Co to był za weekend! Trzy mecze na szczycie w czasie trzech nocy! W piątek Rockets grali z Raptors, w sobotę Celtics z Warriors, a w niedzielę Thunder z Bucks. W każdym przypadku czołówka Wschodu przeciwko czołówce Zachodu. Dało nam to obraz tego, co może się wydarzyć w play-offach. Zastanawiamy się kto na dziś ma największe szanse na udział w tegorocznym finale NBA.
W piątek Rockets prowadzili na własnym parkiecie przeciwko Raptors od samego początku (maksymalnie 22 punktami), jednak gdy na 74 sekundy przed ostatnią syreną było +11, wtedy drużyna z Toronto trafiła trzy trójki, a gospodarze popełnili kilka prostych błędów. Nagle Dinozaury miały stratę tylko dwóch punktów i ostatnie posiadanie!
W nim jednak Kawhi Leonard przestrzelił zza linii 7,24 – w efekcie czego końcowy wynik brzmiał 121-119 dla Houston.
Aktualnie James Harden ma serię już 23. kolejnych meczów ze zdobyczą punktową 30+ i wymazuje kolejne rekordy z annałów NBA, takie jak np. liczba triple-double z 50+ punktami.
W niedzielę do gry wrócił Chris Paul i pomimo straty przed tym sezonem kilku ważnych zadaniowców i zawodników harujących w obronie, to wygląda na to, że eksplozja ofensywna Hardena (oczywiście wynikająca częściowo z braku CP3 przez dłuższy czas) + dołączenie do zespołu Kennetha Farieda + zdrowy Paul może dać mieszankę wybuchową, nawet jeszcze groźniejszą, niż w zeszłym sezonie.
Faried może zrekompensować wspomniane straty, a nawet dać coś więcej. Szczególnie w sytuacji, gdy trener Mike D’Antoni lubi korzystać z bardzo wąskiej rotacji, to jeden taki zawodnik jak Manimal może być bardziej przydatny, niż kilku role-players.
Już w 2018 roku Rakiety prowadziły 3-2 z Warriors w finałach Zachodu i prawdopodobnie tylko absencja CP3 w tych ostatnich dwóch meczach przeciwko Warriors uniemożliwiła im awans do wielkiego finału.
O sobotnim meczu Celtics – Warriors pisałem wcześniej – relacja tutaj.
NBA: Warriors grali z Celtics. Czy to był przedsmak Finałów?
Niedziela: Thunder i Bucks byli „on fire”!
Najlepsi w całej lidze Milwaukee Bucks z serią sześciu zwycięstw z rzędu, zameldowali się na parkiecie Oklahoma City Thunder, legitymujących się passą czterech kolejnych wygranych, którzy aktualnie są na 3. pozycji w Konferencji Zachodniej.
Na początku 2. kwarty gospodarze osiągnęli kilkunastopunktowe prowadzenie, które nie zmalało do rozmiarów jednocyfrowych praktycznie do końcówki czwartej kwarty, z dwoma małymi i krótkimi wyjątkami pod koniec 3Q i na początku 4Q.
Dopiero na trzy minuty przed końcową syreną Bucks doprowadzili do stanu -9 i potem akcja tylko przyspiesza, Kozły stawiają wszystko na jedną kartę i są coraz bliżsi dogonienia Grzmotu. Między innymi stosując udaną operację pod tytułem „HACK-A-ADAMS”, bo Nowozelandczyk wysłany na linię spudłował oba wolne.
Jednak pomimo tego, że Giannis robił co mógł i w ataku i w obronie, to niesamowity tego wieczoru Paul George (36 punktów, 13 zbiórek, 3 asysty, 3 przechwyty, 8/12 3-PT) przypilnował zwycięstwa swojej ekipy – najpierw monster dunkiem przy Giannisie, a później jedną ze swoich rekordowych ośmiu trójek.
