Na długo przed draftem mówiło się, że tegoroczna klasa wydaje się najsłabszą od ładnych paru lat. Coś w tym jest, bowiem niemal niemożliwym wydaje się przedwczesne wytypowanie faworyta do nagrody debiutanta roku. Niektórzy jednak próbują, jak chociażby Ja Morant, który nie ma wątpliwości, że wyróżnienie trafi w ręce wybranego z dziewiątką jego kolegi z drużyny Memphis Grizzlies.
Memphis Grizzlies powoli przygotowują się do obozu treningowego, lecz w ich przypadku zwykłe ćwiczenia fizyczne, wewnętrzne konkursy trójek czy przetarcie przed konkursem wsadów to dopiero początek aktywności. Ja Morant wespół z kilkoma kolegami z drużyny pojawili się w siedzibie Streets Ministries (działająca lokalnie organizacja non-profit, której celem jest wspieranie młodzieży z miej uprzywilejowanych społeczności poprzez różnego rodzaju programy edukacyjne, mentoringowe i sportowe – przyp. aut.), by pomóc w zapakowaniu i rozdysponowaniu aż 60 tysięcy posiłków dla swoich najwierniejszych fanów.
Podczas oficjalnego eventu wracający powoli do gry po perypetiach zdrowotnych i nie tylko największy gwiazdor Grizzlies został zapytany o swojego nowego kolegę z drużyny, Zacha Edeya. Morant miał niedawno okazję wspólnie trenować na siłowni z kanadyjskim olbrzymem i wydaje się pod dużym wrażeniem, czego nie ukrywał w rozmowie z mediami.
– Zdecydowanie [zostanie] Rookie of The Year. Bez większych problemów… Na każdy trening przychodzi od razu gotowy do ciężkiej pracy. Moje letnie treningi sam nazywam obozem przetrwania. To nie lada wyczyn przyjść i powiedzieć, że chce się ze mną popracować, a potem przebrnąć przez cały tydzień sesji, a jemu się udało. Tym bardziej jestem podekscytowany, że mamy go w drużynie – stwierdził 25-letni rozgrywający.
Właściwie na tygodniu się nie skończyło. Morant i Edey trenowali razem przez całe lato, kiedy tylko byli zdrowi. Pierwszy z nich wciąż wraca do formy po styczniowej operacji obrąbka stawowego, drugi zaś opuścił większość rozgrywek Ligi Letniej z powodu kontuzji kostki, która nie była poważna, ale sztab Miśków wolał dmuchać na zimne. Tym bardziej, gdy się weźmie pod uwagę istną plagę kontuzji, jaka dotknęła ekipę z Tennessee w ubiegłym sezonie.
Ten „obóz przetrwania” był bardzo potrzebny i z pewnością pomógł obu kluczowym zawodnikom zespołu pozbyć się zaległości. Sądząc po co najmniej jednym – aczkolwiek mocno zmontowanym – poście w mediach społecznościowych, wspólna sesja treningowa obu koszykarzy wyglądała na szalenie wyczerpującą. Dzięki niej Edey zaliczył solidny przedsmak tego, co go czeka na parkietach NBA, gdzie zdaniem niektórych wciąż niekoniecznie musi sobie poradzić.
Reprezentant Kanady był jednym z najbardziej wyróżniających się zawodników – bez podziału na pozycje – w koszykówce akademickiej w ostatnich przynajmniej dwóch latach. W ubiegłym sezonie, notując średnio 25,2 punktu, 12,2 zbiórki, 2,2 bloku i 2 asysty na mecz, doprowadził Purdue do finału mistrzostw krajowych. Sam z kolei został pierwszym zawodnikiem od ponad 50 lat, który dwukrotnie z rzędu jednogłośnie zdobył tytuł gracza roku. Takich wyróżnień nie dostaje się za piękne oczy, a jednak zdaniem niektórych krytyków to przestarzały model środkowego, który umie tylko bronić obręczy i nic więcej. Inne zdanie mają koledzy z Memphis. Oprócz Moranta, w samych superlatywach o nowym koledze wypowiadał się też Jaren Jackson Jr, o czym pisaliśmy w tym miejscu.
Jego dokładna rola w nadchodzącym sezonie nie jest jeszcze jasna, ale 22-latek ma potencjał, by, dzięki swoim warunkom fizycznym i zdolności do ochrony obręczy, stać się odpowiedzią na problemy Grizzlies. Jeśli uda mu się wywalczyć dla siebie stałą rolę, powinien być mocnym kandydatem do tytułu debiutanta roku, choć na spekulowanie, że wygra ją w cuglach jest jeszcze trochę za wcześnie. Podobnie jak na przewidywania czy zbliżający się sezon będzie dla teamu z Memphis łaskawszy niż poprzedni.
Na pewno już wiadomo z kolei, że organizacja wpadła na ciekawy, nostalgiczny pomysł świętowania swojej 30. rocznicy. W piątek ogłoszono, że w wybranych meczach nowej kampanii drużyna będzie grała w klasycznych strojach, które zyskały sławę w czasach, gdy jej siedzibą było jeszcze kanadyjskie Vancouver. Niestety, nie były to udane sportowo czasy, ponieważ, mimo posiadania w składzie takich zawodników, jak Bryant „Big Country” Reeves, Shareef Abdur-Rahim czy Mike Bibby, Miśkom nigdy nie udało się wygrać więcej niż 23 mecze w sezonie.
Niezależnie od wszystkiego, ich ówczesne trykoty do dziś są pamiętane, a wręcz mile wspominane przez szerokie grono pamiętających tamten okres kibiców. Turkusowa wersja strojów została przywrócona w sezonie 2019-20 jako element celebrowania 25. rocznicy powstania klubu, zaś tym razem Grizzlies będą się prezentować na biało, co prawdopodobnie oznacza, że retro stroje powrócą tylko na mecze rozgrywane na własnym terenie. Na pewno ich powtórny debiut odbędzie się już 26. października w meczu z Orlando Magic.
Nie przegap najnowszych informacji ze świata NBA – obserwuj PROBASKET na Google News.