Derrick Rose właściwie od zawsze uchodził w NBA za symbol wytrwałości. Najmłodszy MVP w historii najlepszej ligi świata doświadczył serii druzgocących kontuzji kolan, które wykoleiły jego dalszą karierę i zmusiły do tułaczki od zespołu do zespołu w poszukiwaniu stabilizacji. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że zawodnik, którego numer w nadchodzącym sezonie zostanie zastrzeżony przez Chicago Bulls, w 2018 roku był bliski… całkowitego wypadnięcia z ligi. Na szczęście dla niego, pewnej niezapomnianej nocy wszystko się zmieniło.



W sezonie 2018-19 Derrick Rose był w trakcie swojej – nazwijmy to – wędrówki, reprezentując barwy już czwartego klubu – Minnesota Timberwolves. Nieustające zdrowotne perypetia sprawiały, że jego sportowa droga wydawała się prowadzić prosto w dół. Gdy jednak niemal wszyscy sądzili, że obrońca nie ma już nic do zaoferowania, ten zdobył najlepsze w karierze 50 punktów, w dużej mierze sprawiając, że Leśne Wilki wygrały z Utah Jazz 128:125.

Patrząc wstecz, D-Rose przyznał, że był to dla niego kamień milowy i przełomowy moment w karierze i to z więcej niż jednego powodu. To właśnie wtedy, 31 października 2018 roku, poczuł, że chociaż może trudno wciąż go zaliczać do grona największych gwiazd koszykówki, to jednak wciąż przynależy do ligi.

– Ten mecz przyszedł w idealnym momencie, bo Jimmy [Butler] nie grał, Jeff [Teague] nie grał, a to była po prostu jedna noc, noc Halloween, kiedy ten występ na nowo przypieczętował moją obecność w lidze. Gdyby nie tamto spotkanie, pewnie wypadłbym z NBA rok później. Ale po tym meczu na nowo ugruntowałem swoją pozycję i mogłem grać przez kolejne pięć-sześć lat – powiedział 36-latek podczas swojej wizyty w Manili na Filipinach.

Przesada? Niekoniecznie. Przychodząc do Minneapolis po nieudanym epizodzie w Cleveland Cavaliers, Rose zaakceptował umowę na zasadzie minimum dla weterana. Jego notowania były wówczas najniższe w karierze, a początek w nowym otoczeniu – nie można wykluczyć, że to była jego ostatnia szansa – nie zwiastował zmian na lepsze. Dość powiedzieć, że jeszcze w sezonie 2017-18 rozegrał w trykocie Leśnych Wilków tylko 9 meczów, notując średnio 5,8 punktu, 0,7 zbiórki i 1,2 asysty na mecz.

Tymczasem szczęśliwy splot okoliczności – trudno to inaczej nazwać – sprawił, że w starciu z Jazz Derrick spędził na parkiecie 41 minut. W międzyczasie zapisał na swoje konto najlepsze w karierze 50 punktów, trafiając 19/31 rzutów z gry, w tym 4/7 zza łuku. Dołożył do tego sześć asyst i cztery zbiórki, a jego skuteczny blok w ostatnim meczu sprawił, że ostatecznie to Timberwolves byli górą.

Nic dziwnego, że po meczu koszykarz nie krył wzruszenia, a publiczność w Target Center wybuchła okrzykami „MVP!”, których D-Rose nie słyszał chyba od momentu, gdy zaczynał swoją karierę w Chicago Bulls (i wówczas rzeczywiście został najmłodszym MVP w historii). Tymczasem tamten występ z października 2018 roku sprawił, że kibice Timberwolves z optymizmem patrzyli w przyszłość, a bohater meczu dostał coś więcej niż potwierdzenie wartości – nowe koszykarskie życie. Trudno to określić inaczej – w dalszej części sezonu w 51 spotkaniach notował średnio 18 punktów i był rozważany jako kandydat do nagrody na najlepszego rezerwowego.

– Wiesz, jak to jest. Ludzie myślą, że 50 punktów możesz rzucić tylko w swoim prime. Ale żeby zrobić to wtedy, w momencie, który mógł równie dobrze być końcem kariery? To sprawiło, że ludzie pomyśleli: „Cholera, on wciąż coś w sobie ma” – wspominał Rose.

Wprawdzie jego drużyna nie awansowała wówczas do fazy play-off, to jednak dobre występy zapewniły Derrickowi to, że latem 2019 roku przeszedł do Detroit Pistons, podpisując kontrakt wart 15 milionów dolarów. W Michigan, w sezonie 2019-20, notował średnio 18,1 punktu na mecz, zaś w trakcie kolejnej kampanii powrócił do New York Knicks – barwy tego klubu reprezentował już w sezonie 2016-17, tuż po odejściu z Chicago – gdzie stał się ulubieńcem kibiców. Ostatecznie zawiesił buty na kołku we wrześniu 2024 roku, bo naszpikowanym kontuzjami epizodzie w Memphis Grizzlies.

Kariera Rose’a z pewnością będzie zapamiętana jako jedna z najbardziej pechowych w historii NBA, jednak on sam już dawno się z tym pogodził. Wie, że zrobił wszystko co mógł, aby przezwyciężyć przeciwności, nawet gdy los mu nie sprzyjał. Niejednokrotnie powtarzał, że aby przetrwać swoją drogę, musiał być „wystarczająco oderwany od rzeczywistości”, by wierzyć, że wciąż przynależy. W noc Halloween 2018 roku ta „iluzja” stała się rzeczywistością, a teraz 36-latek jest już tylko o kilka miesięcy od chwili, gdy jego numer zostanie zastrzeżony. Można śmiało powiedzieć, że wytrwałość się opłaciła. I pomyśleć, że w 2018 roku był bliski końca kariery.

Wspieraj PROBASKET

  • Sprawdź najlepsze promocje NIKE i AIR JORDAN w Lounge by Zalando
  • W oficjalnym sklepie NIKE znajdziesz najnowsze produkty NIKE i JORDAN oraz dobre promocje.
  • Oficjalny sklep marki adidas też ma dużo do zaoferowania.
  • Oglądasz NBA? Skorzystaj z aktualnej oferty - kup dostęp do NBA League Pass.
  • Lubisz buty marki New Balance? W ich oficjalnym sklepie znajdziesz coś dla siebie.

  • Subscribe
    Powiadom o
    guest
    0 komentarzy
    najstarszy
    najnowszy oceniany
    Inline Feedbacks
    View all comments