Bucks walczyli na maxa, nie tylko Greek Freak, ale i niesamowicie skuteczny zza łuku Brook Lopez (19 punktów, 4 zbiórki, 2 asysty, 2 bloki, 6/7 FG w tym aż 5/6 3-PT)
Ostatnią akcją był niecelny lay-up Giannisa – końcowy wynik 118:112 dla Thunder.
George i Westbrook (13 punktów, 13 zbiórek, 11 asyst) nie dali sobie wydrzeć zwycięstwa w końcówce tym razem, a wcześniej przecież kilka razy im się to zdarzyło.
To pokazuje, że Thunder cały czas idą do góry, rozwijają się, wyciągają wnioski z wcześniejszych błędów i w starciu z – przynajmniej teoretycznie według bilansu – najsilniejszym rywalem w lidze ich nie powielają.
Zapowiadał się wielki mecz, i taki właśnie był. Mnóstwo fantastycznych zagrań zarówno w ataku, jak i obronie.
Statystyki Antetokounmpo wyglądały nieźle, ale dwie sprawy trzeba koniecznie zaznaczyć przy jego osobie:
- Został aż siedem razy zablokowany – co jest nie tylko jego niechlubnym rekordem w całej karierze, ale również najgorszym wynikiem jakiegokolwiek gracza w tej statystyce w całej NBA w tym sezonie.
- Druga kwestia – dużo istotniejsza – jest taka, że swoje statystyki Greek Freak poprawił dopiero w drugiej połowie spotkania. W pierwszej został całkowicie wyłączony przez znakomitą obronę zespołową Thunder, którzy przy każdej okazji go podwajali, a często nawet potrajali, czego efektem było to, iż ani w pierwszej, ani w drugiej kwarcie, jeden z głównych kandydatów do tytułu MVP nie trafił nawet jeden raz z gry. Zdobył tylko kilka punktów z rzutów wolnych, a pierwszy celny rzut zapisał na swoim koncie przy ósmej próbie, na początku trzeciej kwarty.
W drugiej połowie, tak jak wspomniałem, zaczął dużo lepiej sobie radzić, czego efektem są właśnie wcale nie najgorsze cyferki. Natomiast w mojej opinii jego niezła linijka (27 punktów, 18 zbiórek, 4 asysty, 8/22 FG, 3/5 3-PT) tylko zaciemnia obraz jego występu w tym spotkaniu, bo dopiero gdy obejrzy się ten mecz w całości widać, jak bardzo bezradny był Giannis w pierwszej połowie.
Oczywiście każdy może mieć gorszy dzień i w kolejnych meczach Antetokounmpo może ponownie szaleć na parkiecie – zapewne tak będzie – ale to właśnie takie bezpośrednie starcia potentatów pokazują, jak mogą wyglądać play-offy, a szczególnie finały konferencji oraz wielki finał NBA.
Wspomniana bezradność Giannisa wynikała moim zdaniem z tego, że OKC są w tym sezonie bardzo, ale to bardzo niedocenianą ekipą. Szczególnie ich defensywa. Ale siłę i możliwości tej obrony Thunder zaprezentowali właśnie w starciu z Bucks, a najbardziej przeciwko Giannisowi, którego już niektórzy zaczęli nazywać koszykarzem nie do zatrzymania. Thunder pokazali jak należy to robić i w dalszej części sezonu zapewne wszyscy będą próbować tego samego. Co oczywiście niezbyt często będzie się udawać, bo rzadko który zespół będzie aż tak dobrze bronił całą drużyną w kompakcie.
