Zawsze chciałeś lepiej zrozumieć koszykówkę? I co najważniejsze – w przystępny i wesoły sposób? Nie ma lepszej drogi, niż lektura książki „Oglądaj koszykówkę jak geniusz”, w której to Nick Greene rozkłada ten sport na czynniki pierwsze!
Takiej koszykarskiej książki jeszcze w Polsce nie było. Roli ekspertów nie pełnią tutaj byli koszykarze i analitycy z ESPN. Zamiast nich mamy choćby szefową obsady opery mydlanej wyrażającą swoje zdanie na temat największych parkietowych symulantów, magików analizujących zaskakujące techniki dryblingu Chrisa Paula czy kartografów skupiających się na zabójczo skutecznych rzutach za trzy Stephena Curry’ego.
Autor zabiera nas w nietypową podróż po pięknej historii koszykówki. Książka „Oglądaj koszykówkę jak geniusz” rozkłada tę grę na czynniki pierwsze – tylko po to, żeby poskładać je na nowo. Ta książka sprawi, że najbardziej zagorzali fani koszykówki zostaną zachęceni do ponownego przemyślenia najbardziej oklepanych teorii związanych z rozwojem gry.
Fragment „Oglądaj koszykówkę jak geniusz”:
„W 2006 roku NBA przedstawiła nową, ulepszoną oficjalną piłkę stworzoną z syntetycznych materiałów. Spalding (firma spadkobierca kontynuująca dzieło starego kumpla Naismitha) obiecał, że dzięki mikrofibrze Cross Traxxion łatwiej będzie kontrolować piłkę. Nie żartowali. „Ta piłka rozszarpuje mi palce”, mówił rozgrywający Phoenix Suns, Steve Nash. Na dowód pokazywał opatrunki na dłoniach. Strzelec wyborowy Ray Allen ratował się obfitym wykorzystaniem płynów nawilżających. „Pękają mi skóra na palcach i paznokcie”, mówił dziennikarzom. Liga postanowiła wycofać tę piłkę po dwóch miesiącach głośnych protestów graczy, lecz pewien element związany z jej wprowadzeniem się przyjął.
Podczas meczów przedsezonowych rozgrywający Chris Paul (grający wówczas dla New Orleans Hornets) zauważył, że może wykorzystać właściwości nowej piłki w dość dziwny sposób. „Mogłem wypuścić ją daleko przed siebie, a ona i tak do mnie wracała”, mówił później. Początkowo wyglądało to niczym podanie kozłem, lecz chwilę potem piłka wracała do Paula, dzięki czemu mógł kontynuować drybling. Obrońcy usiłowali przechwycić rzekome podanie, lecz gdy wykonali ruch, piłka była ponownie w posiadaniu Paula. „Nie jestem w stanie robić wsadów ponad obrońcami – wyjaśniał mierzący 185 centymetrów Paul – więc muszę sobie radzić za pomocą trików takich jak ten”.
Zagranie chwilowo zniknęło, gdy liga zrezygnowała z syntetycznej piłki, lecz Paul wciąż ćwiczył i nauczył się wykonywać drybling zwany „jojo” powracającą do łask starszą piłką używaną w NBA. Inni gracze także, z różnym efektem, poszerzali repertuar swoich zagrywek o tę sztuczkę. „Zdałem sobie sprawę, jakie to trudne – powiedział Damian Lillard z Portland Trail Blazers – więc pomyślałem: »Nawet nie zamierzam tracić na to czasu«”.
Gdy wykona się go zręcznie, drybling jojo potrafi zmylić nawet najsolidniejszego obrońcę. Ale czy możemy go nazwać magią? Zadałem to pytanie Joemu Ponowi, właścicielowi Misdirections Magic Shop, który znajduje się w Sunset District w San Francisco. W środowisku magików Pon jest uznawany za kogoś w rodzaju Mistrza Jedi. Magicy z całego świata – zarówno zawodowcy, jak i amatorzy – podróżują do Kalifornii, by zasięgnąć jego rady, a ściany w jego sklepie obwieszone są zdjęciami właściciela z najsławniejszymi iluzjonistami. Gdy go odwiedzam, pomaga akurat facetowi, który przedstawia się jako Magik z Doliny Krzemowej, dopracować pewien trik, wymagający wykorzystania wielu kart. Jestem drugi w kolejce, za pewnym Francuzem palącym cierpliwie e-papierosa.
