Los Angeles Lakers powoli wstają z kolan, a jedno z dotychczasowych zwycięstw odnieśli dzięki Mattowi Ryanowi. 25-latek zasłynął rzutem na dogrywkę w spotkaniu przeciwko New Orleans Pelicans, dzięki czemu znalazł się na ustach koszykarskich mediów z całego świata. I to zaledwie dwa lata po tym, jak pracował na cmentarzu i rozwoził jedzenie.
Z dotkniętym wirusem LeBronem Jamesem, łapiącym się po każdej akcji za plecy Anthonym Davisem i szalejącym z ławki Russellem Westbrookiem Lakers byli w tym tygodniu blisko bilansu 1-6. W środowym spotkaniu z Pelicans, po dwóch spudłowanych rzutach osobistych przez przeciwników, Jeziorowcy wznawiali piłkę z boku przy 3 „oczkach” straty. W kluczowym dla losów meczu posiadaniu, na 1,3 sekundy do końca, Austin Reaves wybrał podaniem wszerz parkietu Matta Ryana – nieznanego szerszej publiczności strzelca, który stanął przed szansą wkupienia się w łaski kibiców z Miasta Aniołów. I tę szansę wykorzystał, trafiając zza łuku równo z końcową syreną.
Lakers po dogrywce wygrali to spotkanie, a Ryanem zainteresowały się media na całym świecie. Były pracownik cmentarza, który jeszcze dwa lata temu rozwoził jedzenie, stał się bohaterem jednej z najbardziej cenionych marek koszykarskich na świecie – historia godna ekranizacji. Historia, którą poniżej Wam opowiemy.
Ryan urodził się White Plains – najstarszym mieście w stanie Nowy York, w dość zamożnej rodzinie klasy średniej. Po doświadczeniu ze starszym rodzeństwem, rodzice Matta od młodości dawali mu dużą swobodę w podejmowaniu decyzji. Dzięki temu, jeszcze w szkole średniej, potrafił on zbilansować będącą zawsze jego mocną stroną naukę ze sportem, który był jego pasją.
Dzięki dobrym występom w prywatnej Iona Preparatory School Ryan zaliczony został do drużyny Parade All-American, która co roku skupiała w swoich szeregach najlepszych młodych zawodników szkół średnich. Z tak bogatym koszykarskim bagażem nastoletni Matt wybrał cenioną z podejścia do przyszłych prospektów uczelnię Notre Dame. Tu jednak przygniotła go presja oczekiwać, a z roli startera i dostarczyciela średnio 20 punktów, zdegradowany został do roli zadaniowca. Przyjmując „na klatę” kolejną ważną życiową lekcję Ryan po dwóch latach i 72 rozegranych meczach przeniósł się w poszukiwaniu minut na parkiecie na znaną ze swojej przebrzmiałej głównie świetności uczelnię Vanderbilt. Tam jego rola w zespole ustabilizowała się, a zawodnik zakończył etap juniorski ze średnimi na poziomie 8,1 punktów i 2,7 zbiórek na mecz. W nowej drużynie, pod skrzydłami Bryce’a Drew sprawdzał się jako starter i coraz częściej przewijał się w kolejnych przed-draftowych rozważaniach ekspertów, którzy umiejscawiali go na przełomie pierwszej i drugiej rundy naboru.
Komplikacje rozpoczęły się po zwolnieniu Drew. Jego miejsce w ekipie Commodores zajął dobrze znany przez ligowych kibiców Jerry Stackhouse, który na parkietach NBA spędził 18 sezonów. Konflikt pomiędzy Panami sprawił, że Ryan został ponownie posadzony na ławkę i zdał sobie sprawę, że może być to dla niego koniec marzeń o grze w najlepszej lidze świata.
Po kilku tygodniach, na rok przed Draftem NBA, zawodnik ponownie zmienił uczelnię, tym razem na Uniwersytet Tennessee. W barwach Chattanooga Mocs rozegrał swój najlepszy sezon na akademickich parkietach, w 33 spotkaniach notując średnio 15,4 punktu, 4,9 zbiórki i 1,9 asysty, rzucając na 42,3% z gry i 35,9% zza łuku.
