Gdy zakończyła się saga z poszukiwaniem przez Los Angeles Lakers zawodnika na pozycję środkowego i okazało się, że nowym nabytkiem został Deandre Ayton, zdania były podzielone. Wielu kibiców i ekspertów uważało, że zawodnik, który nigdy nie nawiązał do oczekiwań, które przyniósł mu wybór z pierwszym numerem draftu, nie jest skrojony pod klub, w którym ambicje rok w rok sięgają walki o najwyższe cele. Sam zawodnik, podpisując kontrakt w Mieście Aniołów, z pewnością też wiedział, że wszystkie oczy będą skierowane w jego stronę. Cóż, po zaledwie jednym meczu już można powiedzieć, że sympatyków mu nie przybyło, a niektórzy mogą wręcz mieć deja vu.



Los Angeles Lakers pozyskali DeAndre Aytona latem praktycznie za bezcen, po tym, jak Portland Trail Blazers wykupili jego kontrakt. W teorii ożna to było uznać za sprytny, mało ryzykowny ruch, który może pomóc zapewnić olbrzymią dziurę, jaka ziała w drużynie na pozycji środkowego co najmniej od momentu odejścia Anthony’ego Davisa do Dallas Mavericks. Tymczasem już pierwszy występ Bahamczyka w nowych barwach mógł poddać w wątpliwość sens jego sprowadzenia.

Były zawodnik także Phoenix Suns, gdzie spędził pierwsze lata swojej kariery w NBA, we wtorkowym starciu z Golden State Warriors zapisał na swoje konto 10 punktów (5/7 z gry), sześć zbiórek i blok, a Jeziorowcy przegrali w Crypto.com Arena 109:119. Być może czysto liczbowo występ 27-latka nie wyglądał aż tak tragicznie, to jednak same liczby nie oddały pełnego obrazu jego gry.

Numer jeden draftu z 2018 roku wielokrotnie, zamiast wykorzystywać swoją potężną sylwetkę, by dojść pod kosz, decydował się na niepotrzebne próby rzutów z odchylenia. W dodatku – po nieudanych chwytach podań, które mogły zakończyć się łatwymi punktami spod obręczy – popełnił cztery straty. Szału nie było, a rozwścieczeni kibice Lakers w komentarzach w mediach społecznościowych dali nowemu graczowi swojej drużyny do zrozumienia, co o nim myślą. Nie były to pochlebne opinie.

Wiadomo, że nikt nie oczekiwał od Aytona, że z miejsca będzie nowym Shaquille’em O’Nealem, lecz i tak spodziewano się po nim znacznie więcej. Zresztą była legenda drużyny z Los Angeles również wyraziła swoje zdanie na temat młodszego kolegi po fachu, gdy razem z Charlesem Barkleyem nie byli pod wrażeniem Deandre, komentując jego postawę w programie Tip-Off na antenie ESPN, a nawet zwracając się ze swoistym apelem.

– Słuchaj, Deandre, Domin-Ayton, ten występ, który dałeś wczoraj… [kciuk w dół]. Musisz się ogarnąć, chłopie. Masz robić tylko trzy rzeczy: zbierać piłki, blokować rzuty i dominować. Presja nie spoczywa na tobie. Grasz z dwoma znakomitymi zawodnikami, którzy często są podwajani. Kiedy dostajesz od nich podanie, złap piłkę i wsadź ją do kosza. Przecież nikt cię nie podwaja. Masz przy sobie niższego obrońcę, a ty, zamiast to wykorzystać, odwracasz się i rzucasz z odchylenia – tak tego nie wygrasz. Potrzebujemy cię, brachu. Musisz wejść na wyższy poziom. Twój wczorajszy występ był naprawdę słaby. No dalej, Deandre, czas się obudzić – powiedział Shaq.

W podobnym tonie wypowiedział się także Sir Charles, zwracając uwagę na słabe statystyki i nie szczędził ostrych słów pod adresem byłego zawodnika Portland. Nic dziwnego – Barkley, jak sam przyznał, nie mógł się doczekać, aby zobaczyć Aytona w akcji podczas nocy otwarcia. W rzeczywistości ponoć tylko tego „jedynego zawodnika” obserwował. Ekspert posunął się nawet do stwierdzenia, że jeśli Bahamczyk dalej będzie tak grał, Lakers trudno będzie o jakiekolwiek sukcesy.

