Trzeba wiedzieć, kiedy ugryźć się w język. Joe Lacob powiedział zdecydowanie za dużo, gdy został spytany o sytuację Bena Simmonsa. Teraz musi za to zapłacić zgodnie z panującymi w NBA zasadami. W tym kontekście liga pozostaje bezlitosna.
O co jednak chodzi? O komentarze jednego z właścicieli Golden State Warriors na temat transferu za Bena Simmonsa. Pisaliśmy o tym wczoraj przytaczając słowa Joe Lacoba, w których ten zaprzeczył, jakoby zespół z San Francisco był w tym momencie zainteresowany transferem za skrzydłowego Philadelphii 76ers, który poprosił o transfer. – Z pewnych powodów nie pasuje do tego, co robimy – powiedział Lacob. – Ma dużą wypłatę, a czy potrafi zamykać mecze? Nie sądzę – dodał.
Zgodnie z ligowymi przepisami – jeśli dany zawodnik jest związany umową z konkretnym zespołem, przedstawiciel innej drużyny nie może się o nim publicznie wypowiadać i sugerować cokolwiek związanego z ewentualnym zainteresowaniem tym graczem lub planowanym transferem. Lacob w sposób oczywisty przekroczył przepisy, więc NBA w oficjalnej notce prasowej poinformowała, że właściciel GSW został ukarany grzywną w wysokości 50 tys. dolarów.
Lacob powinien to potraktować jako nauczkę, niemniej 50 tys. w jego wypadku nie stanowi dużego problemu. Nie ucieszył się zapewne z faktu, że przez konieczność zabierania głosu na temat zawodnika, którym Warriors nie są na tym etapie zainteresowani, teraz musi pokutować. To powinno go tylko bardziej zniechęcić do ewentualnych rozmów z Philadelphią 76ers. Jest to także ostrzeżenie dla innych właścicieli i GM-ów, by nie dali się wplątać w dyskusję nt. Simmonsa.