Od kilku lat wyjazdy za granicę, by szkolić swoje koszykarskie zdolności są coraz bardziej popularne. Przyczyn jest wiele i chociaż Polska wciąż dąży do tego by promować koszykówkę, nie każdy z aspirujących koszykarzy wybiera nasz kraj, jako dalszą ścieżkę swojej kariery. Pomagają oczywiście fundacje, które tworzą programy stypendialne dla najbardziej uzdolnionych sportowców. Jedną z nich jest MG13 – fundacja założona przez Marcina Gortata. Dzięki jedynemu polakowi w NBA, nadzieje polskiego sportu mają możliwość wyjazdów na zagraniczne campy, by tam zdobywać doświadczenie. My dziś przybliżymy historię Przemysława Gołka jednego z największych koszykarskich talentów rocznika 2000, który mimo młodego wieku ma na swoim koncie osiągnięcia, o których wielu może tylko marzyć.
Jak zaczęła się jego przygoda? Od zawsze lubił sport, początkowo zapisał się na zajęcia piłki nożnej, a co zmieniło jego decyzję i czemu wybór padł na koszykówkę?
Przyszedł do szkoły trener Jacek Gembal, który zostawił informację o treningach koszykówki odbywających się na terenach Piastowa, Pruszkowa jak i Nadarzyna. Tata powiedział, żebym spróbował, więc niechętnie, ale poszedłem na pierwszy trening. Nawet mi się spodobało.
Nawet Ci się „spodobało”? To nie brzmi zbyt optymistycznie.
Nie, ale po kilku treningach tata przyszedł odebrać mnie z zajęć. Kiedy byłem w szatni zaczepił go trener i powiedział ”Pana syn ma talent do koszykówki”, wtedy mój tata tylko się zaśmiał, bo nasza gra wyglądała mniej więcej tak: tam gdzie była piłka, tam byli wszyscy.
Lata spędzone z trenerem Jackiem Gembalem były kluczowe dla Twojego rozwoju, co wspominasz najlepiej z pierwszych koszykarskich lat?
Nie da się ukryć, że ogromne doświadczenie i intuicję trenera. Po roku trenowania i kilku rozegranych meczach nadszedł czas wyboru. Trener Gembal organizował drużynę złożoną z chłopców z rocznika ”99 w klubie MKS Pruszków, a poznany w ciągu roku treningu trener Jarosław Kurdziel organizował drużynę dla chłopców z mojego rocznika 2000 w Piastowie. Wybrałem Piastów ze względu na to, że jest to miasto, w którym mieszkałem i mówiąc krótko miałem bliżej na treningi. Początkowo traktowałem to jako zabawę, dopiero później zaczęły się mecze, zwycięstwa i przegrane, tytuły, medale, puchary, statuetki MVP, powołania na Kadrę Mazowsza, Kadrę Narodową i zaproszenia na europejskie campy.
Czyli można śmiało powiedzieć, że wtedy zdecydowałeś się na poważnie zajęć koszykówką?
Tak. Po roku zostałem zwerbowany do swojego rocznika w PIVO-cie przez trenera Jarosława Kurdziela i tam wykształcił się mój charakter gry w koszykówkę, zawdzięczam mu 5-6 wspaniałych lat mojego rozwoju. Było zabawnie, ale gdy chodziło o koszykówkę to treningi zawsze były na poważnie. Przez następne parę sezonów wyrobiliśmy sobie opinię ”brutalów”. Drużyny narzekały, że gramy bardzo fizycznie, przez co trudno z nami wygrać. W tych też latach zaczęła wyrabiać się pozytywna opinia o mnie i zacząłem być rozpoznawalny w świecie młodzieżowej mazowieckiej koszykówki.
A kiedy zaczęły pojawiać się pierwsze powołania?
Kończąc szkołę podstawową miałem już bardzo dobrą opinie, potwierdzeniem było powołanie mnie na pierwszy obóz szerokiej, bo liczącej aż 48 zawodników, kadry Polski. Tam miałem szansę poznać chłopaków – koszykarzy – z całej Polski i trenerów od których dużo się nauczyłem. Byłem też wtedy dwa razy na campach organizowanych przez Marcina Gortata i dwukrotnie udało mi się je wygrać. Miałem okazję pojechać do USA na mecze NBA. Było to niesamowite przeżycie. W gimnazjum rozpocząłem grę MKS Pruszków. Dopiero tam za sprawą trenerów- Jacka Gembala i Bartłomieja Przelazłego dostałem się do reprezentacji Polski u16, jako rok młodszy niż inni w kadrze. Pojechałem na Mistrzostwa Europy dywizji B i wywalczyliśmy awans. Czułem dumę, gdy pierwszy raz wybiegłem na boisko z orzełkiem na piersi. W następnym roku, już jako równolatek ponownie wyjechałem na ME. Był to bardzo nerwowy okres, ponieważ zaraz po zakończeniu mistrzostw miałem kilka dni, aby spakować się i wylecieć za ocean.
