Obecny kształt Philadelphia 76ers to wynik kilku lat wyrzeczeń, trudnych decyzji, frustracji, które zaowocowały złożeniem układanki na przynajmniej kilka sezonów, dającej nadzieję na utrzymanie miejsca w czołówce ligi. Obecnie to także skutek wymian, w których poświęcono utalentowanych graczy, wysłanych do innych klubów w zamian za zawodników już ukształtowanych i gotowych dać sukcesy tu i teraz. Jednak nie wszyscy, którzy przeszli przez filadelfijski proces mogą dobrze wspominać pobyt w tej organizacji i z różnych przyczyn ich kariera stanęła w miejscu, bądź mocno wyhamowała.


Początek rewolucji

Kiedy w sezonie 2011/2012 zespół wszedł z ósmego miejsca do fazy play-off i przeszedł w niej I rundę wydawało się, że organizacja jest we właściwym miejscu i ma szanse na spokojny rozwój. Liderem był Andre Iguodala, wspierany przez Jrue Holiday’a i Lou Williamsa. W składzie ówczesnych 76ers byli jeszcze między innymi stosunkowo młodzi Evan Turner oraz Thaddeus Young, doświadczony Elton Brand (obecnie GM Sixers) oraz stawiający pierwsze kroki w NBA, 21-letni Nikola Vucević. W kolejnym sezonie nie było już Iguodali oraz Vucevicia, nie było też play-offów. Podjęto decyzję o gruntownej przebudowie, która mocno „przewietrzyła” szatnię 76ers. Zespół rozpoczął „tankowanie”, które miało przynieść jak najwięcej wysokich picków w kolejnych draftach i przynieść zastrzyk świeżej krwi, która zapewni nowe sukcesy. Z perspektywy czasu można stwierdzić, że w dużej mierze plan został zrealizowany, jednak nie brakuje także „ofiar” takiej strategii.

Sukces wymaga wyrzeczeń

Młodzi gracze często nienajlepiej znosili przegrywanie, ponadto zespół wielokrotnie odwlekał ich powroty na parkiet po kontuzjach, budząc przy tym sporo frustracji. Często także pojawiały się głosy, że sposób gry, jaki prezentowali nie był rozwijany – zespół nie musiał wygrywać, więc progres w grze ofensywnej i defensywnej nie był wymagany, a kolejne porażki podnosiły szanse na nowe wybory w drafcie, dające nadzieje na pozyskanie graczy bardziej kompletnych i lepiej przygotowanych do gry na parkietach NBA. Apogeum miało miejsce w sezonie 2015/2016 kiedy zespół zakończył sezon z bilansem 10-72, jednak można stwierdzić, że udało się osiągnąć cel – pierwszy numer draftu 2016, który pozwolił pozsykać Bena Simmonsa.

Trust the process or go away

„The Process” okazał się najmniej łaskawy dla pięciu zawodników, których sylwetkom warto przyjrzeć się bliżej. Oczywiście nie da się ukryć, że w ich miejsce wybrano lub pozyskano w wymianach zawodników lepszych, a też przyznać należy, że niektórzy z nich po prostu nie spełniali pokładanych w nich oczekiwań. Mimo wszystko nie trafili w czas, kiedy to sztab szkoleniowy mógłby pozwolić sobie na większą cierpliwość wobec niektórych z nich i robił wszystko, by udoskonalać przebudowę. W końcu NBA to biznes i prędzej czy później każdy chce znaleźć sposób na odniesienie sukcesu.

