Po triumfie nad Dallas Mavericks właściwie wszyscy związani z Boston Celtics z czystym sumieniem mogli rozpocząć świętowanie już osiemnastego tytułu mistrzowskiego w historii organizacji. Choć Neemias Queta, jeden z rezerwowych zwycięskiej drużyny wyglądał na szczęśliwego, w środku na pewno przeżywał tragedię, o której informacje otrzymał dzień przed meczem numer pięć.
Były gwiazdor uczelni Utah State stał się pierwszym Portugalczykiem w historii, który może nazwać się mistrzem NBA. Miniony sezon był jego trzecim – zaś pierwszym w barwach Boston Celtics – w najlepszej lidze świata po tym, jak w 2021 roku Neemias Queta został wybrany w drugiej rundzie draftu przez Sacramento Kings.
Trudno powiedzieć, by w Kalifornii dostał prawdziwą szansę. W ciągu dwóch sezonów spędzonych w ekipie Królów rozegrał zaledwie 20 meczów, notując liczby na niezbyt zawrotnym poziomie 2,7 punktu oraz 2,15 zbiórki. Choć w sierpniu 2023 roku podpisał z Kings nową, standardową umowę, już niewiele ponad miesiąc później został zwolniony po tym, jak włodarze z Sacramento ściągnęli weterana JaVale’a McGee.
Niedługo potem Queta związał się z Celtics na zasadzie umowy typu two-way. Trudno powiedzieć, żeby w Massachussets od niego rozpoczynali ustawianie składu, jednak na pewno otrzymywał więcej szans, co zaowocowało lepszymi liczbami. W 28 spotkaniach sezonu zasadniczego portugalski podkoszowy osiągał średnio 5,5 punktu oraz 4,4 zbiórki, co stanowiło rekord jego krótkiej póki co kariery. W grudniu dwukrotnie (przeciwko Golden State Warriors i Los Angeles Clippers) osiągał double-double, zaś w kwietniu osiągał dwucyfrową liczbę punktów (16 i 19) w dwóch spotkaniach z rzędu. To wystarczyło, by C’s zaproponowali mu nową umowę, co zaowocowało pozostaniem Quety w rosterze również na fazę play-off.
W postseasonie, mimo problemów ze zdrowiem Kristapsa Porzingisa, Neemias zaliczył już tylko trzy występy. Przy braku doświadczenia w tej fazie sezonu i świetnie grającym Alu Horfordzie po prostu nie miał szans na więcej. Dwukrotnie wychodził na parkiet w półfinałach konferencji przeciwko Cleveland Cavaliers, zaliczając w nich łącznie osiem minut, dwa punkty i trzy zbiórki. Również w samych Finałach NBA dostał swoją szansę. W przegranym przez Celtics meczu numer cztery z Dallas Mavericks zagrał pięć minut, dopisując na swoje konto dwa punkty (1/1 z gry) i udany blok.
Może to i niewiele, jednak wystarczy, by środkowy z Portugalii mógł czuć się pełnoprawnym mistrzem NBA. Inna sprawa, że dzień przed decydującym starciem otrzymał on informację z gatunku tych najgorszych. Jak poinformowała we wtorek portugalska gazeta Record, w wieku 59 lat zmarł ojciec zawodnika, Djaneuba Queta. Przyczyny zgonu pochodzącego z Gwinei-Bissau mężczyzny nie są znane, wiadomo natomiast, że od dłuższego czasu zmagał się z poważną chorobą.
Sam Neemias Queta jeszcze w żaden sposób nie odniósł się do tej sprawy, co jednak można zrozumieć. Odejście najbliższego członka rodziny nie jest informacją, którą ktokolwiek chciałby rozgłaszać wszem i wobec. Tym bardziej, że w swoich mediach społecznościowych, a zwłaszcza relacjach na Instagramie, 24-latek skupia się głównie na swojej karierze koszykarskiej, raczej unikając publikacji dotyczących życia prywatnego.
W związku z powyższą informacją, dla Portugalczyka mistrzostwo zdobyte już w trzecim sezonie w NBA z pewnością ma słodko-gorzki posmak. Nawet jeśli na zdjęciach i filmikach wygląda na szczęśliwego, gdy świętuje wraz z resztą Celtics wywalczenie trofeum imienia Larry’ego O’Briena, kto wie co siedzi mu w głowie. Miejmy nadzieję, że wkrótce dojdzie do siebie i w przyszłym sezonie powalczy o coś więcej.
Czy zostanie w Massachussets? Na ten moment nie wiadomo. Powołując się na tureckie media, włoski znawca europejskiego basketu Luca D’Alessandro sugeruje, że zainteresowanie usługami świeżo upieczonego mistrza NBA pozostaje Fenerbahce. Wszystko jednak wyjdzie w praniu zapewne dopiero latem.
PROBASKET na WhatsAppie
Czy wiesz, że PROBASKET ma kanał na WhatsAppie? Chcielibyśmy go rozwijać, ale nie uda nam się to bez Waszej pomocy!
Kanały na WhatsAppie to nowa forma komunikacji. Można powiedzieć, że jednokierunkowa, dlatego, że nie ma możliwości ich komentowania. Jedni powiedzą, że to bez sensu, a dla drugich może to się okazać bardzo ciekawe rozwiązanie, gdzie nie będą rozpraszać ich opinie innych osób.
Dla nas ważne jest też to, że chcielibyśmy przekroczyć granicę 1000 obserwujących. Wtedy WhatsApp sam zacznie nas promować w wyszukiwaniach. Więc jeśli tylko korzystasz z WhatsAppa i lubisz czytać PROBASKET, to prosimy o zaobserwowanie naszego kanału. Dziękujemy.