I w tym punkcie kończy się Twoja polska ścieżka. Skąd pomysł, aby zdecydować się na grę w Kanadzie. To dość nietypowy kierunek.
Opcji było kilka. Były drużyny z Polski, Hiszpanii i kilku innych krajów z Europy, ale miałem swój cel – USA. Wybrałem jednak szkołę w Vancouver w Kanadzie. Skłonił mnie do tego bardzo ciekawy program jaki oferowali. Mieliśmy mieć drużynę złożoną z graczy z kilku krajów na całym świecie. Nasza drużyna grała mecze głównie w USA, co więcej ze szkołami, które prowadzą w rankingach. Dzięki temu mieliśmy szansę być zauważeni przez różnych trenerów i uniwersytety.
Czyli nie żałujesz tak spędzonego roku?
Na tą chwilę przyznam, że to była dobra decyzja, ponieważ już interesują się mną drużyny z Dywizji I NCAA. W następnym sezonie, czyli już od września zacznę naukę i grę w szkole w USA oddaloną o około godzinę drogi od Waszyngtonu.
Wyjechałeś w bardzo młodym wieku. To ogromny sprawdzian samodzielności, jak wyglądały pierwsze dni Twojego pobytu w Kanadzie?
Pierwszy tydzień w Vancouver spędził ze mną tata, który chciał wszystko dokładnie sprawdzić. Był to czas wypełniony treningami, głównie na plaży lub w wodzie. Były to bardzo ciężkie i odbywały się zawsze przed południem. Natomiast po południu jechaliśmy na salę, na której trenowaliśmy.
To był tylko tydzień. Po tym tata Cię opuścił i zostałeś sam. Jak wpłynął na Ciebie czas, w którym zdany byłeś tylko na siebie i trenerów?
Był to ciężki czas, ponieważ trudno było przestawić się z języka polskiego na angielski. Na szczęście już po tygodniu rozumiałem dużo więcej z potoku słów jakie do mnie docierały po angielsku i zacząłem coraz więcej mówić. Od tamtego czasu było już lepiej, oprócz tego, że tęskniłem za rodziną i przyjaciółmi. Zawsze starałem sobie wypełnić dzień tak, żeby mieć jak najmniej wolnego czasu, ponieważ wtedy miałem najwięcej przemyśleń. Wychodziłem z domu o 6 rano, a wracałem późno wieczorem po treningu i miałem siłę tylko na odrobienie lekcji, po czym kładłem się spać. Często nie miałem czasu porozmawiać z rodzicami przez Skypa i zdarzały się tygodnie, w których ani razu nie odzywałem się do nich z powodu braku czasu lub wyjazdów na mecze.
Skoro doszliśmy do tematu treningów – jak wyglądały one w Twojej nowej drużynie? Zauważyłeś jakieś różnice do tych, które miałeś w Polsce?
Treningi w zasadzie nie różnią się dużo od polskich. Rozgrzewka, część indywidualna, zespołowa, a na koniec element rozluźnienia lub gra. Zaskoczyła mnie jedynie duża konkurencja i to, że wszyscy zawodnicy kochają koszykówkę i zrobili by wszystko, żeby tylko móc dotknąć piłkę, czy wyjść na parkiet. Nie ma też grup wiekowych, czyli zawodnicy z 8 klasy muszą grać z zawodnikami o 4 lata starszymi, silniejszymi, wyższymi i szybszymi, ale jest to jedynie motywacją dla młodych graczy, którzy gonią starszych i mogą grać na ich poziomie. Tempo też jest dużo szybsze co chwilę można usłyszeć głos trenera krzyczącego ”Game speed, game intensity!!!”. Nie można być miękkim. Nie raz dochodziło do bójek-najczęściej pomiędzy zawodnikami podkoszowymi. Często też zdarzały się wymiany zdań, po których następowały szalone gry 1 na 1, gdzie robiło się wszystko, by pokazać kto jest lepszy.
Czym różni się styl gry Amerykanów w porównaniu do europejskiego modelu?
Zawodnicy amerykańscy są bardzo dobrze przygotowani fizycznie i technicznie. Bawią się koszykówką, wymyślają co raz to nowe, lepsze zagrania i starają się znaleźć inne sposoby na wykończenie lay up-a. Są bardzo kreatywni i pokazują swoja dojrzałość w grze, a zawdzięczają to temu, że pochodzą z ojczyzny koszykówki, gdzie od małego wychodzi się na boiska w parkach i zawsze spotyka się kogoś, kto rzuca do kosza.
