Czasami zapominamy, jak wielkim koszykarzem był Tracy McGrady. Legenda ligowych parkietów nie doczekała się uznania, na jakie zasłużyła. Złożyło się na to wiele czynników. Jednak ten występ był doprawdy spektakularny. Odsłonił wszystko co McGrady miał najlepsze.
Orlando Magic sezonu 2003/2004 byli sporym rozczarowaniem. Kibice nie byli zachwyceni tym, jak prezentował się zespół z Florydy. Jednak 10 marca w ich kierunku skierował się wzrok całej sportowej Ameryki. Wszystko za sprawą znakomitego indywidualnego popisu Tracy’ego McGrady’ego. Skończył mecz z dorobkiem 62 punktów, a to oznaczało, że po raz pierwszy od czterech lat ktoś przekroczył w NBA barierę 60 oczek.
Tej nocy do Orlando przyjechali Washington Wizards. Nie mieli pojęcia, co na nich wkrótce spadnie. Magic ostatecznie wygrali ten mecz 108:99. Na McGrady’eg nie było skutecznej obrony, robił wszystko, co tylko chciał. Trafił 20 z 37 prób z gry, w tym 5/14 z dystansu i 17/26 z linii rzutów wolnych. Gdyby pozostał nieco bardziej skoncentrowany na linii rzutów wolnych, mógł dobić nawet do 70-tki. Z pewnością jednak swoją rolę odegrało zmęczenie.
Dołożył do tego 10 zbiórek i 5 asyst. – Moi koledzy prosili mnie o 60, potem o 70. Gdybym trafił te rzuty wolne to bym do tego dobił – mówił wówczas Tracy. – To był frustrujący sezon, więc cieszę się z tej małej dawki motywacji – dodał. Magic wygrali wówczas zaledwie 21 meczów. Rozczarowujący rozgrywki po play-offach 2003, w których prawie pokonali jedynkę – Detroit Pistons – w pierwszej rundzie.
Follow @mkajzerek
Follow @PROBASKET