– Jeśli Deandre Ayton nie zagra świetnie, Lakers nie będą w stanie pokonać najlepszych drużyn z Zachodu. Wiesz, co mnie w tym też irytowało? On wczoraj powinien był ziać ogniem. Przy nieobecności LeBrona powinien pomyśleć: „O, dziś wezmę na siebie jego rzuty.” Bez LeBrona powinien notować 20 punktów i 10 zbiórek. Bez problemu. Nawet nie 20 – bez LeBrona powinien zdobywać 25 punktów – stwierdził Barkley.

Ayton, który już w swoim trzecim sezonie w barwach Suns doszedł do Finałów NBA, od tamtej pory zdaje się zaliczać klasyczny zjazd po równi pochyłej. Po rozpadzie ekipy z Phoenis trafił do Blazers, gdzie przylgnęła do niego łatka zawodnika „delikatnego”. W Los Angeles ewidentnie liczą (liczyli?), że ich nowy środkowy nawiąże do czasów z gry w Arizonie, jednak on zdaje się z powrotem wpadać w nawyk znikania w tle, zamiast – do czego nawiązuje jego pseudonim – dominować.

Już po meczu swojego nowego kolegę próbował wytłumaczyć sam Luka Doncić, mówiąc: – Muszę lepiej to ogarnąć, po prostu rozmawiając z nim, żeby wybadać, co ja chcę i czego on oczekuje. Mam na myśli, że dzisiaj to była moja wina, prawdopodobnie nie dogrywałem mu piłki wystarczająco często. Muszę mu pomóc.

Sam Ayton również starał się znaleźć przyczynę swoich problemów, nazywając samego siebie „trudnym do odczytania” wysokim graczem. 27-latek zasugerował również, że jego koledzy z drużyny przypuszczalnie mogli oczekiwać od niego innego stylu gry niż ten, który faktycznie zaprezentował.

– Dziś uświadomiłem sobie, że prawdopodobnie jestem takim trudnym do odczytania wysokim zawodnikiem, bo mogę zarówno wbiegać, jak i stać w określonym miejscu. To czasami może być dla nich trochę mylące. Jestem tak przyzwyczajony, że rywale wystawiają przeciwko mnie niskiego obrońcę, że czasem nie mogę nawet dokończyć wbiegu i chwilę przebywać w strefie rzutów wolnych, żeby być dla niego dostępny. Bywają też momenty, kiedy mogę dokończyć swój wjazd. Trzeba grać więcej i mierzyć się z większą liczbą świetnych drużyn, tak jak dziś, żeby naprawdę zobaczyć, jakie strategie obronne stosują te zespołu i jak starają się dostosować do naszej gry – powiedział Deandre.

Cóż, jedna jaskółka wiosny nie czyni, więc nie można całkowicie wykluczyć, że na przestrzeni całego sezonu bahamski podkoszowy rzeczywiście okaże się wzmocnieniem Lakers. Poczekamy – zobaczymy. Skąd jednak to wspomniane we wstępie deja vu? Otóż według gorszego scenariusza niewykluczone, że historia po mniej więcej 20 latach zatoczyła koło.

Niektórzy kibice już teraz porównują Aytona do Kwame Browna – kolejnego środkowego wybranego z pierwszym numerem draftu (w 2001 roku przez Washington Wizards), który nigdy nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań. Dlaczego? Być może po prostu nie wytrzymał presji, tym bardziej, że karierę zaczynał jeszcze u boku samego Michaela Jordana, ale to temat na inną historię. Co najważniejsze w tej sytuacji – obecnie 43-letni były koszykarz w latach 2005-08 reprezentował barwy Lakers, w dużej mierze jako podstawowy center, i – delikatnie mówiąc – nie zawyżał poziomu. Z pewnością nikt w Mieście Aniołów nie chciałby powtórki z rozrywki.

Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!


Wspieraj PROBASKET

  • Sprawdź najlepsze promocje NIKE i AIR JORDAN w Lounge by Zalando
  • W oficjalnym sklepie NIKE znajdziesz najnowsze produkty NIKE i JORDAN oraz dobre promocje.
  • Oficjalny sklep marki adidas też ma dużo do zaoferowania.
  • Oglądasz NBA? Skorzystaj z aktualnej oferty - kup dostęp do NBA League Pass.
  • Lubisz buty marki New Balance? W ich oficjalnym sklepie znajdziesz coś dla siebie.


  • Subscribe
    Powiadom o
    guest
    1 Komentarz
    najstarszy
    najnowszy oceniany
    Inline Feedbacks
    View all comments