Jeremy Lin przeżył minionego lata prawdziwą koszykarską sinusoidę. Jeszcze w czerwcu rozgrywający świętował zdobycie z Toronto Raptors pierwszego mistrzowskiego tytułu w karierze, aby przez kilka następnych tygodni nie otrzymać żadnej oferty od zespołu NBA. Lin nie ukrywał swojego rozgoryczenia tym faktem, że musiał szukać pracodawcy w innym miejscu.
Wiele się wydarzył w NBA w przeciągu kilku ostatnich miesięcy, a Lin najzwyczajniej w świecie nie był atrakcyjną opcją dla żadnego z menedżerów. Nie jest to już może zawodnik, który może z powodzeniem stanowić o sile zespołu, ale w dalszym ciągu mógłby sporo pomóc wchodząc z ławki. 32-latek zadebiutował niedawno w barwach Beijing Ducks, rzucając 40 punktów i pokazując tym samym, że powinien dostać w NBA jeszcze jedną szansę.
Jeremy Lin has 40 points and 6 rebounds in his debut for Beijing Shougang, yet not enough for his team to overcome Zhejiang in a pre-season game pic.twitter.com/2plpWdXWdN
— Xinhua Sports (@XHSports) October 11, 2019
Jest to tylko mecz przedsezonowy, ale takie osiągnięcie z pewnością robi wrażenie. Lin w trakcie swojej kariery w NBA pokazał, że potrafi być solidną opcją na jedynce. Świetnie radzi sobie w pick-and-rollu, potrafi dynamicznie wejść pod kosz, jak i postraszyć rzutem zza łuku. Te umiejętności pozwoliły mu podpisać w 2016 roku 3-letni kontrakt z Brooklyn Nets warty 38 mln dolarów.
Oczywiście zawodnik jest bardzo daleko od szczytowej formy, dzięki której dorobił się ksywki Linsanity, ale w lidze jest kilka klubów, mogących skorzystać na zatrudnieniu rozgrywajacego. Liga zna przypadki zawodników, którzy po zrobieniu dobrego wrażenia zagranicą, dostawali ponowną szansę w NBA. Takim przykładem może być Michael Beasley, były drugi wybór draftu, który zrobił imponującą karierę w Chinach.
Jeśli Lin utrzyma poziom z debiutu przez cały sezon, menedżerowie NBA powinni dać mu kolejną okazję.
Wyniki NBA: Dobry występ Roziera, Lakers bez gwiazd ograli Warriors