Synowie wielkich gwiazd NBA nie zawsze mają otwartą drogę do ligi. Dobrym tego przykładem jest David Stockton, który od długiego czasu — głównie nieskutecznie — próbuje wypracować sobie miejsce w rotacji jednego z zespołów. Po ponad sześciu latach od ostatniego występu na parkietach najlepszej ligi świata 33-latek otrzymał kolejną szansę.
David Stockton jest synem legendarnego rozgrywającego Utah Jazz Johna Stocktona, który jest liderem wszech czasów pod względem zanotowanych asyst w NBA. Jego wynik (15806) należy do tych rekordów, które najprawdopodobniej przez jeszcze długi czas nie zostaną pobite. Drugi w tej klasyfikacji jest Jason Kidd, który traci niemal cztery tysiące asyst (12091).
David nie odziedziczył jednak pełni talentu po ojcu. Po czterech latach spędzonych na uniwersytecie Gonzaga nie został wybrany w Drafcie, ale otrzymał szansę w G League. Pod koniec sezonu zasadniczego zaliczył on również trzy występy w Sacramento Kings, ale to nie wystarczyło, by na stałe wypracować sobie miejsce w NBA.
Stockton wrócił do ligi w 2018 roku — tym razem w Utah Jazz — gdzie również zaliczył trzy występy. Przez znakomitą większość swojej kariery błąkał się jednak po G League, Chorwacji, Nowej Zelandii, Niemczech i Portoryko. Keith Smith donosi jednak, że 33-latek otrzymał kolejną szansę na zaprezentowanie swoich umiejętności w NBA.
Rozgrywający podpisał umowę Exhibit 10 z Phoenix Suns. Oznacza to, że dołączy do ich zespołu G League — Valley Suns — z którym będzie przygotowywał się do nadchodzących rozgrywek. W razie potrzeby Stockton może zostać przesunięty do Słońc, które oprócz Tyusa Jonesa nie mają w swoim składzie tradycyjnego rozgrywającego. W swoim ostatnim sezonie w Portoryko 33-latek zdobywał średnio 17,9 punktu, 5,9 asysty oraz 1,3 przechwytu na mecz.
Co ciekawe, David Stockton ma nawet na swoim koncie występ w play-offach NBA. W 2018 roku rozgrywający spędził na parkiecie 1:29 w trzecim meczu pierwszej rundy przeciwko Oklahoma City Thunder, kiedy to losy spotkania były już rozstrzygnięte na korzyść Jazzmanów. W półfinale Konferencji Zachodniej 33-latek pojawił się w grze na nieco ponad cztery minuty, kiedy to w trzecim starciu Houston Rockets zdemolowali Utah.
Szansy na grę w play-offach nigdy nie doczekali się zawodnicy, którzy w trakcie sezonu zasadniczego prezentowali wyraźnie wyższy poziom i odgrywali zdecydowanie większą rolę w swoim zespole.
Największą średnią zdobywanych punktów na mecz bez występu w play-offach może pochwalić się Geoff Petrie, który trafił do Portland Trail Blazers jako 8. wybór Draftu 1970. Rzucający obrońca już w swoim pierwszym sezonie otrzymał nominację do Meczu Gwiazd i został ostatecznie najlepszym debiutantem sezonu (24,8 punktu, 3,4 zbiórki, 4,8 asysty). Przez całą swoją sześcioletnią karierę Petrie notował średnio 21,8 „oczka”, ale nigdy nie wystąpił w kluczowej fazie sezonu.
Blazers po raz pierwszy w historii organizacji awansowali do play-offów dopiero w 1977 roku, ale wcześniej oddali obrońcę do Atlanta Hawks. Ten jednak nigdy nie zadebiutował w barwach Jastrzębi, bo doznał wcześniej kontuzji kolana, która ostatecznie zakończyła jego karierę.
Spośród obecnych zawodników na swój pierwszy mecz w play-offach wciąż czekają m.in. Jalen Green (Houston Rockets), Collin Sexton (Utah Jazz), Lauri Markkanen (Utah Jazz), Miles Bridges (Charlotte Hornets) czy Lonzo Ball (Chicago Bulls).
Nie przegap najnowszych informacji ze świata NBA – obserwuj PROBASKET na Google News.