Jeremy Sochan ma za sobą kolejne udane spotkanie w barwach San Antonio Spurs. Pomimo kolejnej porażki teksańskiej drużyny debiutant może być z siebie zadowolony Na półmetku rozgrywek skrzydłowy zdradził, co jak do tej pory było dla niego największym zaskoczeniem w NBA.
Już 40 rozegranych meczów w NBA ma na koncie Jeremy Sochan. To o 10 więcej niż w całym poprzednim sezonie na parkietach NCAA. Wtedy na uczelni Baylor skrzydłowy rozegrał łącznie 30 spotkań – tymczasem w lidze do tej granicy dobił jeszcze pod koniec poprzedniego roku. I to właśnie liczba meczów jest dla Sochana jak na razie największą niespodzianką w NBA.
Jeszcze przed piątkowym pojedynkiem San Antonio Spurs z Los Angeles Clippers polski zawodnik zdradził, że cały czas przyzwyczaja się do intensywności gry w NBA. – Tak naprawdę zagrałem już więcej meczów niż w sezonie NCAA. To szalone, ale na całe szczęście pozostaję zdrowy i jestem w świetnym klubie, który mi z tym pomaga, dlatego jest dobrze – oznajmił Sochan.
19-latek przyznał też, że choć wiele osób w kontekście debiutantów mówi o „rookie wall”, a więc o pewnej ścianie, z którą po kilkudziesięciu meczach często zderzają się pierwszoroczniacy, to on stara się zachować w tym wszystkim stały poziom. – Próbuję być gdzieś pośrodku: nie za wysoko, nie za nisko. Staram się, jak mogę – stwierdził skrzydłowy Spurs.
W piątek Sochan już po raz 22. w tym sezonie zaliczył występ na co najmniej 10 oczek, zdobywając 16 punktów (6-10 z gry, 2-2 z dystansu) przeciwko Clippers:
Polak może więc zaraz dogonić Kawhi Leonarda, który w swoim debiutanckim sezonie miał 25 takich meczów. Dobra postawa 19-latka nie uchroniła jednak teksańskiego zespołu przed kolejną porażką. Podopieczni trenera Gregga Popovicha z bilansem 14-32 zajmują w tej chwili przedostatnie miejsce na Zachodzie, mając na koncie zaledwie dwa zwycięstwa w ostatnich 11 spotkaniach.