Z dnia na dzień zmniejsza się liczba zawodników kwalifikujących się do podpisania nowych kontraktów, a tylko w ostatnich dniach umowy ze swoimi zespołami przedłużyli chociażby Luka Doncić czy De’Aaron Fox. Na rynku wciąz jednak można znaleźć kilku zawodników, których przyszłość jest jeszcze klarowna, by wymienić choćby Jonathana Kumingę, Josha Giddeya czy Cama Thomasa, którzy jakoś nie mogą się dogadać ze swoimi pracodawcami. Niektórzy twierdzą, że winę za taki stan rzeczy ponoszą… Toronto Raptors.
Jonathan Kuminga (Golden State Warriors), Josh Giddey (Chicago Bulls), Cam Thomas (Brooklyn Nets) – to najbardziej jaskrawe przykłady zawodników, którzy kwalifikują się do podpisania nowych kontraktów ze swoimi – lub podpisania umów z innymi – drużynami, lecz mają trudności z dogadaniem się. Chyba wszyscy z wymienionych liczą na znacznie większe pieniądze niż ich obecni pracodawcy chcą im zaoferować. Według Bobby’ego Marksa, mamy tu do czynienia z pewnym precedensem, do którego przyczynić mieli się Toronto Raptors.
Dlaczego akurat oni? Otóż w trakcie poprzedniego offseasonu władze ekipy z Kanady zdecydowały się sięgnąć głęboko do kieszeni, zawierając nową, pięcioletnią umowę o wartości prawie 160 milionów dolarów (chociaż podawano, że może sięgnąć nawet 175 milionów) z Immanuelem Quickleyem. Czy 26-letni obrońca zasłużył na takie apanaże? A może Raptors zdecydowanie przepłacili? Odpowiedź wydaje się oczywista, a w dodatku zdaniem wspomnianego dziennikarza ESPN, ten ruch „kompletnie rozwalił” rynek zastrzeżonych wolnych agentów (na filmie od około 10:15).
– Ten kontrakt narobił sporo zamieszania, dlatego nie można polegać na porównaniach… Moim zdaniem Toronto nie spotkała należna krytyka za tę decyzję, bo Quickley nie jest graczem wartym 32-33 miliony dolarów rocznie. Tymczasem to właśnie na ten kontrakt patrzą teraz pozostali zastrzeżeni wolni zawodnicy i ich agenci, traktując go jako punkt odniesienia – stwierdził Marks w materiale opublikowanym na YouTube.
Raptors ewidentnie widzieli w byłym już zawodniku New York Knicks kluczowy element wymiany za OG Anunoby’ego, nawet jeśli z pozyskanych w zamian zawodników lepiej rozwinął sie RJ Barrett, który od momentu przybycia został najlepszym strzelcem drużyny. Gracz, który w sezonie 2022-23 był na podium klasyfikacji na najlepszego obrońcę ligi potrafił jednak wnieść do zespołu na przykład umiejętność świetnego rzutu za trzy po koźle, a do tego świetnie uzupełniał się ze Scottiem Barnesem (to znaczy, o ile akurat obaj mogli jednocześnie przebywać na parkiecie).
W ubiegłym sezonie Quickley wystąpił tylko w 33 spotkaniach, w których notował średnio 17,1 punktu, 3,5 zbiórki i 5,8 asysty na mecz przy skuteczności z gry wynoszącej 42% (w tym 37,8% z dystansu). Wprawdzie, gdy nie był akurat kontuzjowany, prezentował się co najmniej przyzwoicie, to chyba jednak nie zrobił wystarczająco wiele, by przekonać kogokolwiek że zasługuje na tak wysoki kontrakt.
Tymczasem niektórzy zawodnicy rzeczywiście jego umowę stawiają sobie za punkt odniesienia. Najbardziej oczywisty przykład? Wspomniany Giddey, który nie może dojść do porozumienia z Bulls. Australijczyk, który zdecydowanie odżył po przeprowadzce z Oklahoma City Thunder, oczekuje wypłaty w wysokości 30-32 milionów dolarów rocznie, podobnej do tej którą otrzymał Quickley lub Jalen Suggs z Orlando Magic (pięcioletnia umowa o wartości 150 milionów dolarów).
Tymczasem w Wietrznym Mieście liczą, że rozgrywający zgodzi się na nieco niższe zarobki, wynoszące około 20 milionów dolarów rocznie i właściwie nie ma co się dziwić. Po tym, jak latem zeszłego roku Bulls w podobnych okolicznościach przepłacili Patricka Williamsa, trudno się spodziewać, by zależało im na tym, by – znowu – przelicytować samych siebie.
Inny przykład? Cam Thomas. Zgoda – 23-letni obrońca jest jednym z ciekawszych nazwisk na rynku, ale uważa się za gwiazdę, którą niekoniecznie już teraz jest. Nets oferowali mu niedawno kontrakt na poziomie pełnego wyjątku mid-level, czyli jakieś 14 milionów dolarów rocznie, tymczasem zawodnik oczekuje znacznie więcej. Sprawę przybliżaliśmy już w tym miejscu.
A co z również przytaczanym Kumingą? Jego perypetie związane z potencjalnym odejściem z Warriors ciągną się już od dłuższego czasu. Sam zawodnik nie wyklucza odejścia i nawet generuje zainteresowanie ze strony na przykład Sacramento Kings czy Phoenix Suns, gdzie mógłby zarabiać więcej, jednak sprawę utrudnia jego status zastrzeżonego wolnego agenta, przez co władze GSW mogą wyrównać każdą ewentualną ofertę. Na dzień dzisiejszy wygląda jednak na to, że przynajmniej na razie Kongijczyk zostanie w San Francisco.
Coraz częściej spekuluje się, że Giddey, podobnie jak inni gracze w jego sytuacji, ostatecznie zdecyduje się zaakceptować jednoroczną ofertę kwalifikacyjną, zaś latem przyszłego roku przetestuje rynek jako już niezastrzeżony wolny agent. Wówczas już dotychczasowi pracodawcy nie będą mieli nic do powiedzenia, a sami zawodnicy odzyskają kontrolę nad swoją przyszłością. A może i zadowalające oferty się znajdą.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!