Jednym z największych – dosłownie i w przenośni – nieobecnych rozpoczętego właśnie EuroBasketu jest z pewnością Victor Wembanyama. Trudno się jednak dziwić absencji podkoszowego San Antonio Spurs, który w minionym sezonie mierzył się z dość poważnymi problemami zdrowotnymi i – chociaż na pewno chętnie dołączyłby do kolegów z reprezentacji Francji – w porozumieniu z klubem zdecydował się odpuścić europejski czempionat, by być w pełni gotowym do zbliżającej się ligowej kampanii. Chyba wszyscy spodziewają się, że 21-latek zdominuje sezon 2025-26, ale wielu może nie pamiętać, że najlepsza liga świata widziała już podobny przypadek.



Na długo przed tym, nim do NBA zawitały „jednorożce” w postaci Kristapsa Porzingisa czy właśnie Victora Wembanyamy, koszykarski świat poznał Ralpha Sampsona. Mierzący 224 centymetry wzrostu środkowy był kimś z zupełnie innej bajki. Chociaż solidnie grał tyłem do kosza, na tym nie kończyły się jego umiejętności. Wychowanek Virginia Cavaliers potrafił właściwie wszystko – także to, co zwykle było domeną rozgrywających czy niskich skrzydłowych.

Dzięki swoim gabarytom i zwinności koszykarz wybrany z „jedynką” draftu w 1983 roku przez Houston Rockets miał zrewolucjonizować pozycję centra, jak to robili przed nim legendarni Wilt Chamberlain czy Bill Russell. Już jako pierwszoroczniak Ralph notował średnio 21 punktów i 11,1 zbiórki na mecz, co zaowocowało występem w Meczu Gwiazd i nagrodą dla debiutanta roku w NBA.

Gdy w kolejnym roku ekipa z Teksasu – ponownie wybierając jako pierwsza – zdecydowała się na Hakeema Olajuwona, początkowo spotkała się z krytyką. Wielu obserwatorów było zdania, że dwóch tak do siebie podobnych środkowych nie będzie w stanie grać razem. Gdy jednak Sampson został przesunięty na pozycję numer cztery, wkrótce koszykarski świat zaczął mówić o „Twin Towers” („Bliźniaczych Wieżach”) z Houston.

Ta linia podkoszowa, gdy zapisze się w historii – kiedy już koszykarsko dorosną – może okazać się najlepiej zestawioną w jednej drużynie. Kiedykolwiek – twierdził ówczesny trener Dallas Mavericks, Dick Motta. Z kolei jeden z zawodników Rockets, John Lucas, skomentował zmianę pozycji swojego kolegi, mówiąc: On zrewolucjonizuje grę.

Los miał jednak inne plany. Wprawdzie w kolejnych latach Ralph jeszcze trzykrotnie brał udział w Meczach Gwiazd (w 1985 roku został nawet wybrany MVP spotkania), to w drugiej połowie lat 80. znać o sobie dały problemy zdrowotne, zwłaszcza z kolanami i plecami. Kontuzje sprawiły, że dynamika i mobilność wysokiego z Houston gwałtownie spadły, przez co ostatecznie nigdy w pełni nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań. Próbował się jeszcze odbudować, przechodząc kolejno do Golden State Warriors, Sacramento Kings czy Washington Bullets, jednak to już nie było to. Zawodnik, który rozegrał w najlepszej lidze świata 456 meczów, notując średnio 15,4 punktu, 8,8 zbiórki, 2,3 asysty i 1,6 bloku postanowił zawiesić buty na kołku w wieku zaledwie 31 lat.

Wydaje się, że wraz z pojawieniem się w NBA Wembanyamy, dla pamiętających lata 80. może to być klasyczny przykład deja vu. Niektórzy zawodnicy, którzy grali wraz z Sampsonem lub przeciwko niemu, już zresztą porównują młodego Francuza do starszego kolegi po fachu.

– Tak, on robi takie rzeczy, które tylko on potrafi wykonać, tak jak te szalone chwyty w trumnie czy efektowne alley-oopy. Ale muszę przyznać, że pewną wersję tego widziałem już wcześniej. Właśnie o to jednak chodzi w sporcie – oglądasz coś i próbujesz to udoskonalić. Tak zrobił Kobe [Bryant] starając się naśladować Michaela Jordana. W ten sposób ta gra dojrzewa i staje się coraz lepsza. Jestem pewien, że on nie widział w akcji Ralpha Sampsona, ale gdy na niego patrzę, myślę sobie: „Kurczę, to mi coś przypomina,” – stwierdził w ubiegłym roku Chris Mullin, który grał z Ralphem w Warriors w latach 1987-89.

