W ubiegłym tygodniu Stephen Curry był gościem SiriusXM NBA Radio. W udzielonym wywiadzie przyznał, że zamykanie ust krytykom sprawiało mu w poprzednim sezonie niezwykłą satysfakcję. Między wierszami dostało się również Lillardowi.
„Był taki moment na początku zeszłego roku, jeszcze przed meczem w Portland i 62-punktami, że pod swoim adresem słyszałem dużo krytyki” – powiedział Curry. „Docierały do mnie opinie, w których przedstawiano mnie w złym świetle, próbowano ze mnie zrobić kogoś, kim nie byłem. Twierdzono, że moja drużyna i ja zostaliśmy przez rywali rozpracowani. Byłem dumny z tego, że te wszystkie głosy krytyki udało mi się uciszyć…”.
„Z takim szczególnym rodzajem miłości spotkać możesz się tylko wtedy, gdy osiągniesz szczyt. Więc taka krytyka nie ma dla mnie znaczenia. Nie interesuje mnie to, jaka jest narracja. Zdecydowanie doceniłem to, że zagrałem niezwykle dobrze i przypomniałem wszystkim, do czego jestem zdolny. I przenoszę tę pewność siebie na ten rok”.
To chyba nie przypadek, że Curry wspomniał konkretnie o swoim 62-punktowym meczu przeciwko Damianowi Lillardowi i Portland Trail Blazers. W przywołanym przez lidera Dubs okresie również Lillard zdecydował się na słowa krytyki pod jego adresem. Strzelec Portland sugerował, że Curry przestał błyszczeć, gdyż wśród kolegów nie ma już takich gwiazd, jak wcześniej i że trudniej wychodzi mu kreowanie pozycji rzutowych.
Popisowa forma Curry’ego w meczu z Portland była najlepszą z możliwych odpowiedzi. Cały ubiegły sezon był w jego wykonaniu wybitny. Tylko dzięki jego skuteczności i motywacji Warriors do samego końca pozostawali w grze o fazę playoffs. Bez niego w składzie Wojownicy z pewnością skończyliby na dnie tabeli.
Wychowanek Davidson świetnie zareagował na krytykę i udowodnił tym samym, że mimo upływających lat wciąż należy do ścisłej czołówki najlepszych graczy ligi.
Wspieraj PROBASKET