Chociaż w najlepszej koszykarskiej lidze świata spędził raptem osiem sezonów, czterokrotnie uczestniczył w Meczach Gwiazd, a trzykrotnie nie miał sobie równych pod względem przechwytów. Ostatecznie – z powodów pozasportowych – jego kariera nie potoczyła się tak, jak mogła, co nie zmienia faktu, że za najlepszych czasów można było go zaliczać do grona gwiazd ligi. Michael (bądź Micheal – w 1983 oficjalnie zmienił imię) Ray Richardson zmarł we wtorek w Lawton, w stanie Oklahoma. Miał 70 lat.
Informację tę oficjalnie potwierdził John Zelbst, bliski przyjaciel i jednocześnie prawnik emerytowanego koszykarza. Najgorszy możliwy scenariusz ziścił się niedługo po tym, jak Michael Ray Richardson poznał przykrą diagnozę – miał raka prostaty.
– Świat koszykówki i wszyscy, którzy mieli kontakt z Michaelem, stracili wspaniałego sportowca. Żył pełnią życia. Pokonał niewiarygodne przeciwności, by dojść tam, dokąd doszedł. Jest przykładem człowieka, który potrafił się podnieść i nadać swojemu życiu sens. Moim zdaniem to najlepszy zawodnik NBA, który nigdy nie trafił do Galerii Sław. Niesamowity zawodnik, człowiek i głowa rodziny – powiedział Zelbst, cytowany przez Marca J. Spearsa z Andscape.
„Sugar”, jak go nazywano, dołączył do NBA w 1978 roku, gdy New York Knicks wybrali go z numerem czwartym w drafcie. O tym, jaką renomą już wówczas cieszył się zawodnik uniwersytetu Montana może świadczyć fakt, że… został wybrany wcześniej niż późniejsza legenda Boston Celtics, Larry Bird (szósty gracz naboru). W zamierzeniu miał być „nowym Waltem Frazierem” i poprowadzić drużynę do kolejnych tytułów mistrzowskich.
Czy sprostał oczekiwaniom? Nie do końca, ale trudno też mu coś więcej zarzucić. Już w swoim drugim sezonie w NBA został trzecim graczem w historii – po zmarłym w marcu Slicku Wattsie i Donie Buse – który przewodził lidze jednocześnie w asystach (10,2) i przechwytach (3,2), przy okazji ustanawiając nowe rekordy organizacji. W tej samej kampanii zapisał na swoje konto również 18 triple-double i wkrótce stał się regularnym uczestnikiem Meczów Gwiazd.
Problem w tym, że jego dobra gra nie przyniosła za sobą sukcesów drużynowych. Z Richardsonem w składzie Knicks tylko raz zagrali w fazie play-off – w sezonie 1980-81 – jednak już w pierwszej rundzie przegrali 0-2 z Chicago Bulls z Reggiem Theusem w składzie. Potem nie udało się powtórzyć już nawet tego.
Na początku rozgrywek 1982-82 Michael został wymieniony do Golden State Warriors w zamian za Bernarda Kinga i wybór w piątej rundzie draftu. W San Francisco nie potrafił jednak rozwinąć skrzydeł – rozegrał tylko 33 mecze, w których notował średnio 12,5 punktu, 4,4 zbiórki, 7,4 asysty i 3,1 przechwytu – i ponownie zmienił otoczenie, przechodząc do New Jersey Nets w ramach wymiany za Sleepy’ego Floyda i Mickeya Johnsona.
W nowym zespole „Sugar” jakby odżył. Dość powiedzieć, że w pierwszej rundzie fazy play-off sezonu 1983-84 wraz z kolegami odprawił z kwitkiem aktualnych obrońców tytułu, Philadelphia 76ers, samemu kończąc decydujące, piąte starcie z dorobkiem 24 punktów i aż sześciu przechwytów. Niestety, w kolejnej fazie Nets nie sprostali późniejszym finalistom Wschodu, Milwaukee Bucks.
Nie zmienia to faktu, że Richardson prezentował się z jak najlepszej strony, po trzech latach przerwy znów zaliczając występ w Meczu Gwiazd i otrzymując nagrodę NBA Comeback Player of the Year (dziś już nieistniejące trofeum dla zawodnika, który zaliczył największy postęp w grze po powrocie, pierwowzór nagrody dla Most Improved Player), zwykle przyznawaną dla wracających po kontuzji. W tym przypadku chodziło o coś innego, ale o tym później. Najpierw oddajmy głos pamiętającym go z ligowych parkietów.
– Jako zawodnik miał wszystko – żadnych słabych stron w swojej grze. Spośród wszystkich graczy to właśnie on sprawiał mi najwięcej problemów na parkiecie. Był wyższy, ale równie szybki i potrafił rzucać zarówno z dystansu, jak i półdystansu. Jego gra tyłem do kosza była na najwyższym poziomie. W ofensywie miał pełny repertuar – chwalił dawnego rywala były rozgrywający Detroit Pistons, Isiah Thomas.
– Kiedy grał w NBA, najlepszym obrońcą był Magic [Johnson], a zaraz po nim Sugar – dodał mistrz NBA z 1984 roku, Quinn Buckner.