Pierwszych dwóch graczy, którzy odpadli z filadelfijskiego procesu to wybrani w drafcie 2013 Nerlens Noel (z numerem 6) oraz Michael Carter-Williams (z numerem 11). Pierwszy z nich wybierany był jeszcze w trakcie rekonwalescencji, w efekcie czego debiutował dopiero w rozgrywkach 2014/2015. Jeszcze w trakcie swojej gry na uczelni Kentucky zerwał więzadło krzyżowe w kolanie i wiadomo było, że nie będzie z miejsca gotów do debiutu w NBA. W pierwszych dwóch sezonach w lidze prezentował się przyzwoicie – od samego początku było wiadomo, że jest to typ gracza defensywnego i po bronionej stronie parkietu robił wiele pożytecznych rzeczy. Zabrakło jednak rozwoju w ataku, udzielały się urazy i pojawienie się w zespole konkurencji – najpierw w osobie Jahlila Okafora, później Joela Embiida. Miejsca w rotacji i cierpliwości zabrakło – Noela oddano m. in. za Andrew Boguta do Dallas, a obecnie jest zmiennikiem w Oklahoma City Thunders, jednak nic nie wskazuje na to, by jego rola – mimo młodego wieku – miała gwałtownie wzrosnąć.

O ile w przypadku Noela możemy mówić o wyhamowaniu, to w przypadku Michaela Cartera-Williamsa raczej o zatrzymaniu kariery. Po piorunującym wejściu do ligi i tytule debiutanta roku wydawało się, że wysoki rozgrywający (198 cm wzrostu) może zostać ważną postacią Sixers na lata. Niestety na przeszkodzie zaczęły stawać kontuzje, a zespół z Filadelfii nie chciał ryzykować i w perspektywie szansy na pozyskanie graczy jeszcze bardziej perspektywicznych zdecydował wysłać zawodnika do Milwaukee Bucks w zamian za I-rundowy pick w drafcie. Tam prezentował się przyzwoicie, jednak już w drugim sezonie częściej wychodził z ławki i niestety już się z niej nie podniósł. W kolejnych sezonach nie był w stanie nawiązać do debiutanckiego sezonu, tym samym nie wypełniał oczekiwań. Finalnie został w tym sezonie zwolniony po wymianie z Houston Rockets do Chicago Bulls i nie zanosi się na to, by odnalazł swoje miejsce w lidze.

Draft 2014 to wybór Dario Saricia z 12 pickiem. Chorwat, który wchodził do ligi z solidnym, Euroligowym ograniem wydawał się być pewną opcją na pozycję numer 4, jako zawodnik rozciągający grę. I w pierwszych dwóch sezonach w Mieście Braterskiej Miłości tak właśnie było – Sarić wywalczył sobie miejsce w pierwszej piątce i dobrze uzupełniał się z Joelem Embiidem. Progres wymaga jednak podejmowania szybkich decyzji i kiedy pojawiła się możliwość wymiany za Jimmy’ego Butlera jednym z graczy, który musiał zmienić barwy (obok Roberta Covingtona) był właśnie Sarić. I póki co w Minnesocie wygląda nieco słabiej – w pierwszej piątce zagrał tylko w 11 z 51 meczów, a jego średnie uległy obniżeniu. Wygląda na to, że utalentowany skrzydłowy po tej wymianie wrócił do punktu wyjścia i musi odbudować się w nowym środowisku.

