NBA jest znane ze swoich tyleż surowych co momentami wręcz bezkompromisowych zasad. Dotyczą one rozmów graczy z mediami, komunikacji z sędziami na parkiecie i tego typu kwestii. Istnieją jednak różne protokoły, których zawodnicy muszą przestrzegać poza boiskiem. Na jeden z nich zwrócił niedawno uwagę jeden z najbardziej znanych amerykańskich dziennikarzy.
Jovan Buha pracuje dla The Athletic, gdzie zajmuje się głównie sprawami dotyczącymi Los Angeles Lakers, a swoje przemyślenia zdarza mu się również publikować na portalu YouTube. Niedawno, kończąc jedną z transmisji sesją Q&A z widzami, podzielił się informacją na temat pewnego dość kuriozalnego protokołu, którego muszą przestrzegać koszykarze NBA.
Trzeba jednak uściślić, że rzeczony przepis dotyczy jedynie drużyn przyjezdnych w drodze na halę, gdzie rozgrywany jest mecz. W przeciwieństwie do gospodarzy, którzy mogą dotrzeć pod obiekt własnymi samochodami lub Uberem, goście są zobligowani do tego, by skorzystać z podstawionych autobusów. Zazwyczaj trzy z nich, w przedziale czasowym co 15-20 minut, transportują zawodników z hotelu i to niezależnie od tego jak blisko lub daleko spotkanie jest rozgrywane. Na pierwszy rzut oka nic dziwnego? Tak, jeśli nie liczyć siedziby Minnesota Timberwolves.
– Zabawne jest to, że w niektórych miejscach, jak na przykład w Minnesocie, zdarza się, że zawodnicy są ulokowani w hotelu dosłownie po drugiej stronie ulicy od Target Center. Naprawdę wystarczyłoby tylko pieszo przejść przez ulicę, to jakieś 15 metrów, a mimo to i tak muszą wsiąść do autobusu i przejechać z hotelu na parking i tam dopiero wysiąść. Taki jest protokół, podobno dla bezpieczeństwa. To naprawdę śmieszne, że nawet gdy są o rzut beretem od obiektu, gdzie rozgrywany jest mecz, i mogliby zwyczajnie, pieszo wyjść z hotelowego lobby i wejść na halę, to i tak muszą wsiąść do autobusu – stwierdził Buha w ostatnim odcinku swojego podcastu. (na filmie od 1:09:07)
Rzecz jasna, protokół dotyczy wszystkich graczy i nie ma odstępstw od reguły nawet jeśli nazywasz się Lebron James. Gwiazdor Lakers również mimochodem wspomniał o rzeczonym protokole już po wygranym meczu z Portland Trail Blazers, w którym zaliczył prawdziwy popis umiejętności.
– Dotarliśmy do hotelu w okolicach 3 nad ranem i spałem aż do mniej więcej 11:30. Potem poddałem się lekkiej rehabilitacji i znów uciąłem sobie drzemkę na jakieś dwie i pół godziny. Zazwyczaj wsiadam do pierwszego autobusu, który jedzie na halę, ale tym razem moje ciało powiedziało „nie”. Tym razem skorzystałem więc z ostatniego autobusu, a gdy już tu dotarłem, mogłem wreszcie w pełni przygotować się do meczu, fizycznie i mentalnie – stwierdził 40-latek.
O ile jednak można zrozumieć, że władze ligi chcą dbać o zdrowie i samopoczucie swoich zawodników, tak wypowiedź dziennikarza The Athletic jasno pokazuje, że czasem też przesadzają w drugą stronę. Przymus dojazdu na mecz autobusem można zrozumieć w sytuacji, gdy na obiekt trzeba przejechać powiedzmy pół miasta, jednak gdy wystarczy tylko przejść parę metrów, wydaje się to tylko marnotrawstwem czasu i pieniędzy. Tyle dobrze, że takie rzeczy to tylko w Minneapolis. Inna sprawa, że jak przekonał się jakiś czas temu Rudy Gobert, nawet podczas meczu nie zawsze jest się w pełni bezpiecznym.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!