Korzystając z mnóstwa wolnego czasu, Kyrie Irving często jest widziany podczas transmisji w mediach społecznościowych, gdzie dzieli się swoimi przemyśleniami na różne tematy. Jednym z tematów poruszanych ostatnio przez kontuzjowanego obecnie rozgrywającego Dallas Mavericks była nieśmiertelna debata dotycząca najwybitniejszego koszykarza w historii NBA.
Zarówno Michael Jordan, legenda Chicago Bulls, jak i uważany za jego najgroźniejszego rywala do miana koszykarskiego GOAT-a LeBron James, obecnie wciąż zawodnik Los Angeles Lakers, mają swoich krytyków i zwolenników. Dyskusja na temat przewagi jednego na drugim toczy się od lat i nie zapowiada się, żeby coś w tej materii miało się zmienić. Tym bardziej, że obie strony mają swoje logiczne argumenty, które trudno podważyć.
Podczas niedawnego streama na platformie Twitch Kyrie Irving również postanowił wypowiedzieć się na temat toczącej się od wieków debaty. Rozgrywający Dallas Mavericks bez ogródek i gryzienia się w język zasugerował, że… tego typu rozważania w ogóle nie powinny mieć miejsca.
– Kłócicie się, kto jest GOAT-em. Mam to w dupie. Mnie to w ogóle nie rusza, bo koszykówka to coś więcej niż te wszystkie tytuły i porównania. Nawet ci najlepsi to wiedzą – to gra jest najważniejsza – stwierdził popularny Uncle Drew.
Nie powinno dziwić, gdyby Kyrie zdecydował się obrać stronę LeBrona, z którym przez trzy sezony grał w Cleveland Cavaliers, wspólnie prowadząc zespół do mistrzostwa w 2016 roku. Mimo, że 33-latek widział na własne oczy, jak James prowadził zespół do powrotu ze stanu 1-3 w serii przeciwko Golden State Warriors, zdecydował się nie tyle nie zabierać głosu w debacie, co wręcz całkowicie ją umniejszyć. Nie zmienia to jednak faktu, że rozważania o wyższości Jordana nad LBJ-em – lub odwrotnie – napędzają rozmowy wokół NBA i pomagają popularyzować grę, nawet jeżeli sama koszykówka jest faktycznie większa niż pojedynczy zawodnicy.
Wracając jednak do rozważań na temat tego, kto był najlepszy w dziejach, niektórzy uważają, że w dyskusji nie powinno się pomijać kolejnego nazwiska. Kobe Bryant, niezależnie od niektórych jego zachowań, to bez cienia wątpliwości jeden z najwybitniejszych graczy w historii najlepszej ligi świata, podczas gdy w ostatnim czasie niektórzy zdają się jakby mniejszać dokonania zmarłego w styczniu 2020 gwiazdora Lakers.
Przykłady? A proszę bardzo – Bleacher Report w swoim rankingu Top 100 umieścił Bryanta dopiero na 11. miejscu. Z kolei Shaquille O’Neal, który ze swoim młodszym kolegą po fachu zdobył trzy mistrzostwa, stwierdził, że wywalczyłby je również, gdyby jego partnerem boiskowym był przykładowy Tracy McGrady. W obliczu takich opinii Irving, rzecz jasna, nie mógł siedzieć cicho.
– Nie pozwolę, żeby ludzie wypowiadali się o Kobem tak, jakby nie był jednym z najlepszych . Był gościem, który wszedł do ligi jako 17-latek i od razu grał przeciwko dorosłym facetom. A kiedy miał 22 lata, potrafił ogrywać najlepszych, a na jego koncie było już kilka mistrzostw. Jeśli zaraz nie przestaniecie… Mówię do was – tych przed ekranami, tak zwanych medialnych ekspertów, którzy ot tak, mimochodem, rzucają nazwiskami. Serio, przestańcie. Nie byliście tacy jak on, bo nie każdy może być Kobem. Nie każdy mógłby założyć buty w jego rozmiarze… Ale jeśli chodzi o prawdziwy szacunek i rozpoznanie prawdziwej wielkości – ten człowiek, Kobe Bean Bryant – został unieśmiertelniony nie tylko dzięki swojej grze w koszykówkę – powiedział Kyrie, wyraźnie dając do zrozumienia, kto jest jego prywatnym GOAT-em.
Monolog rozgrywającego Mavs nie tylko bronił dziedzictwa legendarnego zawodnika, ale przede wszystkim podkreślał, jak współczesne media potrafią zniekształcać pamięć – zwłaszcza o tych, którzy nie mogą już sami się bronić. Zresztą coo do Kobego, Irving nie jest jedynym z wciąż aktywnych koszykarzy, którzy ostatnio go wspominali.
Kolejnym jest Tyrese Haliburton, obecnie również kontuzjowany. Gdy w decydującym o mistrzostwie siódmym meczu Finałów NBA 25-latek doznał łamiącego serca zerwania ścięgna Achillesa, niektórzy mogli mieć deja vu z sytuacji, gdy w 2013 Kobe musiał się zmagać z podobnym problemem. Koszykarz Lakers, mierząc się z niewyobrażalnym bólem, zdołał jeszcze o własnych siłach wrócić na parkiet i skutecznie wykonać rzuty osobiste. Gracz Indiana Pacers chciał iść w jego ślady i przynajmniej samemu zejść z boiska, ale szybko zdał sobie sprawę, że nie da rady.
– Powiem wam, że po kontuzji, gdy leżałem na ziemi, pomyślałem sobie: „Chcę zejść z parkietu o własnych siłach. Skoro Kobe mógł to zrobić, to ja też.” Gdy wstałem i spróbowałem zrobić krok, od razu się przekonałem, że nie ma o tym mowy. Mówiłem, żeby mnie nie dotykano, bo pójdę sam, a gdy tylko próbowałem ruszyć nogą, czułem jakbym na jej końcu miał martwy ciężar. To, że Kobe oddał rzut wolny i potem zszedł z boiska o własnych siłach, to jest niesamowite. Po prostu niewiarygodne – stwierdził Haliburton w trakcie występu w programie Pata McAfee.
Co by nie mówić o Bryancie, drugiego takiego nie ma i jeszcze długo – a może nigdy? – nie będzie. Słynny Black Mamba był wzorem do naśladowania i legendą, której dziedzictwo nie wymaga obrony, ale jeśli zajdzie taka potrzeba, darzący go szacunkiem zawodnicy pokroju Irvinga czy Haliburtona są gotowi werbalnie walczyć o jego honor. Kobe w żadnym razie nie był ideałem, ale osiągnął na tyle dużo, by na zawsze zasłużyć na należny mu szacunek, nawet jeśli rzadko jest wymieniany w dyskusji na temat najlepszego koszykarza wszech czasów.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!