A jak Ty radzisz sobie wśród rówieśników? Głównie chodzi mi o warunki fizyczne, bo jak wiadomo za oceanem ćwiczenia siłowe wdraża się dużo szybciej niż u nas
Jestem jednym z liderów drużyny, w której grałem. Na boisku spędzałem najwięcej czasu, chociaż nie byłem najstarszy. Wypadam więc bardzo dobrze, jeżeli patrzy się na moje przygotowanie fizyczne. Co prawda po przyjeździe jest bardzo duży skok pomiędzy Europą, a Ameryką. Zawodnicy są bardzo dobrze przygotowani fizycznie, większość z nich potrafi ”wyskoczyć z sali”. Siłownie zaczyna się tam mniej więcej wtedy, kiedy dołącza się do drużyny high school, czyli w 8 klasie. Ćwiczy się z bardzo dużym obciążeniem, ale robi się mniej powtórzeń. W całej pracy na siłowni trenerzy oczekują od nas szybkości, chodzi im o jak najszybsze zrywy. Dzięki czemu potem możemy przełożyć to na boisku. Po powrocie z Kanady i paru grach na boisku z kolegami, czy na treningach w MKS Pruszków, widzę tą różnicę, jak duży przeskok zrobiłem w ciągu jednego roku. Jestem dużo szybszy, silniejszy, skoczniejszy i umiem dyktować tempo gry.
Opowiedz nam o jednej z najciekawszych rzeczy jaka spotkała cię podczas pobytu w Kanadzie, a dokładniej o spotkaniu zawodników Toronto Raptors i to na…siłowni, na którą uczęszczałeś w drużyną.
Toronto Raptors co roku mają obóz przedsezonowy w ośrodku sportowym, w którym znajdowała się sala i siłownia na której ćwiczyliśmy. W czasie ich obozu nie mieliśmy dostępu do sali – była ona chroniona i wszystkie szyby były zasłonięte tak, aby nie można było podglądać treningów. Mieliśmy jednak dostęp do siłowni, przez którą przechodzili zawodnicy udający się na trening lub wracający do hotelu. Byli oni dostępni dla wszystkich. Nastawienie amerykańskich celebrytów do fanów jest bardzo miłe, można to wywnioskować po zachowaniu choćby Marcina Gortata. Zawodnicy zawsze znajdą czas, żeby porozmawiać, wypić kawę w kawiarni obok sali, czy zrobić sobie zdjęcie z fanem. My natomiast byliśmy na siłowni, a gdy ćwiczyliśmy przechodzili obok trenerzy zespołu z NBA czy zwodnicy tacy jak np. DeRozan na, którego później przypadkowo wpadłem zmieniając maszynę, na której ćwiczyłem. Tak właśnie wyglądało moje ”spotkanie” z zawodnikiem Raptors.
Ubiegły rok był przełomowy w Twojej karierze, która dopiero zaczyna się rozkręcać. Czy miałeś czas na jakieś dodatkowe zajęcia poza koszykówką i szkołą?
Dodatkową atrakcją było zwiedzanie USA. Przejechaliśmy busem z Vancouver po całym wybrzeżu zachodnim do San Diego. Było to niesamowite przeżycie, choć meczące, ponieważ cała podróż zajęła nam 3 dni. Mogłem obserwować jak rozmaitym i ogromnym krajem jest USA. Zaczęliśmy podróż od gór i lasów deszczowych, przez pasma jezior i ogromnych drzew, przez długie puste równiny, aż po pagórki z winoroślami, piękne zielone trawy na północy Kalifornii, śnieg, który spotkaliśmy niedaleko Los Angeles i wielkie pustynie prowadzące do San Diego.
To rzeczywiście coś czego na pewno nie doświadczyłbyś w Polsce. A jak wyglądają Twoje plany na najbliższą przyszłość?
Na ten moment zdecydowałem zmienić szkołę na nową i tam dokończyć edukację w high school. Mam jeszcze 2 lata na zdobycie zainteresowania ze strony szkół NCAA Dywizji I. W ciągu tych 2 lat wszystko się wyjaśni, a na ten moment plan jest jeden: uczyć się i grać jak najlepiej. Mam nadzieję, że dostanę się, chociaż wiem, że będzie bardzo ciężko.
Pozostaje mi tylko życzyć Ci samych sukcesów i determinacji w dążeniu do wyznaczonych celów. Bardzo dziękuję.
Dziękuję.