Tegoroczny sezon NBA rozpoczął się z wysokiego „C”. Pierwszy tydzień rozgrywek dostarczył wielu emocjonujących starć i niesamowitych, indywidualnych występów. Ligowe gwiazdy, takie jak Victor Wembanyama czy Tyrese Maxey są w życiowej formie i prowadzą swoje drużyny do sukcesów, jednak to nie on królują w statystyce, która (przynajmniej w teorii) ma odzwierciedlać wpływ zawodnika na grę zespołu. Mowa o popularnym wskaźniku plus/minus, lider w tej kategorii naprawdę szokuje!
Wskaźnik plus/minus, to jedno z bardziej intrygujących i często dyskutowanych narzędzi statystycznych w NBA. Pokazuje ono, jak drużyna radzi sobie, gdy dany zawodnik przebywa na parkiecie, czyli ile punktów więcej lub mniej zdobywa jego zespół w tym czasie w porównaniu z rywalem. Innymi słowy, jeśli drużyna osiąga przewagę o dziesięć punktów w trakcie obecności danego gracza na boisku, to jego wskaźnik wynosi +10, ale jeśli traci dziesięć, to ma on -10.
Na pozór to prosta miara wpływu zawodnika na wynik, ale w praktyce jest ona znacznie bardziej złożona. Plus/minus potrafi świetnie oddać ogólny kontekst meczowy, pokazując, jak dobrze dana piątka funkcjonuje jako całość, a nie tylko jak indywidualnie wypadają jej członkowie. Z drugiej strony, statystyka ta bywa zdradliwa, szczególnie w krótszych fragmentach gry. Zawodnik może znaleźć się na parkiecie w momencie, gdy jego drużyna przeżywa przestój, mimo że sam wykonuje swoje zadania bez zarzutu. Wtedy jego wskaźnik spada, choć niekoniecznie odzwierciedla to jego realny wpływ na wydarzenia. W koszykówce, gdzie każda akcja jest współzależna od decyzji i błędów pozostałych czterech graczy, liczby potrafią niekiedy opowiedzieć tylko część historii.
W sumarycznej tabeli wszech czasów pierwszą lokatę zajmuje Tim Duncan z wynikiem niemal dziewięciu tysięcy punktów „na plusie”, drugim w tej kategorii jest sam Król – Lebron James. Jak przedstawiała się statystyka plus/minus w poprzednim sezonie? Pierwsza pozycja należała do Shaia Gilgeous-Alexandra, aktualnego MVP ligi, druga zaś do jego największego konkurenta w wyścigu po tę statuetkę – Nikoli Jokicia. Kierując się tą logiką, można wnioskować, że również po pierwszym tygodniu rozgrywek któraś z gwiazd powinna plasować się na szczycie tej listy. Nic bardziej mylnego!
Rozgrywający niesamowity początek sezonu Victor Wembanyama plasuje się na trzecim miejscu z wynikiem +67. Przed Francuzem znajduje się jego klubowy kolega Devin Vassell (+79), ale pierwsze miejsca bezkonkurencyjne należy do Jaime Jaqueza Jr. z Miami Heat, który po czterech rozegranych meczach może pochwalić się imponującym wynikiem +103.
Skąd taki wynik w przypadku gracza, który uznawany jest za ligowego przeciętniaka? Czy jest to jedna z wyżej przytoczonych sytuacji, kiedy zawodnik po prostu przebywa na parkiecie w odpowiednim momencie? Możliwe, że w pewnym stopniu tak, jednak trudno nie zauważyć, że Jaquez wnosi sporo jakości do drużyny Erika Spoelstry. Skrzydłowy dostał od trenera zielone światło na indywidualną grę, dzięki czemu Jaime częściej atakuje strefę pomalowaną, już nie tylko ścinając pod kosz, ale także z piłką w rękach. Jest również jednym z tych graczy, który regularnie karci rywali w kontrataku, nie tylko punktując, ale też napędzając grę podaniami. Pełnię możliwości reprezentanta Meksyku można było zobaczyć dzisiejszej nocy, kiedy podczas wygranego starcia z Charlotte Hornets (144:117) zaaplikował rywalom 28 punktów, zebrał z tablic cztery piłki i rozdał pięć asyst.
Na tym nie kończą się jednak zalety Jaime, ponieważ 24-latek prezentuje się równie dobrze po bronionej stronie parkietu, co ilustruje jego defensive rating – 89,2 stracone punkty na 100 posiadań, nawiasem mówiąc jest to najlepszy wynik w NBA. Aktualnie zdobywa średnio: 18,8 punktu, 6,3 zbiórki, 4,3 asysty oraz 1,3 przechwytu na mecz, spędzając na parkiecie 28 minut. Imponująca jest także skuteczność skrzydłowego Heat, wynosi aż 69% celnych rzutów z gry.
Biorąc pod uwagę przytoczone statystyki, Jaquez jawi się jako dość unikatowy two-way player (solidny zawodnik zarówno w ofensywie, jak i defensywie). Trener Spoelstra najwidoczniej dostrzegł w nim te elementy i postawił na meksykańskiego skrzydłowego w obliczu kontuzji Tylera Herro. Wiadome jest, że gdy gwiazdor Heat wróci do gry, to Jaime z automatu straci kilka kontaktów z piłką na mecz, jednak do tego czasu ma okazję, by budować swoją wartość, chociażby jako przyszły lider ławki rezerwowych. Najbliższa okazja, by oglądać Jaqueza Jr. w grze nadarzy się w nocy z piątku na sobotę o godzinie 1:30 czasu polskiego, kiedy zespół z Miami zmierzy się z San Antonio Spurs, jeszcze bez Jeremy’ego Sochana w składzie.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!