Mimo wielkich starań i pojawienia się nawet w paru mockach Ryan został pominięty w Drafcie 2020. Z tego powodu, wraz z rozpoczęciem pandemii COVID-19, zawodnik stał się bezrobotny i stanął przed decyzją, dez której nie byłoby go w miejscu, w którym jest obecnie, a my nie pisalibyśmy tego artykułu. Mimo posiadania dyplomu z ekonomii zdobytego na uczelni Vanderbilt Ryan nie był skory do związania swojej przyszłości z karierą za biurkiem i małoelastycznymi godzinami pracy. Mając nadzieję na powrót na koszykarskie parkiety, Matt imał się tymczasowych prac, mających pozwolić mu przeczekać ten trudny okres. Początkowo dorabiał jako tzw. landscaper na cmentarzu Św. Józefa w Yonkers w Nowym Jorku. Po kilku miesiącach zdecydował się na zmiany i znalazł pracę jako dostawca jedzenia w UberEats i DoorDash, co finansowo znacznie bardziej mu się opłacało.
Przez ten czas (prawie rok) Ryan nie miał okazji na regularne treningi, a jedynym, co utrzymywało go w formie fizycznej, były „wypady” na jedno z osiedlowych boisk w Nowym Yorku. Po roku szansę dali mu Cleveland Cavaliers, którzy zaprosili skrzydłowego do udziału w Lidze Letniej 2021. Tą jedną, ryzykowną decyzją, Cavs rozpędzili karierę Ryana i otworzyli przed nim wrota do NBA.
Zmobilizowany, błyszczał w barwach Kawalerzystów, w Las Vegas notując średnio 26,5 punktu na 48% zza łuku, na przestrzeni czterech rozegranych meczów. Po tak udanych pierwszych tygodniach lata rywalizację o podpis skrzydłowego wygrali Denver Nuggets, którzy oddelegowali go do swojej filii w G League. W 12 meczach dla Grand Rapids Gold, Ryan zdobywał średnio w roli rezerwowego 12,1 punktów, co otworzyło przed nim kolejne możliwości. W trakcie rozgrywek zawodnik przeniósł się do Maine Celtics skąd do pierwszej drużyny ściągnęli go Celtowie z Bostonu.
Na umowie two-way Ryan zagrał w barwach ekipy ze wschodniego wybrzeża w jednym meczu, w którym spędził na parkiecie 5 minut. Ważniejszym było jednak spełnienie głównego celu i największego marzenia w karierze. Udowodnienie, że mimo przeciwności, dzięki ciężkiej pracy i pokorze, można zajść wysoko, nawet na największą z koszykarskich scen na świecie. Mimo że nie był uprawniony do występów w play-offach Ryan był obecny wraz z drużyną Celtics podczas całego post-season. Co ciekawe, po trafionym game-winnerze przeciwko Brooklyn Nets Jayson Tatum rzucił się jako pierwszy w ramiona nie kogo innego jak właśnie przeżywającego wraz z drużyną emocje Ryana.
Po przełomowym sezonie zawodnik został we wrześniu tego roku zaproszony na obóz treningowy Los Angeles Lakers. Podpisując skrzydłowego na niegwarantowaną umowę, Jeziorowcy nie wydali nawet osobnego oświadczenia prasowego, a nowy zawodnik został zaprezentowany kibicom w cieniu znanego już z NBA Dwayne’a Bacona. Po takim wstępie Ryan pokazał się z dobrej strony na treningowym campie, a Lakers, zamiast odesłać do swojej filii w G League, zatrzymali zawodnika u siebie.
Ryan wywalczył sobie miejsce w składzie kosztem faworyzowanego wcześniej Cole’a Swidera. Ze swoim talentem strzeleckim i solidnością w defensywie idealnie wpisywał się w skład potrzebujących role playerów Lakers, dzięki czemu, od pierwszego spotkania nowego sezonu otrzymywał od Darvina Hama zaskakująco dużo minut. Na przestrzeni 6 meczów Matt notował dotychczas 5,7 punktów na 40% z gry i 43,5% zza łuku.
Ryan jest dokładnie tym, czego potrzebują kibice w metropolii, jaką jest Los Angeles. Naocznym przykładem American Dream, dowodem na to, że będąc szarym człowiekiem, dzięki ciężkiej pracy i pokorze możesz odnieść sukces. Nawet jeżeli skrzydłowego więcej nie zobaczymy w barwach Jeziorowców, jego historią długo będzie wspominana przez ich kibiców.