30 października 1985, w wygranym 147:138 meczu z Indiana Pacers, Michael był bliski osiągnięcia quadruple-double. Zapisał wówczas na swoje konto 38 punktów, 11 zbiórek i 11 asyst, ale do szczęścia zabrakło mu jednego przechwytu (miał ich dziewięć). Wydawało się, że przed 30-letnim koszykarzem jest jeszcze co najmniej kilka lat gry na najwyższym możliwym poziomie. Los chciał jednak inaczej.
Niespełna cztery miesiące później został zawieszony przez komisarza ligi, Davida Sterna. Powód? Trzeci – w ciągu zaledwie trzech sezonów – pozytywny wynik testu na obecność kokainy w organizmie (z powodu odwyku w sezonie 1983-84 zaliczył tylko 48 występów). Wprawdzie w 1988 roku dostał możliwość powrotu, ale nie od razu się na to zdecydował. W 1991, gdy liczył na kolejną szansę, znów nie przeszedł testów. Dwukrotnie. Jego kariera w najlepszej koszykarskiej lidze świata stanęła na ośmiu sezonach i 556 meczach, w których notował średnio 14,8 punktu, 5,5 zbiórki, 7 asyst i 2,6 przechwytu.
Rzecz jasna, „Sugar” próbował się odwoływać od tej decyzji. Jako argument podał podwójne standardy panujące w lidze, która zezwoliła na grę mającemu problemy z alkoholem Chrisowi Mullinowi, a jemu się dostało dlatego, że jest Afroamerykaninem. Głośna wówczas sprawa po latach doczekała się nawet przeniesienia na ekran. W 2000 roku TNT Network wypuściło film pod tytułem „Whatever Happened to Micheal Ray?” („Co się stało z Michealem Rayem?”), którego narratorem był Chris Rock.
Wspomniane wyżej pretensje nie znaczą jednak, że Michael w ogóle dał sobie spokój z koszykówką. Na początku grał w pomniejszych ligach amerykańskich, by wreszcie wyjechać do Europy. Widziano go w różnych klubach we Włoszech (w sezonie 1989-90 z Virtusem Bologna sięgnął po Europejski Puchar Zdobywców Pucharów, późniejszy Puchar Saporty), Francji, a nawet Chorwacji. Zawiesił buty na kołku dopiero w 2002 roku, gdy miał już 47 lat. W kolejnych latach pracował też jako trener, dwukrotnie zdobywając koszykarskie mistrzostwo Kanady z ekipą London Lightning. Nigdy jednak nie ukrywał, że przymusowe odejście z NBA było jedną z najmroczniejszych chwil w jego życiu.
– Najmroczniejszym dniem w moim życiu był ten, kiedy jakiś facet z NBA spotkał mnie na lotnisku i powiedział, że zostałem wydalony z ligi. Nigdy nie zapomnę tej chwili. Czekali na mnie w Newark. Gdy tylko wysiadłem z samolotu, od razu wiedziałem, o co chodzi. Potem wróciłem do domu i przez kilka dni ciągle brałem. A potem oprzytomniałem. Sam się w to wpakowałem – sam muszę się z tego wyciągnąć – wspominał w maju bieżącego roku.
Czy jednak po odejściu z NBA i zakończeniu kariery zawodniczej rzeczywiście nie miał już problemów natury pozasportowej? Nie do końca. Na przykład w marcu 2007 roku, gdy był trenerem grającego w CBA (Continental Basketball Association) Albany Patroons, został zawieszony na resztę rozgrywek za antysemickie i homofobiczne komentarze, jakich udzielił w wywiadzie dla „Albany Times Union”. Na tym konsekwencje się jednak skończyły. Być może również dlatego, że wsparcie dla byłego koszykarza ogłaszali między innymi Peter Vecsey (legendarny dziennikarz sportowy) i… komisarz Stern.
W późniejszych latach Richardson mieszkał w Lawton w stanie Oklahoma. Wraz ze swoim wieloletnim przyjacielem i byłym kolegą z drużyny, Otisem Birdsongiem, organizował obozy koszykarskie dla młodzieży. Pracował także w firmie finansowej, a razem z żoną, Kimberly, prowadził także salon kosmetyczny. Co ciekawe, jeden z jego synów wybrał innego rodzaju dyscyplinę. 23-letni Amir Richardson to piłkarz włoskiej Fiorentiny i reprezentant Maroka, z którym w ubiegłym roku wywalczył brąz na paryskich igrzyskach olimpijskich.
Można się zastanawiać, czy gdyby nie narkotyki, kariera Michaela Raya Richardsona byłaby jeszcze bardziej obfita w sukcesy, może nawet drużynowe? Tego już się nie dowiemy. W każdym razie sam zainteresowany jeszcze w kwietniu, gdy skończył 70 lat, nazwał to „błogosławieństwem.”
– Wciąż tu jestem, mimo wszystkiego, przez co przeszedłem. Dziękowałem wszystkim za przyjście. To była niespodzianka. Wszyscy moi przyjaciele cieszyli się, że mnie widzą, bo nie spotykaliśmy się od dziesięciu lat. Dobrze było znów zobaczyć przyjaciół, bo co roku kogoś tracisz – mówił wówczas. Czyżby coś przeczuwał?
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!










