Wygrywając ubiegłej nocy szósty mecz serii z Golden State Warriors, Houston Rockets przedłużyli swoje nadzieje na awans do dalszej fazy gier. Chociaż Draymond Green standardowo robił co mógł, by uprzykrzyć życie podopiecznym Ime Udoki, ci – głównie za sprawą fenomenalnie dosponowanych Freda VanVleeta i Alperena Senguna – nie dali się stłamsić i sprawili, że do rozstrzygnięcia niezbędne będzie siódme spotkanie.



Steven Adams może nie jest aż tak medialny jak największe gwiazdy Golden State Warriors, czy nawet niektórzy jego koledzy z drużyny, ale nie ma takiej potrzeby. Olbrzym rodem z Nowej Zelandii, który wygląda jakby miał zagrać w nowym filmie o przygodach Aquamana, zazwyczaj zwyczajnie wykonuje na parkiecie czarną robotę w defensywie, co niejednokrotnie pokazywał reprezentując jeszcze barwy Oklahoma City Thunder, New Orleans Pelicans czy Memphis Grizzlies.

Teraz, już w trykocie Houston Rockets, udowodnił, że nie planuje kończyć tego sezonu już po meczu numer sześć i miał swój niebagatelny udział w zwycięstwie 115:107. 31-latek spędził na parkiecie 31 minut i zapisał na swoje konto 17 punktów (jego rekord sezonu), pięć zbiórek i trzy bloki. Zawsze był, gdzie być powinien, i pomógł kolegom doprowadzić do wyrównania swojej serii, przy czym sam nie uznał tego za jakiś wielki wyczyn.

– Po prostu trzymam się założeń, brachu. Realizuję plan defensywny, czytam grę, gadam z chłopakami – powiedział dziennikarzom w pomeczowym wywiadzie.

W każdym razie ze zleconych mu zadań prezentował się wzorcowo, podobnie jak i cała drużyna. Szczególnie w końcówce meczu trener Ime Udoka zdecydował się mocniej postawić na obronę, co zaowocowało tym, że Steven i jego koledzy w kilku akcjach wręcz wymusili na przeciwnikach oddawanie nieprzygotowanych rzutów. Według wyliczeń ESPN, Stephen Curry i spółka spudłowali aż 14 z pierwszych 15 rzutów z gry w czwartej kwarcie, w czym również Nowozelandczyk miał swój udział.

Weteran, który na parkietach NBA spędził już 12 lat, wydaje się ważnym ogniwem drużyny z Houston. Problem w tym, że to już może długo nie potrwać. Wraz z końcem sezonu 31-latek stanie się niestrzeżonym wolnym agentem i będzie mógł podpisać kontrakt z dowolnym zespołem. Biorąc pod uwagę, że niejedna drużyna będzie chciała latem dodać do składu trochę dodatkowych gabarytów, Adams może stać się łakomym kąskiem na rynku transferowym.

Dodatkowym atutem jest jego niebagatelne doświadczenie, także zdobyte w fazie play-off, gdzie widziano go głównie w barwach OKC. Menedżerowie wiedzą, że ten zawodnik nie będzie pękał „na robocie”, a i liczbowo nie prezentuje się najgorzej. W dotychczas rozegranych 763 meczach notował średnio 8,8 punktów, 8 zbiórek i 1,5 asysty. Zgoda, młodszy już nie będzie i trudno o nim myśleć w kategorii twarzy organizacji czy zawodnika, wokół którego można coś zbudować, ale jako solidna opcja rezerwowa mógłby się sprawdzić w każdej z drużyn najlepszej ligi świata.

Biorąc jednak pod uwagę jego postawę w dotychczasowych starciach z Warriors, Rockets mogą być gotowi zrobić wiele, by został z nimi. W pierwszych sześciu występach w tegorocznej fazie play-off Adams zapisywał na swoje konto 6,2 punktu, 6,5 zbiórki oraz 1,3 bloku. W tej ostatniej statystyce jest zresztą najlepszym zawodnikiem całej serii, podobnie zresztą jak w przypadku wskażnika +/-. Z nim na parkiecie gracze Houston byli lepsi od przeciwników o – bagatela – 53 „oczka”.

Nawet Steven jednak nie jest ideałem, o czym świadczyć może komiczna wpadka, jaką zaliczył w trakcie pomeczowego wywiadu. Rozmawiając z dziennikarzami, nagle dostrzegł w tłumie Australijczyka i, zapominając o otaczających go mikrofonach, bez ceregieli wypalił w jego kierunku: – Weź spier***aj.

Koszykarz z Nowej Zelandii szybko się jednak zreflektował. Najpierw zakrył usta dłonią, by w typowy dla siebie, zabawny sposób próbować wytłumaczyć swoje zachowanie.

Jest Australijczykiem. Musiałem – podsumował swoją wcześniejszą wypowiedź. Może nie była ona zbyt kulturalna, ale trudno się spodziewać, by ten sympatyczny facet realnie próbował komuś dopiec. Wystarczy, że nie unika walki na parkiecie. Ale czy można się spodziewać czegoś innego po kimś, kto w początkach swojej kariery strollował samego Kevina Garnetta, byle tylko nie narazić się na jego werbalne zaczepki?

Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!


Wspieraj PROBASKET

  • Robiąc zakupy wybierz oficjalny sklep adidas.pl
  • Albo sprawdź ofertę oficjalnego sklep Nike
  • Zarejestruj się i znajdź świetne promocje w sklepie Lounge by Zalando
  • Planujesz zakup NBA League Pass? Wybierz nasz link
  • Zobacz czy oficjalny sklep New Balance nie będzie miał dla Ciebie dobrej oferty
  • Jadąc na wakacje sprawdź ofertę polskich linii lotniczych LOT
  • Lub znajdź hotel za połowę ceny dzięki wyszukiwarce Triverna



  • Subscribe
    Powiadom o
    guest
    4 komentarzy
    najstarszy
    najnowszy oceniany
    Inline Feedbacks
    View all comments