Już w nocy z środy na czwartek będzie miała miejsce pierwsza runda draftu, a 30 tegorocznych kandydatów do NBA dowie się, w jakich drużynach rozpocznie – o ile po drodze nie dojdzie do jakichś wymian – najbliższy sezon. Pewniakiem jest właściwie tylko wybór Coopera Flagga z pierwszym numerem draftu przez Dallas Mavericks, a co potem to już wyjdzie w przysłowiowym praniu. Być może będziemy świadkami kilku niespodzianek, niestety również tych negatywnych, jak w przypadku Ace’a Baileya.
O byłym już zawodniku Rutgers pisaliśmy już w tym miejscu. Gwoli przypomnienia – w większości symulacji Ace Bailey miał znaleźć się w czołówce draftu, być może nawet w jego pierwszej trójce. Tymczasem wiele wskazuje na to, że sam sobie strzelił w kolano, nie godząc się na indywidualne treningi z żadną z drużyn NBA. Odmówił nawet Philadelphia 76ers, z którymi był już wstępnie umówiony. Z tego powodu niewykluczone, że menadżerowie drużyn nie zdecydują się na wybór niesprawdzonego kota w worku, a samego 18-latka czekać może spadek w hierarchii o co najmniej kilka pozycji.
Niewykluczone jednak, że nie będzie w swoim nieszczęściu osamotniony. Podobny los czekać może Noę Essengue, skrzydłowego rodem z Francji. To jeden z tych zawodników, w przypadku których do niedawna można było mieć przekonanie graniczące z pewnością, że nie wypadnie poza loterię draftu. Niestety dla niego, kontrowersyjna decyzja, jaką podjął spotkała się z falą krytyki, co może wiązać się z konsekwencjami.
Jeszcze przed draftem 18-letni rodak Victora Wembanyamy zyskał na wartości dzięki swojej atletyczności, lecz również doświadczeniu z gry z seniorami. W przeciwieństwie do większości zawodników z tegorocznego naboru, Essengue miał już styczność z „dorosłą” koszykówką, reprezentując barwy niemieckiego Ratiopharmu Ulm, w którego filii (OrangeAcademy) grał swego czasu na przykład nasz Jeremy Sochan. Obaj panowie nigdy się tam jednak nie spotkali.
W minionym sezonie młody Francuz zaliczył całkiem solidne przetarcie wśród seniorów. Wprawdzie Ulm nie wyszło z grupy rozgrywek Eurocup, to jednak Noa w 18 występach notował średnio co najmniej przyzwoite 12,4 punktu, 5,3 zbiórki, 1,1 asysty i 1,4 przechwytu na mecz. Podobnie to wyglądało w rozgrywkach ligowych, gdzie na przestrzeni 30 gier zapisywał na swoje konto 9,7 punktu, 4,5 zbiórki i 1,1 asysty. Trudno powiedzieć, że już podbił Europę, ale jak na 18-latka takie liczby i tak robią wrażenie.
Problem w tym, że Noa podjął decyzję, którą trudno nazwać inaczej niż kontrowersyjną. Zawodnik, który za swoich idoli uznaje Pascala Siakama, Scottiego Barnesa i Kawhia Leonarda, a przez Jonathana Givony’ego i Jeremy’ego Woo jest typowany do bycia wybranym z „dziewiątką” przez Toronto Raptors zdecydował się… opuścić drużynę, która wciąż bierze udział w finałach ligi niemieckiej, by osobiście stawić się w Nowym Jorku i wziąć udział w drafcie. Trochę słabe zachowanie, nawet gdy zauważymy, że pod sam koniec rozgrywek cieszył się już mniejszym zaufaniem trenera i trudno było go nazwać kluczowym graczem zespołu.
– Draft to naprawdę wyjątkowy moment, być może najważniejszy dzień w moim życiu. Ufam moim kolegom z drużyny i wiem, że wykonają swoją robotę – próbował wytłumaczyć swoją decyzję Essengue. Chyba się przeliczył. Bez niego w środę popularne „Wróble” przegrały z Bayernem Monachium 53:67, co sprawiło, że wynik serii wynosi w tej chwili 2-2 i wszystko jeszcze się może zdarzyć.
Z jednej strony można próbować zrozumieć decyzję chłopaka, nawet jeśli tego typu wyjaśnienia nie przekonały nikogo. – Opuszczanie kolegów z drużyny, trenerów i kibiców w trakcie finałów tylko po to, by przejść się po scenie i uścisnąć dłoń Adama Silvera to coś, czego nie chciałbym widzieć u zawodnika, którego wybiorę w pierwszej rundzie – napisał chociażby Kevin O’Connor.
Chociaż ze względu na warunki fizyczne, mobilność i wszechstronność po obu stronach parkietu młody skrzydłowy wciąż jest typowany do wyboru w loterii draftu, to jednak ze względu na wydłużony sezon w Niemczech nie mógł uczestniczyć w żadnych prywatnych treningach z zespołami NBA, które tym samym nie miały możliwości lepiej mu się przyjrzeć. Na to już jednak za późno i równie dobrze chyba mógł pójść w ślady innego kandydata do ligi i klubowego kolegi z Ulm, Bena Sarafa, który zdecydował się pozostać z drużyną.
Tak czy inaczej, mleko już się rozlało i podjętej decyzji nie da się zmienić. Essengue musi mieć nadzieję, że jego podyktowany niekoniecznie sodówką, a raczej młodzieńczą pasją i niecierpliwością, wybór nie obróci się przeciwko niemu, czego nie można wykluczyć. Tym bardziej, że dzieciak ma talent i szkoda by było, gdyby nie mógł go pokazać w odpowiednim środowisku.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!