W 2015 roku Sixers sięgnęli w drafcie po Jahlila Okafora. Podkoszowy po uczelni Duke awizowany był jako materiał na prawdziwą siłę podkoszową i przyszłą gwiazdę ligi. Trafił jednak w moment, kiedy nikt w Filadelfii nawet nie planował wygrywania. Ofensywnie okazał się być graczem bardzo przydatnym, z szerokim wachlarzem możliwości w „pomalowanym”, jednak bez rzutu za 3 punkty, natomiast nie stanowił zagrożenia po bronionej stronie parkietu, co na tamten moment nikomu w 76ers nie przeszkadzało. Ponadto pojawiły się przewlekłe problemy z kolanami, które wybijały go z rytmu, a sztab medyczny ani myślał czegokolwiek przyspieszać w kontekście przyszłego draftu. Kiedy Okafor był w zespole wiadomo było, że prędzej czy później do zdrowia wróci Embiid – tak też się stało i to właśnie Kameruńczyk pozbawił popularnego Jaha miejsca w składzie, okazując się graczem bardziej wszechstronnym i przydatnym, również w obronie. Doszło nawet do tego, że prowadzona była kampania na rzecz wytransferowania absolwenta Duke, gdyż całkowicie przestał pojawiać się na parkiecie. W końcu udało się przekonać zarząd klubu i trafił na Brooklyn, jednak w Nets również nie znalazł uznania. Obecnie gra do New Orleans Pelicans i miał w tym sezonie swoje 5 minut, kiedy to problemy zdrowotne oraz rozbieżności transferowe odsunęły od gry Anthony’ego Davisa. Ciężko jednak przewidzieć, czy Pels postawią na niego w przyszłości na tyle mocno, by regularnie grał na wysokim poziomie.

Ostatnim, który odpadł z filadelfijskiego procesu jest Markelle Fultz, czyli „jedynka” Draftu 2017. Na dzień dzisiejszy ciężko ocenić jaka jest skala możliwości tego gracza, gdyż przewlekła kontuzja pozwoliła mu zagrać w zaledwie 33 meczach na przestrzeni dwóch sezonów, choć już raz zaliczył nawet triple-double. Niestety w jego przypadku dosyć niejasna jest strategia leczenia, jaką stosował sztab medyczny Sixers, co powodowało najpierw odwlekanie jego powrotu do gry, a następnie decyzję o bliżej nieokreślonej przerwie. Finalnie jednak po zmianie koncepcji i sprowadzeniu Tobiasa Harrisa 20-latek wysłany został w wymianie do Orlando Magic w zamian za mocno zadaniowego Jonathona Simmonsa oraz dwa picki w drafcie. Co do wyboru gracza należy zwrócić uwagę, że jest to trzeci zawodnik, który może grać na pozycji numer 1, wybrany przez 76ers w I rundzie draftu od początku przebudowy.

Za dużo talentu?

Z zawodników, których wymieniłem złożyć można całkiem ciekawą piątkę, w której talentu z pewnością nie brakuje. Wydaje się, że w Sixers na pewnym etapie było go po prostu za dużo w stosunku do ligowego doświadczenia i gracze wzajemnie się blokowali. Pewne decyzje budzą mimo wszystko wątpliwości i wskazują, że plan był momentami daleki od doskonałości, a decyzje podejmowane były pod wpływem impulsu i chwilowych fascynacji możliwościami danego gracza. Finalnie jednak najważniejszy jest powrót na właściwą ścieżkę dla organizacji, natomiast wymieniona grupa zawodników, która nie znalazła swojego miejsca w „procesie” nadal ma jeszcze czas by zmienić coś w swojej karierze i spełnić choćby część oczekiwań. Najstarszy z nich – Michael Carter-Williams ma dopiero 27 lat, najmłodszy Markelle Fultz niespełna 21 – wszyscy mają talent i przy odrobinie zdrowia i szczęścia mogą jeszcze mocno przypomnieć o sobie kibicom NBA.

Wspieraj PROBASKET

  • Robiąc zakupy wybierz oficjalny sklep adidas.pl
  • Albo sprawdź ofertę oficjalnego sklep Nike
  • Zarejestruj się i znajdź świetne promocje w sklepie Lounge by Zalando
  • Planujesz zakup NBA League Pass? Wybierz nasz link
  • Zobacz czy oficjalny sklep New Balance nie będzie miał dla Ciebie dobrej oferty
  • Jadąc na wakacje sprawdź ofertę polskich linii lotniczych LOT
  • Lub znajdź hotel za połowę ceny dzięki wyszukiwarce Triverna




  • Subscribe
    Powiadom o
    guest
    13 komentarzy
    najstarszy
    najnowszy oceniany
    Inline Feedbacks
    View all comments