiego.