Przygoda Dillona Brooksa z Memphis Grizzlies z pewnością nie zakończyła się po jego myśli, choć bieżące rozgrywki pokazują, że takie rozwiązanie było dla niego prawdopodobnie najlepszą opcją. Obrońca Houston Rockets wraca wspomnieniami do poprzedniego sezonu i krytykuje „Niedźwiedzie” za zrobienie z niego winowajcy wszelkich porażek zespołu.
Dillon Brooks z pewnością ma obecnie wiele powodów do zadowolenia. Po przenosinach do Houston Rockets 27-latek prezentuje wyśmienitą formę i jest bez wątpienia kluczowym elementem układanki Ime Udoki. W dziewięciu rozegranych jak dotąd spotkaniach Brooks notował średnio 13,7 punktu, 4,2 zbiórki, 2 asysty oraz 1,1 przechwytu na mecz.
Największe wrażenie robi jednak jego skuteczność. Skrzydłowy trafia 55,1% z gry (w porównaniu do 39,6% z poprzedniego sezonu), a także 53,3% zza łuku (32,6%). Sposób gry Brooksa ma z pewnością ogromny wpływ na fakt, że Rockets z bilansem 6-3 są obecnie na 5. miejscu w tabeli Konferencji Zachodniej.
Houston wygrali sześć spotkań z rzędu, w tym przeciwko Sacramento Kings, Los Angeles Lakers czy Denver Nuggets. W międzyczasie z ogromnymi problemami boryka się były klub Dillona – Memphis Grizzlies. „Niedźwiadki”, które muszą radzić sobie m.in. bez zawieszonego Ja Moranta czy kontuzjowanego Stevena Adamsa, zajmują ostatnią pozycję na Zachodzie z fatalnym bilansem 2-9.
Brooks skorzystał z okazji i wrócił wspomnieniami do swojej przygody w Tennessee, a w szczególności do ostatniego sezonu, który wywołał sporo kontrowersji. Zawodnik zdążył zasłynąć z prowokujących wypowiedzi i zachowań, które przez wielu były odbierane jako przejaw błędnej pewności siebie.
– To, co nie podobało mi się w Memphis, to że oni pozwolili na to wszystko, by móc się nagle pokazać i zrobić ze mnie winowajcę. To mi się naprawdę nie podobało. Koniec końców, przychodzą do mnie i rozmawiają ze mną jeden na jednego, jak mężczyźni, ale kiedy wszystko się sypie, to nie stanęli w mojej obronie – wspomina swoją przygodę w Memphis Brooks.
Najwięcej uwagi zebrała wypowiedź Brooksa o LeBronie Jamesie. Ówczesny skrzydłowy Grizzlies prowokował LBJ-a sugerując, że nie szanuje nikogo, kto nie zdobędzie przeciwko niemu 40 punktów. Los Angeles Lakers nie mieli jednak większych problemów z ograniem Grizzlies 4-2 w pierwszej rundzie play-offów, a James był jednym z głównych architektów tego triumfu.
Po zakończeniu sezonu media społecznościowe obiegła informacja, że Grizzlies „pod żadnym pozorem” nie przedłużą umowy z Dillonem Brooksem, który stał się tym samym wolnym agentem. Zainteresowanie jego usługami było jednak wystarczające, by ten mógł zabezpieczyć kilka kolejnych lat swojej kariery zarówno pod względem sportowym, jak i finansowym.
– Nie chciałem tego. Cały ten sezon był czymś, czego zupełnie nie chciałem. Myślę, że radziliśmy sobie lepiej, kiedy to ja byłem głównym punktem w organizacji. Wybrali inną drogę, ale jestem szczęśliwy, że przez całe to g**no byłem w stanie otrzymać to, na co zawsze zasługiwałem – podsumował Brooks.
Zawodnik nawiązuje tu do umowy, jaką kilka tygodni po rozstaniu ze swoim poprzednim zespołem podpisał z Houston Rockets. Kierownictwo Rakiet zaproponowało mu czteroletni kontrakt wart 86 milionów dolarów. Jak dotąd inwestycja ta okazuje się niezwykle trafna.