Jeszcze przed rozpoczęciem sezonu wydawało się, że dla Brooklyn Nets będzie to kolejny rok spędzony w okolicach dna ligowej tabeli. Tymczasem przyzwyczajeni do szorowania swojej ukochanej drużyny po dnie lokalni kibice mają do czynienia z przyjemną niespodzianką. Wprawdzie trudno tu jeszcze mówić o fenomenalnym rezultacie, bowiem podopieczni Jordiego Fernandeza są jedenastą drużyną Konferencji Wschodniej, lecz ostatnie zwycięstwo nad Philadelphia 76ers pokazuje, że w ich przypadku walka o turniej play-in nie jest jeszcze wykluczona.
No właśnie, skoro mowa o meczu Brooklyn Nets z Philadelphia 76ers, nie da się ukryć, że obie drużyny podążają w zupełnie odwrotnych kierunkach niż wydawało się to jeszcze przed startem rozgrywek. Pierwsi mieli rozpocząć przebudowę, a drudzy – zostać pretendentem nawet do tytułu. Tymczasem Sixers zmagają się z rozczarowującą kampanią, a ich frustrację jeszcze pogłębił jeden człowiek.
Nie wystarczyła obecność na parkiecie byłych All-Starów w postaci Joela Embiida (on akurat nie dotrwał do końca meczu), Paula George’a i Tyrese’a Maxeya. Cam Johnson, Trendon Watford czy Nic Claxton pokazali, że również sroce spod ogona nie wypadli. Szczególnie ważny dla końcowego wyniku okazał się występ ostatniego z wymienionych.
25-letni podkoszowy, który z powodu niedawnego urazu nosa grał w przypominającej tę noszoną przez Batmana masce na twarzy, zapisał na swoje konto 16 punktów, dziewięć zbiórek, trzy asysty i pięć bloków. Są to co najmniej dobre statystyki, ale i tak najważniejsze jest to, co stało się w samej końcówce tego wyrównanego spotkania. Na niespełna pół minuty przed zakończeniem czwartej kwarty Maxey trafił zza łuku, doprowadzając do remisu. Nets mieli już tylko sekundy na przeprowadzenie tej jednej jedynej akcji, która mogła zapewnić im wygraną.
I dopięli swego. Próba rzutu za trzy w wykonaniu Keona Jonhnsona okazała się niecelna, jednak losy meczu w swoje ręce wziął Claxton, który znalazł się tam, gdzie być powinien i zapisał na swoje konto ofensywną zbiórkę. Podkoszowy przyjezdnych natychmiast oddał rzut nad próbującym interweniować PG13. Nie była to czysta próba, ale po chwili piłka wpadła w obręcz niemal równo z syreną końcową. Koszykarze z Brooklynu zaczęli świętować, a szczęśliwy strzelec utonął w ich objęciach. Z kolei kibice z Miasta Braterskiej Miłości, jeszcze przed chwilą celebrujący powrót do gry swoich ulubieńców, w jednej chwili ucichli.
W dużej mierze dzięki temu zwycięstwu nad coraz mocniej dołującymi 76ers podopieczni Jordiego Fernandeza wciąż liczą się w grze o turniej play-in. Chyba już odeszli od pomysłu przebudowy zespołu, bo w tej chwili, mimo wciąż negatywnego bilansu (21-35) zdają się nie być na tyle słabi, by realnie walczyć nie tyle o Coopera Flagga, co w ogóle o jakiś czołowy wybór w drafcie. Nie może jednak być inaczej gdy ma się w składzie jednego z najbardziej obiecujących podkoszowych w lidze, który mimo zaledwie 25 lat rozgrywa już swój szósty sezon w najlepszej lidze świata i od co najmniej trzech lat nie schodzi poniżej pewnego poziomu.
W trwających rozgrywkach Claxton rozegrał już 49 meczów w barwach Nets, w których średnio osiągał 10,2 punktu, 7,6 zbiórki, 1,5 bloku i 0,9 przechwytu, trafiając przy tym aż 54,5% wszystkich rzutów z gry. Pod względem statystyk nie jest to jego najlepszy sezon, ale nie zawsze to jest akurat najważniejsze. Wydaje się, że dla fanów Nets ten chłopak jest w tej chwili niezastąpionym elementem składu, tym bardziej po takich momentach, jak ten z ostatniego meczu. Może nie każdy bohater nosi pelerynę, ale ten jeden akurat przywdziewa maskę i w mediach społecznościowych już pojawiają się głosy, że nie powinien jej już nigdy zdejmować.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!