Chociaż z powodów zdrowotnych LaMelo Balla czeka teraz minimum dwutygodniowa przerwa w grze, trudno nie przyznać, że rozgrywa udany sezon, być może najlepszy w karierze. Rozgrywający Charlotte Hornets jest w znakomitej formie, a niektóre jego osiągnięcia pozwalają, by porównywać go z najlepszymi. Niedawno pisaliśmy, że 23-latek zapisał na swoje konto osiągnięcie współmierne z wyczynami legendarnego Wilta Chamberlaina, tymczasem niespełna tydzień później został porównany do kolejnego z największych w historii NBA.
Jak dotąd, sezon 2024-25 przyniósł kilka nie do końca spodziewanych scenariuszy. Zaliczyć można do nich choćby więcej niż przyzwoitą postawę Cleveland Cavaliers (przegrali już trzy mecze, ale wciąż są liderem Konferencji Wschodniej) czy Brooklyn Nets. Wydaje się, że powyżej oczekiwań prezentuje się na parkietach najlepszej ligi świata także LaMelo Ball. Wprawdzie od dawna było wiadomo, że rozgrywający Charlotte Hornets ma olbrzymi talent i może być jedną z nowych twarzy NBA, lecz z różnych powodów – głównie zdrowotnych – jak dotąd nie zawsze był w stanie pokazać, co potrafi.
Trwająca kampania może być przełomową w wykonaniu najmłodszego z braci Ball. Przed kontuzją, która wykluczyła go z gry na okres przynajmniej dwóch tygodni, osiągał średnio znakomite 31,1 punktu (drugi wynik w lidze), 5,4 zbiórki oraz 6,9 asysty na mecz, trafiając przy tym 43% wszystkich rzutów z gry, w tym 35,6% z dystansu.
Problem w tym, że o ile popularny Melo zdaje się robić kolejne kroki w kierunku zostania jedną z największych gwiazd ligi, to jednak gra w zespole dalekim od dobrego. W spotkaniach, w których 23-latek był obecny na parkiecie, Szerszenie osiągnęły co najwyżej przeciętny bilans 6-12. Ich gwiazdor opuścił do tej pory dwa mecze. Oba zostały przez podopiecznych Charlesa Lee przegrane.
Wiadomo, że jedna jaskółka wiosny nie czyni i LaMelo nie będzie zwyciężał w pojedynkę. Warto jednak zwrócić uwagę na pewien aspekt – być może właśnie to niska jakość reszty składu pozwala mu na przejmowanie inicjatywy i tym samym osiąganie najlepszej średniej punktowej w karierze. Jego efektywność i skuteczność – może z wyjątkiem rzutów zza łuku, tu mamy wręcz niewielki regres – nie uległy poprawie. Mimo wszystko Ball oddaje znacznie więcej rzutów z gry, jak również częściej staje na linii rzutów wolnych, co przyczynia się do poprawy jego statystyk.
Patrząc na to w ten sposób, trudno nie przyznać racji Gilbertowi Arenasowi, nawet jeśli ten czasem lubi pleść co mu ślina na język przyniesie. W ostatnim odcinku jego podcastu doszło do dyskusji na temat Balla i Ja Moranta. Konkretnie chodziło o to, któremu z tych dwóch rozgrywających bardziej pomagają koledzy z drużyny. Trzykrotny All-Star pokusił się nawet o śmiałe porównanie koszykarza Hornets do… Michaela Jordana z roku 1987.
– Kiedy twoja drużyna jest słaba, jej gwiazdor po prostu bierze sprawy w swoje ręce i rzuca… Jest powód, dla którego MJ nie podawał piłki pieprzonemu PJ’owi Armstrongowi… Dlaczego MJ miał średnią 37 punktów na mecz? Bo reszta drużyny była niewidoczna, wręcz nieistotna – stwierdził bez ogródek Agent Zero.
Jeśli weźmiemy pod uwagę, że to daleko idące porównanie nie dotyczy klasy czy jakości gry obu zawodników, ani też ich wpływu na zwycięstwa, w sumie można przyznać Arenasowi rację. Zarówno Jordan w 1987 jak i Ball w 2024 musieli brać grę ofensywną na swoje barki, ponieważ reszta składu nie prezentowała odpowiedniej jakości. W przypadku ekipy z Charlotte w grę wchodzi także plaga kontuzji, o której pisaliśmy w tym miejscu. Nie zmienia to jednak faktu, że gdy LaMelo wróci do gry, najpewniej czeka go powtórka z rozrywki. Z całym szacunkiem, trudno przypuszczać, by zbawicielem miał się okazać sprowadzony do drużyny na umowie dwustronnej Isaiah Wong, nawet jeśli były gracz Indiana Pacers błyszczał ostatnio w G League.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!