Gdy jako zawodnik zdobywasz trzy tytuły mistrzowskie z rzędu, za partnerów mając czołowych koszykarzy swojej ery, możesz powiedzieć, że znasz NBA od podszewki. Dla Sacramento Kings z kolei już samo zakwalifikowanie się do fazy play-off wydaje się ambitnym celem, jednak zmiany, do których już teraz dochodzi w sztabie szkoleniowym i strukturach zarządu świadczą o tym, że w Kalifornii chyba wreszcie zamierzają obrać konkretny kierunek, zamiast tylko dryfować donikąd.
Jeszcze w kwietniu władze drużyny postanowiły pozostawić na stanowisku trenera Douga Christiego, który przez ostatnie kilka miesięcy pełnił funkcję tymczasowego następcy zwolnionego pod koniec grudnia Mike’a Browna. Trzeba przyznać, że 54-latek wywarł pozytywne wrażenie, osiągając z Sacramento Kings pozytywny bilans 27-24 i wywalczając udział w turnieju play-in (nawet jeśli tam jego podopieczni potknęli się na pierwszej przeszkodzie, którą byli Dallas Mavericks). O szczegółach dalszej współpracy pisaliśmy w tym miejscu.
Jedną z poważniejszych decyzji do podjęcia było rozstanie się z Monte McNairem. Menedżer Kings, który pełnił tę rolę przez pięć sezonów, miewał swoje wzloty i upadki. Do tych pierwszych na pewno zaliczyć trzeba rok 2023, gdy koszykarze z Sacramento osiągnęli w sezonie regularnym bilans 48-34 i przerwali niechlubną, rekordową passę 16 lat bez gry w fazie play-off. 40-latek zdobył wówczas nagrodę dla menedżera roku.
Zamiast jednak iść za ciosem, McNair stopniowo tracił kontrolę nad kluczowymi decyzjami personalnymi, jak choćby wspomniane wyżej zwolnienie Browna i zastąpienie go Christiem. Źródłem napięć pomiędzy menedżerem i jego pryncypałem, właścicielem organizacji, Vivekiem Ranadive, miała być również decyzja o pozyskaniu DeMara DeRozana i wymianie De’Aarona Foxa na Zacha LaVine’a. Gdy dorzucimy do tego spadek formy w kolejnych sezonach, obie strony zdecydowały się nie kontynuować współpracy, oficjalnie rozstając się „za porozumieniem stron”.
Nie trzeba było długo czekać na zatrudnienie następcy McNaira. Został nim mający spore doświadczenie na tym stanowisku Scott Perry. 61-latek był już w przeszłości zatrudniony w Detroit Pistons, Seattle SuperSonics czy Orlando Magic. „Na swoje” poszedł w 2017 roku, gdy objął posadę menedżera w New York Knicks, gdzie miał swój udział w odbudowie zespołu i rozwoju młodych talentów, jak Kristaps Porzingis czy Tim Hardaway Jr. To również on odpowiadał za pozyskanie do zespołu innych utalentowanych graczy – RJ’a Barretta czy Mitchella Robinsona.
Niestety, pomimo starań Perry’ego, za jego kadencji Knicks nie zdołali awansować do fazy play-off, co było źródłem krytyki ze strony mediów i kibiców. To z kolei doprowadziło do decyzji o tym, by nie przedłużyć wygasającego w 2023 roku kontraktu. Z tego tytułu zatrudnienie akurat jego w Sacramento może budzić pewne obawy, ale trzeba przyznać, że jest on doświadczonym profesjonalistą, który unika niepotrzebnych dramatów, a w dodatku ma oko do młodych talentów, nawet jeśli nie wszystkie jego wybory w drafcie były trafione.
W każdym razie Perry ewidentnie postanowił nie zwlekać i rozpoczął pracę od dobrania sobie odpowiednich współpracowników. Według doniesień Shamsa Charanii, asystentem 61-latka będzie były koszykarz NBA, BJ Armstrong. Po przeszło dekadzie kariery zawodniczej, gdy pomógł Chicago Bulls Michaela Jordana zdobyć trzy mistrzostwa z rzędu, pracował w biurze drużyny. Współpracował z samym Jerrym Krause, jednak po jakimś czasie został zastąpiony przez Johna Paxsona (którego kiedyś wygryzł z pozycji podstawowej „jedynki” Byków). W latach 2003-05 pełnił również w drużynie funkcję skauta.
Później nawiązał współpracę z Wasserman Media Group, gdzie dostał posadę agenta. Wśród jego klientów można znaleźć kilka ciekawych nazwisk, jak na przykład wybrany z pierwszym numerem draftu 2008 Derrick Rose, Bismack Biyombo czy też JaVale McGee. Tego typu doświadczenie może tylko pomóc na nowym stanowisku, ponieważ dzięki temu Armstrong doskonale zna mechanizmy kontraktów, wymian czy też budżetu płac, jak również generalnie orientuje się na rynku. To czyni go cennym uzupełnieniem sztabu nowego menedżera Kings.