A jednak Thunder cały czas są niedoceniani, czasem wręcz lekceważeni, pomimo tak dobrego bilansu (31-18), pomimo 3. pozycji na Zachodzie, pomimo tak fantastycznej pracy zespołowej nie tylko w obronie, ale i w ataku – często akcje pod koszem przeciwnika są tak skrajnie nieegoistyczne i wydłużane kolejnym dodatkowym podaniem, i kolejnym, i kolejnym… że czasem można odnieść wrażenie, że to odbitki xero akcji Golden State Warriors w najlepszym wydaniu…
Może będzie to bardzo niepopularne co teraz napiszę, ale według mnie największe szanse, aby przeszkodzić Warriors w zdobyciu three-peat, mają obok Rockets właśnie Oklahoma City. Zdaję sobie sprawę, że Russell Westbrook bardzo polaryzuje opinie na swój temat – część fanów NBA go uwielbia, a zapewne dużo większa reszta go nie cierpi. Jednak właśnie niedzielny mecz przeciwko Milwaukee doskonale pokazał, jak bardzo Mr Triple-Double się zmienił. Tamtej nocy uzyskał kolejne takie osiągnięcie – triple-double nr 120 w karierze – ale co ważniejsze, gdy zorientował się, że nie ma dobrego dnia w kwestii skuteczności rzutów (5/20 FG), co zresztą zdarza się mu dość często, to przestał forsować swoje akcje i częściej mógł wykazywać się niesamowity w tym meczu Paul George.
Wiadomo, że już jakiś czas temu RussWest oddał przywództwo w drużynie George’owi i w niedzielę było to bardzo dobrze widoczne.
Tak więc jeżeli miałbym wytypować dwie ekipy spośród całej NBA, które mają największe szanse zdetronizować Golden State, to byłyby to Oklahoma City i Houston.
W Denver i Portland nie wierzę, są to bardzo, bardzo solidne ekipy, jednak bardziej na sezon regularny, natomiast play-offy to całkowicie inna koszykówka.
Jeżeli chodzi o chętnych do wygrania Konferencji Wschodniej, to Bucks z racji obecnie najlepszego bilansu w całej lidze są oczywistym kandydatem, ja jednak obstawiałbym kogoś z pary Toronto Raptors – Boston Celtics.
Sixers również może zawalczyć, jednak przyjście Jimmy’ego Butlera jak dla mnie bardziej oddaliło ich od tego celu z powodu trudnego charakteru JB, niż przybliżyło.
Pacers stracili szansę z chwilą, gdy Victor Oladipo doznał kontuzji, która wyklucza go do końca sezonu.
Z dwójki wymienionych faworytów do wygrania Wschodu o Bostonie napisałem przy okazji relacji z meczu przeciwko Golden State.
W przypadku Raptors dołączenie Kawhi Leonarda ma w mojej opinii dokładnie odwrotny wpływ na zespół, niż dodanie do 76ers wspomnianego Butlera – zarówno na funkcjonowanie drużyny, jak i jej szanse na wejście do Finałów. Kawhi jest skrajnie zespołowym graczem, czego nauczył się przez lata gry w San Antonio Spurs u Popa. A dodatkowo – może to banał – ale jest jednym z tych zawodników, którzy sprawiają, że wszyscy wokół niego grają lepiej. Wydaje się, że to właśnie on był tym brakującym ogniwem, które może zaprowadzić Toronto na sam szczyt. A przynajmniej poprowadzić do wygrania Wschodu.
Moje typy:
Wschód: 1. Toronto 2. Boston 3. Milwaukee
Zachód: 1. Golden State 2. Oklahoma City 3. Houston
Autor: Remigiusz Kowalewski
reminho777.blogspot.com
Tylko dla wtajemniczonych i czytających uważnie 🙂 Założyliśmy na Facebooku specjalną grupę dyskusyjną dla czytelników i przyjaciół PROBASKET.
Grupa jest zamknięta, ale zapraszamy do niej wszystkich pozytywnych fanów NBA – https://www.facebook.com/groups/probasketpl/ – to ma być miejsce, gdzie będziemy dzielić się spostrzeżeniami i wymieniać doświadczeniami. Dołącz do grona pozytywnych fanów NBA.