Po takim występie chyba nikt już nie powinien mieć wątpliwości. De’Aaron Fox wyczynia prawdziwe cuda w końcówkach spotkań, a w środę przebił pod tym względem nawet samego DeMara DeRozana, zapewniając Kings wygraną w Chicago rzutem w samej końcówce meczu. Potwierdził tym samym, że w takich sytuacjach jak mało kto potrafi zachować zimną krew.
Wiele powodów do radości mają w tym sezonie fani Sacramento Kings. Ich drużyna jest jedną z rewelacji rozgrywek, a w środę zaliczyła już 41. zwycięstwo, co oznacza, że po raz pierwszy od 17 lat Królowie nie skończą sezonu „na minusie”. Co więcej, podopieczni trenera Mike’a Browna są na świetnej drodze do tego, by po raz pierwszy od 2006 roku awansować do fazy play-off. W tej chwili tak naprawdę tylko jakaś katastrofa mogłaby im ten awans odebrać.
W środę Kings zaliczyli kolejne efektowne zwycięstwo, odrabiając 16 oczek straty z pierwszej połowy przeciwko Chicago Bulls. Punkty decydujące o wygranej na kilka dziesiątych sekund przed końcem zdobył oczywiście De’Aaron Fox, który znakomicie podsumował swój świetny występ na 32 punkty:
Fani Bulls jeszcze kilkadziesiąt sekund wcześniej cieszyli się z niesamowitego zagrania DeMara DeRozana, który doprowadził do remisu, trafiając rzut z dystansu z faulem. Sęk jednak w tym, że Fox to w tym sezonie jeden z najlepszych graczy w NBA, jeśli chodzi o zacięte końcówki spotkań. Po środowym meczu przewodzi on lidze pod względem liczby oczek zdobytych w tzw. crunchtime – rozgrywający Kings ma 180 punktów, a więc o 42 więcej niż drugi DeRozan.
25-latek mecz po meczu udowadnia, że ręka w takich sytuacjach mu nie drży, a jak sam tłumaczy pewność siebie daje mu wiara kolegów oraz sztabu szkoleniowego. Kings wygrali w środę po raz ósmy w ostatnich 10 spotkaniach i przy kłopotach Denver Nuggets – numer jeden Konferencji Zachodniej NBA przegrał ostatnie cztery mecze z rzędu – nie można wykluczyć nawet ataku kalifornijskiej drużyny po pierwsze miejsce w tabeli Zachodu.