Przez lata gra w koszykówkę uległa znacznej ewolucji. Jeszcze w latach 90. wydawało się, że by dostać się do NBA wystarczy mieć dobrze ponad dwa metry wzrostu i potrafić wrzucić piłkę do kosza. Dziś wzrost to już nie wszystko, a zdecydowanie bardziej liczą się umiejętności, szczególnie rzucanie z dystansu. W związku z powyższym tym bardziej zastanawiające wydaje się być ostatnie stwierdzenie Trae Younga.
W dawnych latach koszykarze w typie Shawna Bradleya czy Gheorghe Muresana byli pożądanym „towarem”. Dziś już tego typu olbrzymy w większości stanowią relikt przeszłości, a wyjątki pokroju Victora Wembanyamy czy – miejmy nadzieję – Zacha Edeya tylko potwierdzają regułę. Nie da się jednak nie zauważyć, że nawet w aktualnych czasach niżsi gracze, jak na przykład Trae Young, nierzadko mają pod górkę. Inna sprawa, że on akurat był w stanie pokonać ograniczenia nałożone przez naturę i stać się wyróżniającym się w skali ligowej rozgrywającym.
W ostatnim czasie obrońca Atlanta Hawks był gościem programu „Million Dollaz Worth of Game”. Podczas rozmowy nie omieszkał się podzielić swoimi przemyśleniami na temat tego, jak się czuje nie będąc jednym z najwyższych w stawce i co mogłoby się wydarzyć, gdyby wzrost był jego atutem. Wypowiedź Younga okazała się – delikatnie rzecz ujmując – kontrowersyjna.
– Kiedyś nienawidziłem tego, gdy widziałem gości, który są wysocy i w sumie tyle. Niczego więcej sobą nie reprezentują. Gdybym ja miał ponad dwa metry, myślę, że byłbym najlepszym zawodnikiem w historii. Ze względu na moją mentalność, styl gry oraz inteligencję jaką prezentuję w trakcie gry, czuję, że mógłbym wnieść bardzo dużo do tej dyscypliny – stwierdził Trae.
Debata na temat przewagi, jaką w koszykówce daje wzrost, trwa zdecydowanie dłużej niż rozważania na temat najlepszego w historii. Nie da się jednak ukryć, że tacy zawodnicy, jak Stephen Curry czy Chris Paul, swego czasu dosadnie krytykowani w mediach społecznościowych, zdołali przełamać tę swoistą barierę. Również w przypadku Younga mentalność rzeczywiście robi sporą różnicę. Odkąd pojawił się na parkietach NBA, zdołał już trzykrotnie załapać się na występ w Meczu Gwiazd. W trakcie kariery osiąga średnio 25,5 punktu, 3,6 zbiórki oraz 9,5 asysty na mecz. Co najmniej przyzwoicie. I to mimo „zaledwie” 185 centymetrów wzrostu.
Jedno, czego na pewno nie można odmówić 25-latkowi to pewność siebie, momentami chyba nawet nadmierna. W tym samym programie został zapytany również o pięciu najlepszych – jego zdaniem – strzelców obecnej NBA. Wymienił kilka oczywistych nazwisk, jak Curry, Klay Thompson czy Damian Lillard, ale też nie omieszkał umieścić na tej liście… samego siebie. – Steph, Dame, ja, Klay. Klay dalej jest w top 5 najlepszych strzelców. No i mój kolega z drużyny Bogi Bogdanović – odparł rozgrywający Jastrzębi.
Wprawdzie niektórzy mogą uznać ten wybór za niejednoznaczny, to jednak obecność Trae w takim zestawieniu wbrew pozorom nie jest aż tak kontrowersyjna. Jego słowa znajdują potwierdzenie w statystykach rzutowuch (trafia średnio 43,6% rzutów z gry, w tym 35,5% z dystansu). Sam zresztą nigdy nie ukrywał, że jego idolem, z którego gry starał się czerpać wzorce, był Steph Curry, którego również nie da się zaliczyć do grona najwyższych.
Ze względu na swój wzrost, Young nierzadko musiał improwizować i dopracowywać swoje umiejętności, co uczyniło go jednym z najgroźniejszych strzelców w lidze. Wprawdzie do „najlepszego w historii” jeszcze mu wiele brakuje, to jednak nieudanym eksperymencie i odejściu z Atlanty Dejounte Murraya, to właśnie na Trae będzie w dużej mierze opierała się gra Hawks w nowym sezonie. Z pewnością nie zabraknie mu okazji do pokazania, co potrafi.