Absencja Stevena Adamsa była w ubiegłym sezonie jednym z głównych powodów nieudanej kampanii w wykonaniu Memphis Grizzlies. Nowozelandzki podkoszowy z powodu poważnej kontuzji mógł wrócić do gry dopiero po 645 dniach, zresztą już w nowym otoczeniu, ponieważ w międzyczasie został oddany w wymianie do Houston Rockets. Popularny Aquaman od początku nie zamierza udawać, że ktoś inny może rządzić w strefie podkoszowej, gdy on jest w pełni sił.
31-latek zdecydowanie zmężniał od momentu dołączenia do najlepszej ligi świata. Latem w jednym z tekstów na naszych łamach mogliście przeczytać, jak dopiero wchodzący do ligi Steven Adams czuł taki respekt przed doświadczonym Kevinem Garnettem, że… by uniknąć trash talku udawał, że nie mówi po angielsku. Najciekawsze, że sławny The Big Ticket dał się nabrać na tę marnej jakości wkrętkę, zaś młodzian z Krainy Kiwi nie został stłamszony już na samym starcie, co pomogło mu zbudować pewność siebie.
Dziś nowy środkowy Houston Rockets jest powszechnie uznawany za najsilniejszego koszykarza całej NBA. Na własnej skórze przekonać mógł się o tym choćby Victor Wembanyama, który nie miał jeszcze przyjemności mierzyć się akurat z tym rywalem. W trzeciej kwarcie rozgrywanego w nocy z poniedziałku na wtorek polskiego czasu meczu gwiazdor San Antonio Spurs próbował zablokować Adamsa, ale na dobrych chęciach się skończyło. Olbrzym z Francji został bez większych problemów przestawiony pod koszem przez swojego vis-a-vis.
Gdyby to był pojedynek bokserski, Nowozelandczyk zostałby uznany zwycięzcą przez nokaut. Wprawdzie do aż takich rękoczynów nie doszło, ale może dlatego, że Wemby nie był w stanie utrzymać pozycji, a i sam Aquaman zdecydowanie daleki był od używania swojej pełnej siły. Tak czy inaczej, to mogła być jedna z najłatwiejszych ofensywnych zbiórek w jego karierze. Czy można się dziwić? O wiele bardziej doświadczeni zawodnicy od środkowego Ostróg przez lata mieli problemy z zablokowaniem Adamsa. Jego średnia piłek zebranych w ataku od momentu dołączenia do ligi oscyluje w granicach 3,7 co daje mu wysokie, ósme miejsce w tabeli wszech czasów.
Dla 31-latka był to pierwszy występ od – bagatela – 22 stycznia ubiegłego roku. Wprawdzie pod tym względem do Lonzo Balla jeszcze mu sporo brakuje, ale 645 dni to i tak nazbyt długi okres rozbratu, po którym nie wiadomo było, czego można się po rekonwalescencie spodziewać. Kontuzja więzadła krzyżowego tylnego to nie przelewki, a pamiętajmy również, że i w trwającym już sezonie Steven nie był od razu gotowy do powrotu ze względu na lekki uraz łydki. Na szczęście najgorsze już chyba za nim. W swoim debiucie w barwach Rockets spędził na parkiecie jeszcze niespełna kwadrans, zapisując na swoje konto sześć punktów i trzy zbiórki, ale można się spodziewać, że to dopiero początek. Także dla jego „pojedynków” z Wembanyamą.
– W ofensywie sprawiał nieco problemów. To oczywiście bardzo silny facet, którego przy zbiórkach właściwie nie da się przestawić. Zwyczajnie trzeba być od niego szybszym. Po prostu solidny gracz, typowy Steven Adams – pochwalił swojego oponenta w pomeczowym wywiadzie podkoszowy Spurs. Ciekawe tylko, czy zdoła wprowadzić swój pomysł w życie. W tym sezonie regularnym obu wysokich czekają jeszcze dwa starcia, a najbliższe już 6 listopada. O ile, rzecz jasna, nic złego – odpukać – się po drodze nie wydarzy.
Możliwe zresztą, że Nowozelandczyk po drodze zdążył sobie nagrabić u jeszcze jednego reprezentanta Francji. W swoim stylu żartobliwie skomentował na Instagramie wypowiedź trenera Boston Celtics Joego Mazzulli, mówiącego, że władze NBA powinny zezwolić na bitki między graczami, jak to ma miejsce choćby w hokejowej lidze NHL. Adams napisał, że jeśli ktoś mu zapłaci 20 dolarów, uderzy Rudy’ego Goberta prosto w nos. Moderatorzy popularnego portalu raczej nie docenili poczucia humoru koszykarza i komentarz szybko został usunięty. Wydaje się jednak, że ze względu na obopólną sympatię sprawa raczej rozejdzie się po kościach.
Na koniec warto wspomnieć, że starcie z Victorem nie było jedynym interesującym momentem z udziałem Adamsa w meczu ze Spurs. Siłę i moc Aquamana na własnej skórze mógł odczuć także Keldon Johnson.
Nie przegap najnowszych informacji ze świata NBA – obserwuj PROBASKET na Google News.