Mimo, że obecny sezon w wykonaniu Detroit Pistons można w gruncie rzeczy uznać za udany, z pewnością jego końcówka pozostawiła spory niedosyt u podopiecznych J.B. Bickerstaffa. New York Knicks, którzy byli ich przeciwnikiem w pierwszej rundzie fazy play-off, byli uważani za zdecydowanego faworyta, a jednak jedna z największych pozytywnych niespodzianek rozgrywek 2024-25 potrafiła postawić się rywalom i nie zmienia tego nawet ostatecznie przegrana seria. Mimo tego, że to koszykarze z Wielkiego Jabłka wygrali ją 4-2, większość spotkań była na takim styku, jakiego nie widziano w NBA od lat.



Bohaterem decydującego, szóstego starcia była największa gwiazda New York Knicks, Jalen Brunson. 28-letni obrońca, niedawno wybrany najbardziej „clutch” zawodnikiem sezonu zasadniczego, wziął w posiadanie Little Ceasars Arena. Zwycięski mecz zakończył z imponującym dorobkiem 40 punktów, stawiając kropkę nad i na 4,3 sekundy przed końcem meczu, gdy drogę do kosza znalazł jego celny rzut zza łuku.

Akcja, w której Brunson brutalnie zezłomował skrzydłowego Detroit Pistons, Ausara Thompsona, by stworzyć sobie czystą pozycję i trafić za trzy, okazała się decydującą o losach meczu. Wprawdzie po przerwie na żądanie Tłoki próbowały jeszcze sklecić akcję ofensywną, jednak Malik Beasley, który swoimi trójkami siał popłoch w szeregach przyjezdnych, a już po meczu sam siebie określił „najlepszym strzelcem na świecie”, nie zdołał uchwycić podania od Cade’a Cunninghama i na tym się skończyło. Knicks wygrali 116:113, a całą serię 4-2.

Nie da się ukryć, że przynajmniej większość spotkań pomiędzy obiema ekipami była niezwykle zacięta, a wynik niejednokrotnie do ostatnich sekund był na ostrzu noża. Dość powiedzieć, że ostatnie cztery mecze tej pierwszorundowej serii rozstały roztrzygnięte różnicą zaledwie… dziewięciu punktów. Łącznie.

Decydujący, szósty mecz padł łupem Knicks, którzy byli lepsi od rywala o trzy punkty. Taką samą różnicą „oczek” zakończyło się rozgrywane we wtorek starcie, które przedłużyło nadzieje Pistons. Z kolei pojedynki numer trzy i cztery – oba rozgrywane w Detroit – padły łupem podopiecznych Toma Thibodeau, którzy zwyciężyli kolejno dwoma i jednym punktem.

Seria była tak wyrównana, że doprowadziła do sytuacji, której nie widziano w najlepszej lidze świata od ponad 40 lat. Według wyliczeń ekspertów z ESPN, był to dopiero drugi taki przypadek w historii play-offów NBA, w którym cztery kolejne mecze kończyły się różnicą co najwyżej trzech punktów.

W 1981 roku po tytuł mistrzowski sięgnęli Boston Celtics, którzy w finale pokonali Houston Rockets 4-2. Niewiele jednak brakowało, by ówczesne rozgrywki zakończyły się zgoła inaczej, bowiem Larry Bird i spółka w finale Konferencji Wschodniej przegrywali już 1-3 z Philadelphia 76ers i, chcąc marzyć o końcowym triumfie, musieli wygrać jeszcze trzykrotnie. Nie było to łatwe zadanie, ponieważ trzon ekipy z Miasta Braterskiej Miłości tworzyli tej klasy gracze, co Julius Erving, Maurice Cheeks czy Darryl Dawkins. Mecz, w którym objęli prowadzenie 3-1 wygrali 107:105, ale potem górą byli już wyłącznie koszykarze z Massachussets.

Również w tamtym przypadku można było mówić o serii heroicznych występów i niezwykle zaciętych końcówek. Na przykład w piątym meczu Celtics na niespełna dwie minuty przed końcem przegrywali 103:109, ale dzięki kluczowym akcjom Cedrica Maxwella i Tiny’ego Archibalda zdołali odwrócić wynik (111:109).

W kolejnym starciu Sixers prowadzili już różnicą 17 punktów, lecz podopieczni Billa Fitcha znów pokazali, że tanio skóry nie sprzedadzą. W samej końcówce kluczowy rzut trafił Robert Parish, a próba Andrew Toneya została zablokowana przez Kevina McHale’a, co pozwoliło Bostonowi wygrać 100:98 i wyrównać stan serii.

Wreszcie w decydującym, siódmym pojedynku na 4,5 minuty przed końcem gracze z Filadelfii prowadzili siedmioma „oczkami”, jednak sygnał do boju dał tym razem sam Bird, który na minutę przed końcem trafił decydujący rzut, wyprowadzając swój zespół na prowadzenie. Nie oddali go już do końca, ostatecznie triumfując 91:90.

Tak jak wtedy 76ers, tak teraz Pistons równie dobrze, przy odrobinie szczęścia, mogli rozstrzygnąć serię na swoją korzyść. Los chciał jednak inaczej. To Knicks grają dalej, chociaż na pewno to zwycięstwo kosztowało ich wiele krwi, potu i łez. W dodatku w pewnym sensie historia może zatoczyć koło, powiem następnym przeciwnikiem Brunsona i spółki będą… Celtics. Trudno przypuszczać, byśmy drugą rundę z rzędu mieli do czynienia z tak wyrównanym widowiskiem, ale… kto wie?

Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!


Wspieraj PROBASKET

  • Robiąc zakupy wybierz oficjalny sklep adidas.pl
  • Albo sprawdź ofertę oficjalnego sklep Nike
  • Zarejestruj się i znajdź świetne promocje w sklepie Lounge by Zalando
  • Planujesz zakup NBA League Pass? Wybierz nasz link
  • Zobacz czy oficjalny sklep New Balance nie będzie miał dla Ciebie dobrej oferty
  • Jadąc na wakacje sprawdź ofertę polskich linii lotniczych LOT
  • Lub znajdź hotel za połowę ceny dzięki wyszukiwarce Triverna



  • Subscribe
    Powiadom o
    guest
    6 komentarzy
    najstarszy
    najnowszy oceniany
    Inline Feedbacks
    View all comments