Po długim czasie oczekiwania poznaliśmy tegorocznego laureata nagrody MVP, którym został James Harden. Zawodnik nareszcie doczekał się upragnionego wyróżnienia. Lider Rakiet był nieraz blisko zgarnięcia tej statuetki, jednak jedna z pechowych ceremonii utkwiła mu w pamięci jak się okazało na dłużej.
James Harden zrobił w tym roku wszystko, aby zdetronizować panującą dynastię Golden State Warriors i zasmakować po raz drugi w życiu Wielkiego Finału. Niestety, pomimo szczerych chęci oraz walki do ostatniej kropli krwi Rakiety zostały odesłane po siedmiu meczach do domu. Pozostał mały niedosyt, było przecież tak blisko. O ile sukcesy drużynowe nie wyglądały do końca tak jak miały o tyle popisy indywidualne lidera teksańskiej ekipy mogły zachwycić.
Podczas sezonu zasadniczego zawodnik Rockets notował w 72 meczach średnio 30,4 punktu, 5,4 zbiórki i 8,8 asysty trafiając 44,9 FG% i 36,7 3PT%.Nie ulega wątpliwości, że pomimo kilku niedociągnięć był to dla niego bardzo udany sezon. Wiedzieli o tym kibice, wiedzieli o tym głosujący, więc nie bez powodu jego osoba była głównym faworytem do zgarnięcia nagrody MVP.
O dziwo sam zawodnik zdając sobie z tego sprawę nie przygotował żadnego zwyczajowego przemówienia. Po odczytaniu werdyktu Harden wszedł razem z matką na środek sceny i zamiast skrupulatnie przygotowanego oświadczenia mogliśmy usłyszeć spontaniczną wypowiedź. Po swoim wystąpieniu Harden był jednak bardziej konkretny. Na pytanie czy warto było czekać na upragnioną nagrodę odpowiedział: Cóż, warto było czekać. Ostatnie cztery lata były jak pukanie do drzwi. Teraz wreszcie nadszedł ten moment. Każdego roku starasz się wracać i być lepszym niż jeszcze rok temu. Po prostu utrzymać ten poziom godny statuetki. To wiele znaczy. Na tym się jednak nie kończy. Mamy przed sobą długą drogę, ale czuję się dobrze, że mogę przez nią iść.
W porównaniu „pukania do drzwi” kryje się wiele racji. Harden w trakcie swojej kariery dwukrotnie zajmował pechowe drugie miejsce w końcowym głosowaniu na MVP. O ile pierwsza taka „porażka” została już zapomniana (2015, wygrał wtedy StephenCurry), o tyle zeszłoroczny blamaż wciąż budzi lekki niesmak. Werdykt sprzed dwunastu miesięcy wpłynął też na przemówienie samego Hardena, co zawodnik wyjaśnił dziennikarzom.
– Szczerze mówiąc nie wiedziałem co mnie czeka. W zeszłym roku też czułem, że powinienem wygrać – powiedział tegoroczny laureat MVP. – Nie widziałem więc różnicy pomiędzy zeszłym rokiem, a tym co jest teraz. Jeśli już wygram to miałem zamiar iść tam spontanicznie i spróbować pokazać moje uznanie dla każdego, kto pomógł mi na tej drodze. Oddać szacunek i spłacić pewne zobowiązania.
Przypomnijmy, że w zeszłym roku Harden musiał uznać wyższość Russella Westbrooka, który po raz pierwszy od czasów Oscara Robertsona notował średnio triple-double. Wpływ Russa na grę zespołu był nieoceniony. Zawodnik niemal samodzielnie utrzymywał Oklahomę City Thunder w czołówce zachodniej konferencji. Ostatecznie drużyna uległa w pierwszej rundzie play-offów właśnie Houston Rockets.
Z perspektywy czasu wybór tamtego MVP może wydawać się kontrowersyjny, patrząc chociażby na wyniki drużynowe, które jakby nie patrzeć też powinny być brane pod uwagę przy głosowaniu. W tamtym czasie Grzmoty wygrały 47 spotkań odpadając już na samym początku play-offs. Z kolei Rockets podczas rozgrywek 2016/17 triumfowali 55 razy będąc trzecią najsilniejszą ekipą ligi oraz dysponując jedną z najlepszych ofensyw w historii. Nie pozwoliło im to jednak zajść dużo dalej niż Thunder, ponieważ zaraz po wyeliminowaniu Oklahomy musieli ulec San Antonio Spurs.
Nagrody zostały już jednak przyznane. Nikt nie zmieni przeszłości nawet jeśli nie była do końca sprawiedliwa. Nie musimy więc szczegółowo analizować zeszłorocznych kandydatur. Zarówno Westbrook jak i Harden zrobili kawał dobrej roboty, za co w swoim czasie otrzymali sowitą nagrodę. Ciekawy jest jednak fakt, że w ostatnich pięciu latach nagrodę MVP odbierało trzech byłych lub obecnych zawodników Thunder. Cała trójka – Westbrook, Durant, Harden mieli nawet okazję grać razem przez kilka sezonów. Ich największym osiągnięciem było dotarcie do Finałów w 2012 roku. Kto ich wtedy zatrzymał? Oczywiście sam LeBron James.
Skoro Durantowi udało się po kilku latach zdobyć upragniony pierścień mszcząc się przy okazji na LeBronie to czemu miałoby to się nie udać tegorocznemu zwycięzcy?