Tymczasem, w obliczu masy komplementów spływających na Wemby’ego, Sampson chyba poczuł się wywołany do tablicy. W niedawnym wywiadzie z Tomerem Azarlym z ClutchPoints 65-latek dał do zrozumienia, że chociaż jest fanem talentu młodszego kolegi, to nie zgadza się z opinią, że liga nigdy wcześniej nie widziała kogoś podobnego.

Mogą sobie gadać. Ale wiesz, bez wątpienia mógłbym grać także w tej erze i pewnie dominowałbym jeszcze bardziej niż wtedy, w przeszłości. Mówią, że ja byłem pierwszym Wembym, a on jest drugim. Ale prawda jest taka, że to raczej ja jestem pierwszym Ralphem, a on drugim. Umiałem grać tyłem do kosza, prowadzić piłkę i rzucać z półdystansu. W mojej erze nie oddawało się wielu rzutów zza łuku, ale jestem przekonany, że z moim nastawieniem nawet dziś grałbym bardzo wymagająco i na absolutnie elitarnym poziomie. Z łatwością osiągałbym średnie na poziomie 30 punktów i 20 zbiórek. – powiedział członek Koszykarskiej Galerii Sław.

Nawet jeśli w tych słowach można doszukiwać się przesady, to nie da się ukryć, że Ralph Sampson miał wszystko, by stać się wielką gwiazdą NBA, porównywaną do Russella, Chamberlaina czy Kareema Abdul-Jabbara. Wszystko zaczęło się jednak psuć w marcu 1986 roku, gdy podczas meczu z Boston Celtics walczący o zbiórkę koszykarz wylądował na tyle niefortunnie, że doznał poważnego stłuczenia pleców i musiał opuścić trzy spotkania. Niektórzy twierdzą, że od tego dnia nigdy nie był już tym samym zawodnikiem.

Wprawdzie miał swój niebagatelny udział w tym, że Rockets dotarli do Finałów NBA, jednak tam nie poradzili sobie z prowadzonymi przez Larry’ego Birda Celtics. Wciąż jednak wydawało się, że przed Sampsonem, Olajuwonem i resztą świetlana przyszłość, jednak wówczas nikt nie zdawał sobie sprawy, że to ostatni sezon, w którym Ralph zagrał w pełni. Już w kolejnym roku doznał poważnego zerwania chrząstki w kolanie, przez co opuścił połowę kampanii i – z pewnością niepotrzebnie – przyspieszył rehabilitację, by wrócić do drużyny na fazę play-off.

– Powinienem być poza grą przez rok, ale wróciłem już po ośmiu tygodniach, bo chciałem grac w koszykówkę, w sport, który kocham… Prawdopodobnie była to pochopna decyzja, ale mieliśmy szansę na powrót do Finałów i chciałem tam być wraz z kolegami – wspominał po latach.

Być może gdyby nie przedwczesny powrót, Sampson nie musiałby obserwować z boku, jak w latach 90. Rockets zdobywają mistrzostwo dwa lata z rzędu. Zresztą, gdyby mógł wspierać Olajuwona w starciach z Chicago Bulls czy „Złymi Chłopcami” z Detroit Pistons, być może triumfów byłoby więcej. Tego się jednak nie dowiemy i możemy tylko mieć nadzieję, że pod tym względem kariera Wembanyamy będzie wyglądała inaczej.

Oczywiście, że nie każdego urazu da się uniknąć, ale Victor robi co może, by dbać o swoje ciało i kontrolować to, co w jego mocy. Wygląda na to, że problem z zakrzepami krwi, przez który musiał przedwcześnie przerwać swój drugi sezon w NBA został już zażegnany. Mimo to głównym zmartwieniem związanym z Wembym już chyba zawsze będzie jego budowa ciała, która czyni go wyjątkowo podatnym na kontuzje. Jeśli jednak utrzyma zdrowie, może osiągnąć to, co nie udało się jego poprzednikowi.

Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!


Wspieraj PROBASKET

  • Robiąc zakupy wybierz oficjalny sklep adidas.pl
  • Albo sprawdź ofertę oficjalnego sklep Nike
  • Zarejestruj się i znajdź świetne promocje w sklepie Lounge by Zalando
  • Planujesz zakup NBA League Pass? Wybierz nasz link
  • Zobacz czy oficjalny sklep New Balance nie będzie miał dla Ciebie dobrej oferty
  • Jadąc na wakacje sprawdź ofertę polskich linii lotniczych LOT
  • Lub znajdź hotel za połowę ceny dzięki wyszukiwarce Triverna

  • Subscribe
    Powiadom o
    guest
    0 komentarzy
    najstarszy
    najnowszy oceniany
    Inline Feedbacks
    View all comments