Domantas Sabonis to jeden z najbardziej wyróżniających się środkowych w obecnej NBA, nie tylko w trwającym sezonie. Niestety, w sporcie bywa już tak, że często to Goliat wygrywa z Dawidem, czego próbkę można było zobaczyć minionej nocy, gdy podkoszowy Sacramento Kings w jednej z akcji był pewien, że już poradził sobie z Victorem Wembanyamą. Cóż – przeliczył się.
Niedawno w tym miejscu pisaliśmy o tym, jak to Domantas Sabonis zapisał się złotymi zgłoskami w historii NBA, jako pierwszy zawodnik w historii zdobywając triple-double bez choćby jednego spudłowanego rzutu z gry czy z linii osobistych, o stratach nawet nie wspominając. Podkoszowy Sacramento Kings jest w znakomitej formie, co po raz kolejny udowodnił w ostatnim meczu z San Antonio Spurs, zapisując na swoje konto 23 punkty, 12 zbiórek i cztery asysty. Problem w tym, że ani on, ani jego drużyna nie będzie mieć z minionej nocy najlepszych wspomnień. Gospodarze wygrali 116-96, zaś Litwinowi pamiętać będzie się głównie jedną akcję.
Sytuacja miała miejsce jeszcze w pierwszej kwarcie, przy prowadzeniu Spurs 12-11. Domas, mając naprzeciwko samego Victora Wembanyamę, próbował sprytnym zwodem przedostać się pod kosz i wyglądało na to, że jego manewr zakończy się powodzeniem. Gdy już wszyscy myśleli, że minął Francuza i ma otwartą drogą do kosza, próba layupu nadziała się na wyciągniętą rękę 20-latka, który jakimś sobie tylko znanym sposobem zdołał się obrócić i zablokować rywala. Gabaryty na pewno pomogły. Do tej sytuacji jak ulał pasuje cytat z pamiętnego odcinka serialu 13 Posterunek 2. „Jak mamy grać jak oni mają po trzy metry?”
Zgoda, Wemby mierzy „zaledwie” 221 centymetrów wzrostu, co nie zmienia faktu, że potrafi bronić dostępu do własnego kosza w nieprawdopodobnych sytuacjach. Można mu zarzucać pewne braki w ofensywie, o czym pisało niedawno ESPN powołując się na źródło w postaci anonimowego skauta NBA, ale po bronionej stronie parkietu zazwyczaj nie ma mu czego zarzucić. Kto wie, jak mógłby się potoczyć ten mecz, gdyby po celnym rzucie Sabonisa Kings wyszli na prowadzenie? Tymczasem Ostrogi natychmiast przeprowadziły kontrę zakończoną celną „trójką” Harrisona Barnesa.
Inna sprawa, że spotkanie z ekipą z Sacramento było właściwie pod każdym względem popisem umiejętności Wemby’ego. Młody Francuz przyćmił swojego zdecydowanie bardziej doświadczonego vis-a-vis, zdobywając 34 punkty, 14 zbiórek, sześć asyst i trzy bloki. Chapeau bas. Wydaje się, że tym występem Victor chciał odpowiedzieć swoim krytykom i zrobił to w sposób wyśmienity. Sam zresztą jest zdania, że jego – i jego drużyny również – gra zaczyna wyglądać coraz lepiej.
– To, co na pewno zmieniłem, to oddawanie mniejszej liczby rzutów za trzy i wybieranie lepszych pozycji do tych rzutów. Czuję się w tym aspekcie coraz lepiej. Mam dopiero 20 lat, więc myślę, że jeszcze przez co najmniej kilka lat będę się poprawiał z sezonu na sezon. Nie ma powodu, żeby było gorzej. Zresztą wszyscy się teraz na tym skupiamy. Nie zatrzymywać się. Po prostu zaliczać ciągły progres – powiedział w pomeczowym wywiadzie Wembanyama, który po tym występie dołączył do wąskiego grona zaledwie sześciu zawodników w historii ligi, którzy w swoich pierwszych 82 meczach zaliczyli przynajmniej 1,700 punktów, 800 zbiórek i 300 asyst. Oprócz Victora takimi statystykami mogli się pochwalić Oscar Robertson, Kareem Abdul-Jabbar, Larry Bird, Blake Griffin i Sidney Wicks.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!