– Otwórz oczy! – mówi energicznie Magik z Doliny Krzemowej. – Jedna z kart zniknęła!
– Niee – mamrocze Pon. – Nic nie mów. Powinna sama odkryć, że nie ma karty.
– A co, jeśli ktoś z publiczności coś powie?
Pon odgania mnie i Francuza od lady, by mógł udzielić rady w bardziej intymnych warunkach. Mężczyźni szepczą coś do siebie, lecz w pewnym momencie Magik z Doliny Krzemowej sztywnieje. Stwierdza:
– Nie chcę ich okłamywać.
To będzie długa lekcja.
Sklep jest mały i znajduje się w nim sporo rupieci. Pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy jest towar przeznaczony dla turystów. Bardziej nadaje się do głupich dowcipów niż do magii. Proszek wywołujący pierdzenie, wybuchające piłeczki golfowe czy tryskające wodą przypinki do klapy marynarki ustawiono na przedzie i wzdłuż ściany, dzięki czemu są doskonale widoczne. (Przez dłuższy czas przyglądam się przedmiotom z tej sekcji). W szklanych gablotkach znajdują się zestawy magika i sporo elementów wyposażenia niezbędnych w tym zawodzie – talie kart, dziwne monety, pierścienie ze stali nierdzewnej. Wszystko to leży bez ładu i składu na aksamitnej powierzchni.
Za ladą, w części oddzielonej od cywilów, Pon trzyma najcenniejszy towar. Na półkach spoczywają kule i klejnoty, a pokrywający je kurz jedynie dodaje im tajemniczości. Ze skrzyni wielkości człowieka wystaje piła elektryczna, wtyczka od niej znajduje się zaś niebezpiecznie blisko gniazdka. Jednak większość asortymentu stanowią książki, ustawione grzbietem do środka. Nie mam pojęcia, jak Pon je odróżnia.
Magik z Doliny Krzemowej kończy kolejną sztuczkę. Pon szuka wzrokiem pociągającego dymka Francuza, lecz ten postanowił wyjść na zewnątrz, więc to mnie zaprasza do lady.
Pon to fan koszykówki, ale mówi, że nigdy wcześniej nie słyszał o dryblingu jojo. Pokazuję mu na swoim telefonie filmik, na którym widać, jak Paul wykonuje go w trakcie meczu. Pon śmieje się i prosi, bym puścił to jeszcze raz. Z pewnością wygląda w dechę, ale czy to magiczna sztuczka?
„Nie – odpowiada. – Ja bym to nazwał elementem techniki. W koszykówce chodzi o to, jak przedostać się z jednej strony boiska na drugą. Jak obejść obrońcę? Wykorzystać zwód? A może dryblować między nogami? To po prostu jedna z możliwych do wykorzystania technik”.
Pon znał doktora Roberta Albo, który przez niemal 40 lat był lekarzem Golden State Warriors. Albo posiadał także największą na świecie kolekcję magicznych przedmiotów, a gdy zmarł w 2011 roku, jej większość sprzedano Davidowi Copperfieldowi. Albo był wyróżniającym się koszykarzem w drużynie Uniwersytetu Kalifornijskiego, choć na parkiecie nie stosował żadnych sztuczek. Był twardym silnym skrzydłowym, a jego głównym wkładem w grę drużyny były zbiórki i solidna praca. „Magikiem też nie był zbyt dobrym – dodaje Pon. – Ale kochał magię”.
„W magii nie ma żadnych sekretów – mówił Albo w 1986 roku w rozmowie z »San Francisco Examiner«. – Wszystko, co dzisiaj można obserwować w magii, jest jedynie pewną adaptacją starych zasad”. To samo dotyczy koszykówki. Drybling jojo Paula to unowocześnienie zagrania znanego jako Shammgod – ruchu, w którym zawodnik drybluje zdecydowanie do przodu, a następnie cofa piłkę przeciwną ręką i płynnie przechodzi do crossovera. Nazwano go od jego wynalazcy, legendarnego nowojorskiego koszykarza ulicznego Goda Shammgoda. Choć rozegrał on w NBA zaledwie 20 spotkań, czołowi koszykarze wciąż wykorzystują jego zwód, by oszukać przeciwników i zachwycić publiczność.