Obaj panowie zresztą doskonale się znają i żywią wzajemnym szacunkiem. Trudno powiedzieć, czy miało to jakiś wpływ na zatrudnienie akurat Armstronga na stanowisku asystenta, lecz wraz ze swoim obecnym szefem współtworzył podcast o nazwie Hoop Genius. Z zachowaniem wszelkich proporcji, może to wyglądać trochę jak zaoferowanie posady trenera Los Angeles Lakers JJ’owi Redickowi. Niektórzy wciąż uważają, że głównym czynnikiem był fakt przyjaźni z samym LeBronem Jamesem.
Wracając jednak do meritum, nowy menedżer Kings podjął też już kilka decyzji odnośnie sztabu szkoleniowego. W ubiegły weekend posady straciło aż pięciu asystentów trenera, w tym Jawad Williams czy Jay Triano. Rolę następcy tego ostatniego Perry powierzył już doświadczonemu Scottowi Woodsonowi.
W tym przypadku trudno się do czegoś przyczepić. 67-latek był jednym z najbardziej doświadczonych kandydatów dostępnych na rynku. Zanim w 1996 został asystentem trenera Milwaukee Bucks, sam przez ponad dekadę grał w NBA, nawet jeśli trudno zaliczyć go było do grona gwiazd ligi. Po zawieszeniu butów na kołku spędził w lidze blisko ćwierć wieku, pracując między innymi jako główny trener Atlanta Hawks (2004-10) i Knicks (2012-14). W 2004 roku jako członek sztabu szkoleniowego Detroit Pistons mógł zapisać w swoim CV tytuł mistrzowski.
W 2021 roku Woodson opuścił najlepszą lige świata, by objąć posadę głównego trenera Uniwersytetu Indiana, swojej alma mater. Pod jego wodzą rozwinęli się na przykład mający już za sobą grę w NBA Trayce Jackson-Davis czy Jalen Hood-Schifino. W lutym bieżącego roku doświadczony szkoleniowiec zdecydował się jednak ustąpić ze stanowiska. Jak widać, jego doświadczenie spowodowało, że dostał jeszcze jedną szansę na najwyższym poziomie.
Aż tak wielkiego obycia z trenerską ławką w NBA nie ma jeszcze Bobby Jackson, jednak o nim można powiedzieć, że doskonale zna organizację. Dwukrotnie (lata 2000-05 i 2008-09) był zawodnikiem Kings, gdzie spędził najlepszy okres swojej kariery, o czym świadczy na przykład zdobyta w 2003 roku nagroda najlepszego rezerwowego ligi. Podczas swojego pobytu w Sacramento, 52-latek notował średnio 10,6 punktu, 3,2 zbiórki i 2,2 asysty na mecz, przy skuteczności z gry na poziomie 53,2%.
W latach 2011-13, już po zawieszeniu butów na kołku, wrócił do drużyny jako asystent trenera. Dekadę później został zatrudniony jako szkoleniowiec Stockton Kings, grającej w G League filii organizacji z Sacramento. Ostatnie dwa lata spędził w sztabie szkoleniowym Philadelphia 76ers, jako jeden ze współpracowników Nicka Nurse’a. Teraz, według doniesień Seana Cunninghama, wraca na przysłowiowe „stare śmieci”.
Czy wspomniane roszady w sztabie z czasem się obronią? Na ten moment trudno powiedzieć, ale pamiętajmy, że chociaż na przykład Armstrong w czasach kariery zawodniczej stał w cieniu Jordana czy Scottiego Pippena, zdołał osiągnąć wyższy procent skuteczności z dystansu niż sam Stephen Curry (42,5%). Nie jest więc wykluczone, że jako ukryty doradca, a jednocześnie osoba doskonale znająca ligowy rynek, zaskoczy wszystkich i pomoże w budowie drużyny, która wreszcie przestanie być, jak to mówią niektórzy, klubem-memem.
Tym bardziej sensowne jest, że został zatrudniony już teraz, skoro do losowania draftu został niespełna tydzień. Armstrong będzie mógł wykorzystać swoje doświadczenie i pomóc Perry’emu, którego pełnym zaufaniem się cieszy, w negocjacjach kontraktowych. Zwłaszcza, że Kings mają nikłe szanse na utrzymanie swojego wyboru, a skład drużyny zdecydowanie wymaga co najmniej kilku poprawek. Z pewnością latem nikt w Sacramento nie będzie się nudził.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!